Rozdział 7

67 14 0
                                    


- Jak myślisz? Bramy są otwarte? Możemy tak po prostu wyjść? – spytałam Astrid, zapinając swoją kurtkę.

- Nie wydaję mi się, abyśmy mogły tak sobie wychodzić kiedy chcemy – odparła dziewczyna sceptycznie, wstając z łóżka. – No wiesz... Bezpieczeństwo i te sprawy. Co to jest? – spytała, biorąc do ręki pudełko z moimi lekami.

- Leki. Nie wiem dokładnie, co to jest, ale pomaga. Dostałam od Franka, gdy tu przyszłam. Miałam małe problemy z ręką – wyjaśniłam. – To jak? Idziemy?

***

- Myślałam, że ktoś tu jest i pilnuje bram – szepnęłam zdezorientowana, rozglądając się na wszystkie strony. Nie chciałabym, aby ktoś nam teraz przeszkodził, lecz najwyraźniej moje obawy były całkowicie niesłuszne, gdyż bramy stały otwarte bez żadnego stróża, który by ich strzegł.

- Najwidoczniej pilnują tylko, aby nikt nie wszedł. Raczej nie obchodzi ich czy ktoś wychodzi. Killjoy'om to nawet na rękę – odpowiedziała złośliwie.

- Co ty gadasz, Trid?

- Przecież łatwiej jest wyżywić i zapewnić bezpieczeństwo mniejszej grupie ludzi, a nie większej, nie?

- Oni tacy nie są – sprzeciwiłam się.

- Czyżby? Jesteś tu od niedawna – zauważyła dziewczyna.

- W takim razie po cholerę zakładaliby otwarty obóz dla uciekinierów? – spytałam zdenerwowana.

- Fakt.

- Ciii... Dobra plan taki.

- Mamy plan? – zapytała zdziwiona dziewczyna.

- Właściwie nie. Ale to brzmi bardziej profesjonalnie.

      Astrid przewróciła oczami.

- Po prostu wyjdźmy jak gdyby nigdy nic i weźmy mój mały skarb – wyjaśniłam.

- Jesteś geniuszem Jenny – powiedziała sarkastycznie. – A czym dokładnie jest ten twój „mały skarb"?

- Nie ważne. Zobaczysz później – rzuciłam szybko i rozejrzałam się jeszcze raz – Dobra, chodźmy.

     Wyszłyśmy zza namiotu, za którym do tej pory stałyśmy i udałyśmy się w kierunku bramy.

- Jest otwarta – oznajmiła zaskoczona Trid, otwierając ją jeszcze szerzej.

     Wybiegłyśmy na pusty teren. Wszędzie było cicho i ciemno. Próbowałam sobie przypomnieć drogę, którą szłam z Frankiem.

     Ruszyłyśmy biegiem przed siebie. Nie zatrzymywałyśmy się nawet na chwilę. Chciałyśmy pójść, wziąć co potrzeba i jak najszybciej wrócić.

     To nie było aż tak daleko. Tamtej nocy, gdy na wpółprzytomna kierowałam się w stronę tego obozu, wydawało mi się,że nasza podróż trwała wieki, lecz teraz – zajęło nam niecałe pięć minut.

     Dobiegłyśmy do skał, przy których niegdyś się zatrzymałam, by odpocząć. Nie pamiętałam dokładnie gdzie ukryłam broń. Zaczęłam szukać. Podnosiłam każdy kamień, który dało się unieść. Astrid przez ten czas stała i obserwowała czy nikt nie idzie. Na szczęście było pusto.

- Masz? – spytała szeptem.

- Nie.

     Kawałek dalej zauważyłam niewielką dziurę. Uznałam, że dobrze będzie zobaczyć, czy tam coś się nie chowa.

The Last SunsetWhere stories live. Discover now