Prolog

174 22 8
                                    

     Biegłam. A raczej uciekałam. Jedne drzwi... drugie... trzecie... Stanęłam w miejscu gdzie przecinały się dwa korytarze.

Dobra Jenny, myśl. Przypomnij sobie co mówił Ci John.


     Skręciłam w prawo.

     On już wie. On już na pewno wie. Tak... już pewnie wysłał swoich ludzi.

     Przyspieszyłam. Nogi mi się plątały, a oddech był szybki i płytki. Kręciło mi się w głowie i co rusz musiałam przytrzymywać się ściany, aby się nie przewrócić. Gdybym upadła, już bym nie wstała, a oni z pewnością by mnie złapali. Póki biegłam byłam względnie bezpieczna.

     Skręciłam w prawo.

     Coraz wyraźniej słyszałam ich kroki. Nad moją głową zaczęły przelatywać białe, świecące pociski. Wyjęłam swój pistolet, który dostałam od Johnnego. Strzelałam na oślep. Nie wiem ile razy trafiłam, ale nie miałam czasu się tym przejmować. Starałam się ich zatrzymać.

     Nie jestem mordercą jak On. Nie potrafię tak po prostu z zimną krwią skazać kogoś na śmierć.

     Ale oni byli inni... nieludzcy...zimni i okrutni... zaprogramowani, by zabijać.

   Nagle poczułam okropne pieczenie przeszywające całą moją rękę. Dostałam. Nie mogłam nią ruszać. Okropny ból sprawił, że zachwiałam się i prawie upadłam. Zamroczyło mnie. Straciłam orientacje.

     Trzymając się za chore ramię,biegłam. Wszystko jakby zwolniło. Pociski dalej przelatywały wokół mnie. W końcu spięłam się w sobie, zacisnęłam zęby i znowu przyspieszyłam.

     Ponownie skręciłam w prawo jak nakazał mi John.

     Ostatnia prosta i witaj wolność. Próbowałam nie biec ciągle jednym torem. Wymagało to o wiele więcej energii, ale podobno gorzej jest trafić. Tak przynajmniej mówią w każdym amerykańskim filmie akcji. Nie wiem czy te manewry pomogły czy zwykłe szczęście, ale wyciągnęłam rękę i z całej siły popchnęłam drzwi. W końcu jestem wolna!Przebiegłam jak najszybciej plac i zniknęłam w zaroślach.

   W lesie o wiele łatwej się schować. Zwolniłam trochę, lecz ciągle biegłam. Nie mogłam się zatrzymać. Jeszcze nie teraz. Zręcznie przeskakiwałam przez leżące konary i omijałam drzewa. Musiałam jak najszybciej wydostać się z Battery City. Nie mogłam dłużej tam zostać. Nie wiem tylko gdzie się schronić. Nie mam ze sobą nic co umożliwiłoby mi przetrwanie.

     W obecnych czasach Ameryka to jedna wielka pustynia. Gdzieniegdzie rosły tylko małe laski, tam gdzie On jeszcze nie dotarł waz ze swoimi maszynami i wielkimi planami nad poprawą ludzkiego życia. Altruista!

     Tak czy inaczej czeka mnie śmierć, chyba że znajdę te słynne obozowisko, o którym tyle opowiadał mi Johnny- obozowisko Killjoy'ów. Myśl o niesamowitym obozie, który według legend znajduje się w dość niedużej odległości od Battery City, napawała mnie optymizmem, lecz niestety nadal był on tak niewielki, że świadomość, iż tak naprawdę nie miałam pojęcia czy wszystkie pogłoski o nim są prawdą, niszczyła wszelką, nawet najmniejszą iskierkę nadziei,jak delikatny podmuch wiatru gasi płomień świecy. Możliwym jest faktem to, że stary Johnny wymyślał te wszystkie opowieści o obozie i rządzącej nim czwórce mężczyzn, którzy są w stanie obalić totalitarne rządy, abym ja mogła zasypiać spokojnie.

   Johnny nigdy nie chciał mi powiedzieć co się dzieje. Nie mogłam wychodzić na zewnątrz ani oglądać telewizji. Nie wiem nawet jak to się wszystko zaczęło.

     Mam 21 lat i ani grama wiedzy o obecnym, otaczającym mnie świecie.


     Nie pozostało mi więc nic innego, jak biec przed siebie z tą resztką nadziei o lepszym życiu. 

****

No i jest prolog!
Mega się cieszę, że mogę w końcu podzielić się z Wami tą historią!
Wiem, że miał się pojawić wcześniej, ale tymczasowy brak internetu. Dlatego też dodawałam go na informatyce xD
Jak się podobało daj magiczną gwiazdkę i zostaw komentarz (nawet wystarczy zwykłe hej). To mega motywuje.
Pierwszy rozdział już w niedzielę!
¡Do usłyszenia!

The Last SunsetWhere stories live. Discover now