Rozdział 17

52 10 1
                                    

     Siedzieliśmy, tak jak zeszłego wieczoru, wokół dużego prostokątnego stołu w namiocie Killjoy'ów. Gerard, jak to miał w zwyczaju, krążył wkoło z założonymi rękoma, rozmyślając nad strategią odbicia więźniów przewożonych z Battery City aż za Szóstą Strefę, między którymi była także Patricia – siostra Thomasa.

     Zeszłego wieczoru, podczas obrad dotyczących całej akcji, zapadła decyzja o zaatakowaniu wozu w Piątej Strefie na drodze Route Guano. Gdzie dokładnie? Tego jeszcze nie wiemy. Strefy są duże, a droga je łącząca – niewyobrażalnie długa.

      Z uwagi, iż jest to moja pierwsza, poważna akcja byłam niezwykle podekscytowana nadchodzącymi wydarzeniami. Nigdy bym nawet nie pomyślała, że będę w takowej brała udział. Czy się bałam? Oczywiście, że tak. Nie wiedziałam, czy będę potrafiła tak po prostu strzelić do ludzi. Ale czy to są w ogóle ludzie? Czy oni będą mieli takie same myśli celując prosto w moje serce? Czy też będą bali się nacisnąć spust? Wątpię. Właśnie dlatego i ja nie mogę pozwolić tym wszystkim lękom przejąć nade mną kontroli. Nie teraz. Nie tuż przed akcją.

     Thomas równie jak ja miał mieszane uczucia dotyczące tej sytuacji. Jego serce co chwila wznosiło się z radości aż pod same chmury, by po sekundzie, z powodu troski o swoją siostrę, o mnie i ze strachu o samego siebie, spaść i roztrzaskać się na drobne kawałeczki.

     Jak przystało na każdego mężczyznę mieszkającego poza utopijnym Battery City, Tom nie okazywał tego. Przez większą część czasu był radosny i optymistycznie nastawiony do całej akcji. Miewał czasami drobne upadki oraz momenty załamania i zwątpienia jak każdy z nas. Założę się, że i Gerard także zastanawiał się choć raz, czy to wszystko co robił, było potrzebne... czy nie lepiej byłoby poddać się i przeczekać te jakże niekorzystne dla mieszkańców Kalifornii czasy, lecz każdego dnia wstawał i działał, by ten cud, o którego modlą się setki ludzi, spełnił się.

     Dlaczego ja nie miałam takiej siły? Co ją wywołuje? Przeszłość czy może znajomość jutra? Jeśli przeszłe zdarzenia, to dlaczego jeszcze nie potrafiłam jej w sobie znaleźć? Jeżeli przyszłość, to co powinnam o niej wiedzieć? Czy w ogóle powinnam o niej myśleć?

     Czy te niezliczone godziny spędzone przez Gerarda na skale poza murami obozu na rozmyślaniu, uczyniły go tak silnym? Czy może nieznajomość strachu, brak jakiejkolwiek ludzkiej reakcji na zagrożenie? Czy on w ogóle się bał? Czy ja w ogóle się bałam? Czy to wszystko było prawdziwe?

      Gerard nieustannie krążył przed nami, zerkając co chwilę na każdego, jakby podporządkowywał nas do jakiejś kategorii. Czy on właśnie rozplanowywał nasz podział na obowiązki? Ile ja byłam warta? Co mogłam zrobić? Czy moje słabości, którymi byli Thomas i... no właśnie. Czy któryś z Killjoy'ów był moją słabością? Czy bałam się o ich życie tylko ze względu, że byli założycielami obozu i jego obrońcami, czy może kryło się za tym coś więcej?

     Gdy tylko poczułam palce Thomas wplątujące się między moje, od razu powróciłam myślami do namiotu Killjoy'ów i zaplanowanych obrad dotyczących akcji. Spojrzałam na nasze dłonie, a następnie podniosłam wzrok i ujrzałam wesołe, pełne nadziei oczy Thomasa, które wpatrywały się prosto we mnie. Uśmiechnęłam się i ponownie spuściłam wzrok. Jakże szczęśliwa byłam w każdej sekundzie swojego życia, gdy tylko mogłam poczuć bliskość tego chłopaka. Oparłam swoją głowę na jego ramieniu i przymknęłam oczy. Wyłączyłam swój umysł i zbagatelizowałam wszystkie emocje, których przecież było w mojej głowie aż nazbyt wiele, by można je było udźwignąć.

       Nagle poczułam delikatny pocałunek na czubku mojej głowy i cichy głos wypowiadający moje imię. Niechętnie otworzyłam oczy i zamrugałam nimi. Rozejrzałam się po pomieszczeniu.

The Last SunsetWhere stories live. Discover now