#9#

756 67 13
                                    

Siedziałem w czarnym aucie Harry'ego. Byliśmy w drodze do schroniska. Louis usiadł tuż obok mnie i wyglądał na dość zdenerwowanego. Ale czym on się denerwował?! Przecież wszystko było ok, a my byliśmy tylko w drodze do schroniska dla zwierząt. Do miejsca, gdzie małe stworzonka, potrzebują trochę miłości. Wiem, że niektóre chciały odgryźć ręce i rozszarpać nam gardło, ale to nie była ich wina, a ich poprzednich właścicieli.

Cieszyłem się, że ponownie odwiedzę to miejsce. Dawno tam nie byłem i pomoc tym biednym stworzonkom mnie rajcowała, czego oczywiście moi towarzysze nie podzielali. Harry marudził i ciągle powtarzał, że zaraz zawrócić. Bardziej go interesowała poranna kawa w Mack'u. Za to Louis posyłał mi znaczne spojrzenia. Pewnie nie chciał się odzywać, aby czasem mnie nie zezłościć. Wyglądał jak obawiał się wszystkiego, co działo się obok niego i miało związek ze mną. Nawet to zaczynało mi się podobać. Matko, co się ze mną stało?! Nigdy taki nie byłem. Odbijało mi po całości, albo po prostu zaczynam przeglądać na oczy. Może nareszcie widzę jacy ludzie mnie otaczają. To tak jakby jakaś magiczna bańka mydlana pękła odsłaniając mi cały świat. Czy to możliwe, że Liam, kłamiąc mi w żywe oczy budował wokół nas mur, odgradzając od reszty?!

Jeśli tak, to niby jak ja mam teraz żyć w tym świecie?! Jak mam niby sobie teraz z tym wszystkim poradzić, skoro nawet nie umiem żyć z ludźmi, których kiedyś uważałem za przyjaciół. Gdzie nie spojrzeć, ktoś mnie okłamywał.

Wzdrygnąłem się, kiedy usłyszałem trzask drzwi i muszę powiedzieć, że obawiałem się, że Hazz naprawdę zatrzymał się pod jakimś fast food'em. Nici z pomocy w schronisku.

-wysiadamy, wasza wysokość -dopiero wtedy skumałem, że znajdujemy się na terenie placówki. Można było wszędzie usłyszeć szczekanie psów, tak jakby chciały się przekrzyczeć... ale to możliwe, każdy z nich chciał znaleźć dla siebie nowego właściciela. Zawsze bolało mnie serce, kiedy na nie wszystkie patrzałem. Jakbym mógł zabrałbym je wszystkie do domu.

Pamiętaj jak dziś, ten dzień, w którym Zayn mnie tu przyprowadził. Czy to nie jest dziwne, że ten chłopak wszędzie się udzielał?! Gdzie nie spojrzeć, był wolontariuszem. To tak jakby chciał zbawić cały świat. Nie rozumiałem tego, ale to był Zen, jego ciężko ogarnąć. Może też dlatego się z nim przyjaźniłem, bo wiecznie coś się z nim działo.

-Niall! -nawet nie wiem kiedy, czyjeś szczupłe ramiona oplotły się wokół mnie. O mało oczy nie wyszły mi na wierzch. Wszystkie kości kobiety wbijały się w moje ciało. Jej perfumy 'gryzły' mnie w nos. Włosy wchodziły w oczy. Tak, to była właśnie Emilii, nic się nie zmieniła -tak dawno cię tu nie widziałam, kochanie! -zacisnąłem zęby, kiedy jej słowa zadudniły w moim uchu. Czy ona nie mogła się ode mnie odsunąć, a dopiero później wrzeszczeć?! -tak często pytam Zayn'a o ciebie, ale on zawsze mnie zbywa... -moje usta układają się w wąską linię, kiedy padło imię Zayn'a. Czyżby on ciągle tu przychodził?! Dlaczego ja nie mam o tym zielonego pojęcia?! Byliśmy tak blisko siebie, a nigdy nasze drogi się nie zeszły.

-Emilii. Miło mi ciebie widzieć. -wymusiłem na sobie szeroki uśmiech. Ciągle w głowie miałem Zayn'a -to mój brat, Harry i przyjaciel Louis. Przyszliśmy dziś pomóc.

Opiekunka schroniska cieszyła się jak małe dziecko. Szybko przydzieliła nam pracę, co oczywiście spotkało się ze stękaniem chłopaków. Nie będę ściemniać, pracy było od cholery i po godzinie miałem język w kolanach. Chyba wyszedłem z wprawy i się zapuściłem. Pora zapewne iść wreszcie na siłownie, czy coś takiego.

Trzy godziny później, tonąłem praktycznie w błocie. Moje spodnie z jasnych zrobiły się szare, do butów przywarło coś czego wolałem nie nazwać, ale byłem szczęśliwy.

sorry ||Niam • Ziall✔Where stories live. Discover now