Cały czas stojąc pod starym mieszkaniem, Mark Lee wyjął z kieszeni dżinsów telefon z ich wspólnym zdjęciem za obudową, chcąc wybrać numer każdego po kolei. Chciał usłyszeć wszystkich, ich zapewnienia, że byli zdrowi, żywi, szczęśliwi. Coś jednak go powstrzymało i to już po raz kolejny w ciągu roku: ten bolesny ucisk w sercu oraz myśl, że w końcu nie mieli kontaktu już od tylu miesięcy i chłopcy nie mieliby po co odebrać. Może ruszyli dalej i nie chcieli mieć z nim kontaktu, myślał. Następnie jedynie syknął pod nosem, chowając komórkę z powrotem oraz zastanawiając się, co powinien zrobić. Przecież nie mógł tak po prostu odpuścić... Zrobił to już raz i żałował, dlatego nie miał zamiaru odchodzić od drzwi z nadzieją, że prędzej czy później chłopcy się zjawią. Przez pierwszą godzinę myślał, że poszli do ulubionego lokalu na gofry. Podczas drugiej stwierdził, że może jednak do kina, a podczas trzeciej, że prawdopodobnie na imprezę. I dopiero gdy siedząc plecami opartymi o drzwi, uświadomił sobie, że nikt poza Jaeminem na takie rzeczy nie chadzał, podniósł się, zostawiając worek ciastek na ziemi. Ostatni raz rzucił okiem na numer mieszkania, przygryzając przy tym policzek. I stojąc tak, w jednej chwili w jego głowie, jakby za mgłą, pojawiło się niewyraźne wspomnienie wybierania wspólnie miejsca na schowanie zapasowego klucza. Nigdy im się nie przydał, w końcu mieli siedem innych, które jednak po wyprowadzce każdy zmuszony był oddać. Gdzie jednak mógł znajdować się ten ósmy? Pod wycieraczką? Nie. W doniczce? Też nie. Za obrazem trzy piętra wyżej? Cóż, to było bardziej w ich stylu, dlatego właśnie tam ciemnowłosy go znalazł. Zgarniając zapasowy klucz w swą dłoń, czym prędzej pobiegł pod drzwi mieszkania, w którym żył jeszcze dwa lata temu. A gdy je otworzył, poczuł, że ominął go prawdziwy koniec ich świata.

Stolik był przewrócony, rozbity na najmniejsze kawałeczki. Książki Renjuna leżały na podłodze, zwalone z półek, na których zawsze panował porządek. Lampka w kształcie chmurki, którą Chenle kupił Jisungowi jeszcze za czasów szkoły podstawowej została zniszczona, nie oświetlała już dłużej pomieszczenia, w którym każdej nocy panowały jedynie ciemność, pustka, smutek. Wszystkie kable były wyciągnięte, poplątane, niektóre nawet poprzecinane. Na ścianie nie było ich wspólnych zdjęć z dzieciństwa, a na komodzie nie znajdował sie już ich album ze zdjęciami, zniknął. Łóżka były puste, porozłączane, mimo że Chenle i Jaemin te swoje zawsze przysuwali do innych, by mieć do kogo się przytulać podczas snu (ewentualnie, by mieć komu ten sen uniemożliwiać). Co dziwne, ubrania nigdzie nie leżały porozrzucane, a za czasów ich wspólnego mieszkania trudno było się o nie nie potknąć. Nawet szczoteczki do zębów, które przez pierwsze tygodnie życia pod jednym dachem nieustannie myliły im się, zostały zabrane.

Jego ukochanej szóstki nie było. Pozostało tylko zniszczone mieszkanie i wspomnienia.

Widząc to, chłopak zamarł, jego oddech przyśpieszył nieznacznie, a oczy zaszkliły się. W jednej chwili zaczął jeszcze bardziej żałować, że kiedykolwiek wyjechał; że zostawił przyjaciół i częściowo doprowadził do tego wszystkiego. Przecież gdyby został, może udałoby mu się temu wszystkiemu zapobiec... W końcu obiecał, obiecał być dla nich, obiecał być ich Markiem Lee, obiecał pomagać wstać. Tymczasem nie pomógł im nawet nie rozpaść się. Rozumiejąc to, Kanadyjczyk został poklepany delikatnie przez rozczarowanie samym sobą po ramieniu oraz mocno uderzony w brzuch przez poczucie winy i strach. Bojąc się, gdzie podziali się jego przyjaciele, odrzucił na bok wszelkie „ale" i prędko wybrał numer Donghyucka, dzwoniąc do niego z trzęsącymi się dłońmi oraz mętlikiem w głowie.

I chłopak odebrał. Zrobił to pierwszy raz od roku. Lee Donghyuck nadal był dla Marka Lee, tak samo jak Huang Renjun. A najstarszy, oczywiście, był dla nich, tym razem już na dobre.

❝ELECTRA HEART: your youth is over❞ + nct dreamWhere stories live. Discover now