Ilekroć młody chłopak wpatrywał się w drzewo oraz znajdujące się na nim wykonane z drewna pomieszczenie, w jego głowie pojawiała się ta jedna, dręcząca myśl.

Czy, gdyby tylko znaleźli dobrą okazję, przyjaciele byliby w stanie powiedzieć mu to:

— Mały Książe, nasz Piotrusiu Panie, czas wreszcie dorosnąć.

I czy naprawdę powinien to zrobić?

Być może był już na skraju, być może naprawdę chciał, ale tamtego dnia, zaciskając dłoń na twardej okładce kilkuletniego, posklejanego albumu, powstrzymał go ten jeden telefon.

— Chenle, musimy się spotkać.

Czy możliwe było, by jeszcze kiedykolwiek wrócili na ich planetę B–612, do domku na drzewie?

I tak oto doszło do tego, że następnego popołudnia pozbawieni kolorów z dzieciństwa chłopcy stali razem się pod ich byłym mieszkaniem. Ponownie znajdowali się w miejscu, w którym spędzili wspólnie licealne lata, łapiąc najpiękniejsze wspomnienia. Chenle, oczywiście, zabrał ze sobą ledwo uratowany album, który towarzyszył mu na prawie każdym kroku, jakby miał go uchronić od dorosłości. Reszta nie wzięła nic, bo w końcu najważniejsze było, żeby po prostu pojawili się i znowu byli razem.

Po raz pierwszy od roku mogli znowu spojrzeć na siebie oraz w swoje oczy, w których zmieniło się więcej, niż mogli przypuszczać. W przypadku Marka — po raz pierwszy od dwóch lat. Już po jednej chwili byli w stanie wymienić to, co uległo w nich zmianie oraz zauważyć, czy któryś z nich urósł. Wszyscy jeszcze bardziej dojrzali, chociaż minęło jedynie dwanaście miesięcy, które na tle ich wspólnie spędzonych dwustu były niczym szczególnym.

Pierwsze kilka sekund spędzili w ciszy, niedowierzając, że znowu przed sobą stali; że naprawdę byli obok siebie. Od dnia w domku na drzewie zmienili się tak niesamowicie mocno, jednak gdzieś pod stertą problemów, coś w nich nadal pozostało takie samo. Czuli to. Chenle spojrzał po kolei na każdego z przyjaciół, nie powstrzymując promiennego uśmiechu, który momentalnie pojawił się na jego twarzy.

Jego przyjaciele znowu byli obok. Nie zapomnieli o sobie. Nie ruszyli za daleko, by nie móc zawrócić.

Co do zmian, Renjun nie miał już więcej czerwonych, krótkich włosów, a jego policzki nie pokrywały już rumieńce. Nie nosił również kolorowej czapki z wiatraczkiem, którą przyniósł do ich domku na drzewie to piętnaście lat temu, ani dużego swetra w paski czy pomalowanych mazakami butów. Teraz był (nadal niskim) szatynem w okrągłych okularach z najdłuższymi włosami spośród wszystkich, ubranym w granatową bluzę z kapturem, na której znajdowała się broszka z ich licealnego klubu. Nosił ją również na plecaku. Nosił zawsze, nie zapomniał nigdy. Pomimo drobnej postury, wydawał się być o wiele silniejszy niż kiedyś, a to za sprawą spojrzenia, które nadal kryło w sobie wiele dobroci, ale także determinacji. I wtedy też po raz pierwszy w towarzystwie reszty nie zasłonił znajdujących się na jego szyi sinych śladów po czyichś palcach. W końcu już się ich nie wstydził. Już było po wszystkim. Już był z przyjaciółmi i nie zamierzał ich opuszczać. Obok niego, na niezwykle szczupłych nogach, stał Donghyuck. Chłopak przez ramię przerzuconą miał torbę z doczepionym do zamka małym breloczkiem kwiatka, który kiedyś dał mu starszy Chińczyk. I może wydał im się jeszcze chudszy niż ostatnio, jednak nie wyglądał dłużej na pozbawionego sił. Nadal nie emanował energią, jak w dniu złożenia obietnicy, ale miał siłę stać, iść, rozmawiać. Wpatrywał się w ziemię, co jakiś czas kopiąc białym trampkiem kamyki znajdujące się na chodniku. Miał na sobie czarne dżinsy, które nawet po ściśnięciu paskiem z dorobionymi dziurkami wyglądały na stanowczo za duże, wręcz wiszące na nim oraz białą koszulkę odsłaniającą lekko stanowczo zbyt odstające obojczyki. W oczach jego natomiast ujrzeć można było kompletnie do siebie niepasującą mieszankę wstydu oraz radości. „Jestem zepsuty, ale da się mnie naprawić, więc, proszę, dajcie mi szansę". W końcu podniósł on spojrzenie z ziemi, zawieszając na stojącym naprzeciw chłopaku, który swojego nie potrafił zdjąć z przyjaciela, odkąd tylko zobaczył Hyucka na ulicy. Mark Lee, nieobecny przez dwa lata, teraz trochę lepiej zbudowany, bez grzywki przysłaniającej pole widzenia oraz dziecięcej czapki z daszkiem, za to z ułożonymi czarnymi włosami oraz ciemnym, cienkim golfem. Lustrował on sylwetkę młodszego aż do momentu, gdy ich spojrzenia spotkały się pierwszy raz od dwóch lat. Tęsknili. Zresztą nie tylko oni, blondyn o wiecznie otwartych dla nich sercu oraz drzwiach również. I pomimo wielu zmian w wyglądzie — sylwetki, włosów, stylu, jego uśmiech nadal pozostał taki sam. Sprawiał, że, jak w przypadku Chenle, przyjaciele nie potrafili odwrócić od niego wzroku oraz nie mogli się powstrzymać od odwzajemnienia go. Posyłając im ten gest, przymykał lekko oczy, pozwalając by rząd długich rzęs przysłonił mu pole widzenia. Miał na sobie różową, pastelową, luźną koszulkę oraz czarne, przylegające spodnie z paskiem, który kiedyś pożyczył od jednego z przyjaciół i nigdy nie oddał z powrotem. Nadgarstek jego z kolei zdobił zegarek, w który nieustannie się wpatrywał zestresowany oraz podekscytowany przed przyjściem reszty. A gdy już pojawili się obok, czas przestał się liczyć, tak jak wszystko dookoła. Dłoń jego nieśmiało spleciona była z tą Jaemina, który nie uśmiechał się już tak często oraz szeroko, ale za to — szczerze. I radość, którą wtedy emanował, przypominała tą z domku na drzewie tamtego pamiętnego dnia, gdy śmiał się ze wszystkiego i łaskotał bezlitośnie Jeno, pozwalając by za duży beret spadał mu na oczy. Stojąc przed przyjaciółmi po roku rozłąki, nie było w nim aż tyle rozpierającej, wszechogarniającej energii, ale maski również nie. Tak samo spinek w kształcie gwiazdek, gdyż wszystkie iskierki znajdowały się w jego oczach. Tych tęczowych także, bo kolory ponownie wydały się wracać do jego wnętrza. I od razu można było zauważyć, że ubranie na pewno nie pochodziło z jego szafy. Rozpinana bluza z nazwą drużyny sportowej oraz nazwiskiem starszego blondyna, która zsuwała się z jego ramion i krótkie spodenki odsłaniające poobijane, obdrapane od wchodzenia na drzewo czy dach nogi. Nie przejmował się tym, że było widać i je, i kilka krwistych śladów na niektórych partiach jego ciała. W końcu już nie mieli przed sobą tajemnic, prawda? Już nie musieli niczego się wstydzić. Byli razem, byli swoim wsparciem ponownie. Dlatego też chłopak nie musiał obawiać się tego, że nie miał perfekcyjnej maski, że wyglądał źle, że jego wiecznie ułożone włosy były totalnym chaosem — roztrzepane, sterczące na wszystkie strony, jakby chłopak dopiero wstał, ewentualnie spał na dworze, co było prawdą. Fryzura samego Chenle również uległa zmianie, gdyż nie miał już więcej zielonych włosów, a rude — dłuższe oraz pofalowane, po raz pierwszy nie farbowane przez Jaemina. Ubrany był w, cóż, pierwszą lepszą koszulkę, która wisiała na krześle, gdyż tak śpieszył się do przyjaciół, że wygląd przestał się w najmniejszym stopniu liczyć. W sumie dla niego nie liczył się nigdy, naprawdę. Nie uważał, żeby jego najukochańsi przyjaciele przez brudne, sine ślady czy bardziej odstające kości przestali być piękni. Jasne, martwił się o nich, nawet bardzo, gdyż już w ich dawnym mieszkaniu był w stanie niektóre rzeczy zauważyć. Mimo tego, nigdy nie przestali być dla niego wyjątkowo piękni, szczególnie ich uśmiechy. A ten jego, tak uwielbiany przez pozostałych, pierwszy raz od tak długiego czasu gościł na młodej twarzy, podczas gdy chłopak miał ochotę rzucić się pozostałej piątce na szyję.

Dokładnie, piątce.

Pojawiło się więc pytanie: a Jisung? Cóż, Jisunga nie było wcale. Widząc przychodzące połączenie od przyjaciół, nie odebrał. Jego zdaniem wydawało się być za późno, by uratować cały ogród, który zniszczyła burza dorosłości.

Na szczęście, reszta myślała inaczej.

Dlatego jeszcze tego samego dnia w szóstkę stanęli pod jego oknem, mówiąc rzeczy, które zaskoczyły ich samych i gwiazdy nad nimi.

________________♡________________

06. PIOSENKI:
THE CINEMATIC ORCHESTRA — TO BUILD A HOME
RUTH B. — LOST BOY
SUGGI — ASTROBOY
VANCOUVER SLEEP CLINIC — SOMEONE TO STAY
FLEURIE — HURTS LIKE HELL
MARINA AND THE DIAMONDS — IMMORTAL

jak podoba wam się BOOM od chłopców?

❝ELECTRA HEART: your youth is over❞ + nct dreamWhere stories live. Discover now