Rozdział dziewiętnasty

2.3K 101 0
                                    


Wiedziałam, że nie mogę zostać w szpitalu na noc. Nie mogłam przecież zaskoczyć sześcioletniego chłopca swoją nagłą obecnością przy jego łóżku, kiedy się obudzi. Nie znał mnie, nigdy nie widział, więc mógłby być to dla niego szok. Cóż, przynajmniej tak sobie to tłumaczyłam. Chociaż doskonale wiedziałam, że główny powód był zupełnie inny. Tak jak Anto mówiła, byłam tym cholernym lizakiem, którego Cristiano delikatnie próbował, sprawiając, że coraz bardziej się do niego zbliżałam. I nie mam tu na myśli pogłębiania tylko przyjaźni. Ja przywiązywałam się, a właściwie uzależniałam od jego obecności, głosu, dotyku, bliskości. Moje serce podpowiadało mi jedno, pieprz przyjaźń i zaryzykuj, zaś rozum mówił drugie: uciekaj, gdzie pieprz rośnie, zanim złamie ci serce. Co ja miałam począć? Sama nie wiedziałam. Czułam się zagubiona, chociaż chyba szczęśliwa. 

Byłam tak zamyślona, że nawet nie zauważyłam, kiedy samochód się zatrzymał. Dopiero szturchnięcie taksówkarza wyrwało mnie z moich myśli. Posłałam mu przepraszający uśmiech i pośpiesznie wyciągnęłam z torebki banknot. 

- Jest pani pewna, że to dobry adres? - spytał w momencie, gdy odebrał ode mnie pieniądze. Skinęłam w odpowiedzi głową. Chyba mnie nie rozpoznał, stąd jego zdziwienie, że przyjechałam na jedno z najbogatszych osiedli tuż pod Madrytem - La Finca. Ale z drugiej strony przecież gdybym pomyliła adresy, ochroniarze przy bramie wjazdowej nie wpuściliby nas do środka, nawet widząc mnie w środku samochodu, bo było to zamknięte osiedle.

Wyciągnął w moim kierunku resztę.

- Nie trzeba, dobranoc. - uśmiechnęłam się do niego, a przynajmniej próbowałam i wysiadłam z samochodu, stając przed domem Cristiano. Musiałam tutaj przyjechać po swój samochód, gdyż jutro na pewno mi się przyda. Niestety brama była zamknięta, a ja w sumie nie powinnam być zdziwiona. Podeszłam więc do domofonu i wystukałam na klawiaturze odpowiedni kod. 

- Słucham?- usłyszałam życzliwy głos kobiety, a właściwie matki Ronaldo, której nie miałam jeszcze okazji poznać. Wcześniej nie wchodziłam do środka domu, gdyż stwierdziłam, że poczekam w samochodzie. 

- Tu Marisol Baltimore. - odparłam, a już po chwili usłyszałam, że brama się rozsuwa. Weszłam więc pośpiesznie na posesję i już za sekundę usłyszałam, jak drzwi do domu się otwierają.  Stanęła w nich ciemnowłosa kobieta, której twarz zdobiły już liczne zmarszczki. Podeszłam do niej niepewnie i tym razem na żywo chciałam jej się przedstawić, wyciągając dłoń w jej kierunku, ale nie pozwoliła mi.

- Wiem, kim, dziecko, jesteś. Cristiano mi o tobie mówił. - odparła szybko, po czym bez cienia niepewności pocałowała mnie w oba policzki. Na jej twarzy ciągle widniał ten serdeczny uśmiech.

- Mam nadzieję, że same dobre rzeczy. - chciałam zabrzmieć wesoło, ale wiedziałam, że tak nie było. Zamiast tego w moich oczach zebrały się łzy, którym nie chciałam dać wypłynąć. Nie mogłam. 

- Oj, kochanie. Tylko takie. - rzekła, przesuwając się w drzwiach. - Wchodź, wypijemy razem herbatę. 

Nie chciałam jej odmawiać, więc weszłam do środka. Zamknęła za mną drzwi i ruchem ręki wskazała mi kierunek. Powoli tam szłam, pociągając nosem. Nie mogłam się rozpłakać. 

- Rozgość się, zrobię herbatę. 

- Pomogę. - od razu się odezwałam i podążyłam tym razem już za nią do kuchni. Nowoczesny wystrój nie był dla mnie zaskoczeniem. Kiedy wskazała mi odpowiednią szafkę, wyciągnęłam kubki, a następnie wrzuciłam do nich torebki z herbatą. Ona zaś nastawiła czajnik.

Dopiero wtedy usiadłam przy stole i schowałam twarz w dłoniach. 

- Zagubiłaś się, co? - usłyszałam jej głos, a kiedy podniosłam wzrok, okazało się, że siedzi tuż obok mnie. Westchnęłam głośno, kładąc dłonie na stole.

- Troszeczkę.- niemal szepnęłam, a ona po prostu posłała mi ciepły uśmiech.

- Daj sobie czas, a w końcu będziesz wiedziała, co masz robić, a jeśli nie, to ryzykuj. - ścisnęła moją dłoń, po czym wstała od stołu, żeby zalać nasze herbaty. - Pewnie mama ci też to już mówiła...

- Nie mam matki. - przerwałam jej szybko, ale ona o dziwo zachowywała się tak, jakbym tego nie powiedziała, tylko po prostu zaczęła zdanie inaczej.

- Lepiej żałować, że coś się zrobiło, niż się nie zrobiło. 

- Nawet jeśli mogę później cierpieć?

- Za wszystko trzeba zapłacić jakąś cenę, złotko. Czasem kilka dni szczęścia są warte lat cierpienia. - powiedziała, stawiając przede mną kubek z gorącym napojem, a ja posłałam jej wdzięczny uśmiech. Cristiano miał ogromne szczęście, mając tą kobietę za własną matkę. 

*

Z samego rana zerwałam się z łóżka, szybko ogarnęłam, zrobiłam kilka kanapek i pojechałam do domu Cristiano. Wzięłam od jego mamy świeże ubrania dla niego i Małego i popędziłam do szpitala swoim białym samochodem. Po dość długich poszukiwaniach wolnego miejsca parkingowego, w końcu mogłam wysiąść z samochodu i popędzić do dużych rozmiarów nowoczesnego budynku. Przemierzałam korytarze, co jakiś czas uśmiechając się do pielęgniarek i małych dzieci, będących pacjentami. Nie wiem, co takiego to sprawiło, ale byłam w wyśmienitym humorze. Nie przeszkadzało mi nawet to, że na głowie miałam byle jakiego koka, a mój makijaż składał się tylko z tuszu do rzęs. Miałam gdzieś, że widać mi worki pod oczami czy jakieś przebarwienia na twarzy. Dzisiaj nic nie mogło zepsuć mi humoru, dlatego z pewnością siebie szłam. Kiedy stanęłam przy sali, w której wczoraj leżał mały Cristiano, delikatnie zapukałam i nie czekając na odpowiedź, pchnęłam je delikatnie. Widok, który tam zastałam zdecydowanie rozczulił moje serce. 

Obydwoje leżeli na jednym łóżku szpitalnym. Cristiano obejmował syna, a ten z szerokim uśmiechem patrzył na swojego ojca. 

Ten starszy, gdy tylko mnie zobaczył, skinął na powitanie głową.

- Więc mówisz, że chcesz zostać bramkarzem? - spytał z rozbawieniem swojego syna, a ten z zapałem pokiwał głową. 

- Ja nim zostanę. Okej, tato? - odpowiedział zaraz, dopiero wtedy mnie zauważając. Na początku mocniej wtulił się w swojego rodzica, ale już zaraz patrzył na mnie z ciekawością.

- Słyszysz, Mari, mój syn chce zostać bramkarzem. Nie wiem, czy to przeżyję. - zaśmiał się głośno, a ja mu zawtórowałam. Wzięłam krzesło spod ściany i usiadłam obok nich. 

Widziałam, że mały szturchnął swojego tatę łokciem i coś wyszeptał mu na ucho. Ten spojrzał przez ramię na mnie i posłał mi szeroki uśmiech.

- Tak, mój drogi, to ta Mari, która zagrała Shantine. 

Mały jęknął głośno i schował twarz w dłonie.

- Tato! 

Zaśmiałam się, ale zaraz wstałam z krzesła i wyciągnęłam do Małego  ręce nad jego ojcem. 

- Taki duży chłopak i się wstydzi? - dźgnęłam go zaczepnie w żebra, a następnie chwyciłam jego rączki i zabrałam je z jego twarzy. Popatrzył na mnie swoimi oczkami, a jedyne co przyszło mi do głowy, to to, że były takie same jak jego ojca. - Żółwik?

Wyciągnęłam do niego pięść, a on tylko przewrócił oczkami. Zawstydzenie odeszło w zapomnienie.

- To już przeżytek, Mari, przybij piątkę! - wytłumaczył zaraz i wyciągnął dłoń do mnie z wyprostowanymi palcami. Roześmiałam się głośno i ją przybiłam. 

- Zapomniałabym! - powiedziałam nagle, prostując się i sięgnęłam po torbę leżącą przy łóżku. - Mam dla was świeże ubrania, ale... zrobiłam wam też kanapki. Jedne są z szynką, serem, sałatą, pomidorem, drugie tylko z serem, parę też jest z samą szynką... - mówiłam przejęta, grzebiąc w torbie, a następnie wyciągnęłam pełną reklamówkę. - Nie wiedziałam, co lubicie...

- Naprawdę je sama zrobiłaś? Dla nas? 

Skinęłam pośpiesznie głową.

- No tak, wiedziałam, że będziecie głodni. - wytłumaczyłam szybko, a następnie pochyliłam się do nich, ściszając głos. - W szpitalu źle karmią. 

Obydwoje roześmiali się, ale słusznie skinęli głowami i zabrali się za rozpakowywanie kanapek. Z uśmiechem patrzyłam na nich, wiedząc, że nie było miejsca, gdzie wolałabym być w tym momencie. 

Let me love you | C.RWhere stories live. Discover now