Rozdział 1

95 21 3
                                    

- Halo! Hej ty! Żyjesz?


     Usłyszałam jakiś męski głos w oddali. Mimo że wiedziałam, że był on skierowany do mnie, nie zareagowałam. Nie potrafiłam wypowiedzieć ani jednego słowa. Leżałam sparaliżowana, nie wiedząc nawet gdzie jestem. Czułam jakby to ciało nie było moje... jakbym już dawno je opuściła... Nie potrafiłam go kontrolować. A może nie chciałam? Sama już nie wiem...

     Od mojej ucieczki minęło już 5 dni. 5 dni tułaczki po tych ogromnych i pustych preriach... Miałam dość. Poddawałam się. Nadzieja na odnalezienie obozu Killjoy'ów z każdym dniem była coraz mniejsza.Tak jak myślałam. To były tylko pogłoski. Nic pewnego. Same bajki.

      Ktoś szarpnął mnie za ramię.

     Ból, który ponownie przeszył całe moje ciało, obudził mnie całkowicie. Powoli zaczęło do mnie dochodzić gdzie jestem i co się dzieje. Wcześniejsze czarne myśli zostały przepędzone przez jeszcze gorszą rzeczywistość.

     Głos, który wcześniej słyszałam, wcale nie był tak daleko, jak myślałam. Mężczyzna, go którego on należał, stał tuż nade mną.

    Otworzyłam oczy. Wokół mnie panowałam ciemność, tylko z jednej strony zauważyłam snop światła padający na moje ciało.

- Więc jednak żyjesz – stwierdził zrezygnowany chłopak. Wyciągnął rękę i pomógł mi wstać.

     Moje nogi całe drżały. Chłopak najwyraźniej zobaczył to i szybko złapał mnie, abym nie upadła. Wziął swoją latarkę i zaczął prowadzić mnie w tylko jemu znanym kierunku.

   Nie zadawał pytań. Najwidoczniej nie obchodziło go kim jestem ani skąd pochodzę. Nawet cieszyłam się z tego. Nie musiałam nic mu tłumaczyć i wyjaśniać, że na pewno nie jestem szpiegiem z Battery City. Choć z drugiej strony było to dość nieodpowiedzialne. Równie dobrze mogłabym być jednym z agentów Korse, a on nawet o tym nie wiedział. Skoro teraz o nic nie pyta, to kim on jest i dokąd mnie prowadzi?

     Odgoniłam wszystkie złe myśli jednym ruchem głowy i skupiłam się na swoich nogach, aby nie upaść na już i tak starte oraz obolałe kolana.

     Przez przypadek dotknęłam ręką pistolet, który wciąż był schowany pod moją kurtką. 

    Muszę gdzieś go ukryć. O tak. Nie mogę go wziąć ze sobą. Tam, gdzie on mnie prowadzi, jest wolność. Czuję to. Będąc tak blisko od moich pragnień, nie mogę teraz ich zepsuć. Trzeba gdzieś schować broń. Rozejrzałam się dookoła, lecz nie zobaczyłam nic oprócz niskich traw. Nie ma szans na żaden, nawet najmniejszy zakamarek.

     Wytrwale rozglądałam się na około. Musiałam coś znaleźć. To niemożliwe, że będąc tak blisko od celu, jeden mały, nieostrożny ruch pozwoli zaprzepaścić szanse na osiągnięcie go z powodu broni, która nie raz sama pomagała mi przetrwać. W końcu zauważyłam małe skałki, które znajdowały się kilka metrów od nas. Wiedziałam, że się uda. Musiałam teraz tylko wymyślić jak tam się dostać.

- Moglibyśmy się na chwilę zatrzymać? – spytałam słabym głosem.

- Nie ma sensu się teraz zatrzymywać. To już nie daleko – odpowiedział stanowczo chłopak. Miał rację. Nawet w tak ciemną noc jak dzisiaj mogłam spokojnie dojrzeć przed nami światła.

- Nie dam rady tam dojść – skłamałam zwalniając krok.

     Chłopak westchnął głośno.

The Last SunsetWhere stories live. Discover now