Rozdział trzeci

3.7K 152 7
                                    

Mieszałam łyżeczką w swojej kawie od dobrych pięciu minut, nie unosząc z niej wzroku nawet na sekundę. Starałam się ignorować palące spojrzenie siedzącej przede mną Anto, mojej przyjaciółki od małego. Kochałam ją jak siostrę, ale w tej chwili wolałabym, żeby po prostu jej tu nie było. Westchnęłam głośno.

- Miło, że tak bardzo za mną tęskniłaś, Mari. - odezwała się, przerywając ciszę, która za pewne była dla niej niezręczna. Miałam wrażenie, że jej głos odbija się echem po białych ścianach mojego gabinetu.

Kiwnęłam tylko lekko głową.

- Dłużej tego nie zniosę. - prychnęła ze złością, aż w końcu postanowiłam na nią spojrzeć. Jej mina nie wróżyła nic dobrego. - Wielka Marisol raczyła mnie swoim spojrzeniem, chyba wyjdę na ulicę krzyczeć ze szczęścia.

Wypuściłam powoli powietrze, powstrzymując się od przewrócenia oczami. W sumie nie dziwiłam się jej. To ona spędzała ze mną najwięcej czasu, kiedy rozstałam się z Jamesem, to ona przynosiła mi obiady na plan, dzwoniła, wyciągała z domu, kiedy tylko mogła, a ja co? Nawet nie potrafiłam z nią szczerze rozmawiać. Brakowało mi tego, ale wytworzyła się we mnie jakaś blokada, którą ciężko mi było przełamać. Mogłam spytać, co u niej słychać, ale wiedziałam, że to bez sensu.

- Anto...

Uniosła pytająco brwi i założyła ręce na piersiach. Patrzyła na mnie wyczekująco, ale ja wciąż siedziałam cicho.

- Wiesz, co? - poderwała się na równe nogi, o mały włos nie wywalając krzesła, na którym jeszcze chwilę temu siedziała. Przeczesała dłonią opadającą na oczy rudą grzywkę i przeniosła wzrok na okno za mną. - Nie widziałyśmy się... dwa miesiące, a jedyne na co się stać, to powiedzenie "cześć".

Już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili je zamknęłam, bo sama nie wiedziałam, co chcę powiedzieć.

Anto zaśmiała się gorzko.

- Byłyśmy jak siostry, Mari. A teraz? Och, rozumiem, że dalej cierpisz, ale musisz w końcu ruszyć do przodu! - pokręciła głową i wzdychając, ponownie usiadła. - Ciągle odpychasz mnie, swojego tatę, Pilar... To boli.

Popatrzyłam w jej oczy i od razu poczułam smutek, tęsknotę i ból. Raniłam ją, osobę, która była moją rodziną. W końcu puściłam łyżeczkę i po prostu wstałam z fotela, który jak zwykle zaskrzypiał. Obeszłam biurko i stanąwszy przed nią, wyciągnęłam ręce w jej kierunku. Z niedowierzaniem również wstała i od razu się do mnie przytuliła.

- Boże, Mari...

- Anto...

Odsunęłyśmy się lekko od siebie i popatrzyłyśmy sobie prosto w oczy. Obie się roześmiałyśmy. Szczerze, tak po prostu zrobiłam to pierwszy raz od sześciu miesięcy. To było wspaniałe uczucie.

- I tak wolałam cię w tych zniszczonych trampkach. - odezwała się, a ja nie mogłam powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Dopiero w szpilkach dorównywałam jej wzrostem. Lubiła to wykorzystywać i kiedy byłyśmy młodsze, nazywała mnie smerfetką, zaś ja zawsze zazdrościłam jej tych stu siedemdziesięciu dwóch centymetrów. Niestety dane mi było mierzyć zaledwie metr sześćdziesiąt.

*

Dopiero przed dwudziestą uporałam się z całą papierkową robotą, którą musiałam nadrobić. W sumie zajęło mi to tak dużo czasu, gdyż Anto niezbyt mi pomagała, co chwilę o czymś nawijając. Dopiero kiedy poszła, moja praca nabrała trochę tempa. Mimo wszystko i tak cieszyłam się, że przyszła.

Zmęczona, ledwo stojąc na dwunastocentymetrowych szpilkach, zakluczyłam drzwi i przytrzymując dłonią zsuwającą się z ramienia torebkę, ruszyłam w stronę holu, aby następnie przez odpowiednie wyjście udać się na hotelowy parking. Już mijałam restaurację, kiedy stanęłam w półkroku, słysząc dochodzące stamtąd uniesione głosy.

- To chyba jakiś żart, do jasnej cholery! - jakiś mężczyzna niemal warknął, sprawiając, że aż ja zadrżałam. Odwróciłam w tamtym kierunku głowę, by zauważyć stojącą przy barze dziewczynę, której niewiele brakowało do płaczu. W jednej ręce trzymała srebrną tacę, zaś drugą zasłaniała usta. Obok niej stał wściekły mężczyzna, odciągając od ciała białą koszulkę, na której teraz widniała ogromna purpurowa plama. U ich stóp widziałam leżące odłamki szkła. W pewnym momencie ich twarze zwróciły się w moim kierunku i kiedy tylko poznałam w ów mężczyźnie piłkarza, z którego wcześniej się troszkę nabijałam, prychnęłam pod nosem. Niezwłocznie ruszyłam w ich kierunku.

Sophie, bo takie imię widniało na plakietce dziewczyny, była cała roztrzęsiona i chciała coś mówić, ale pokręciłam szybko głową, żeby się nie odzywała. Teraz to ja otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale mi przerwano.

- Nie wtrącaj się, to moja sprawa. - odezwał się już nieco grzeczniej gracz Królewskich, ale jego mina wciąż była nietęga.

Zignorowałam go, odwracając się twarzą do dziewczyny. Widząc przerażenie w jej oczach, zmusiłam się do lekkiego uśmiechu.

- Idź na kuchnię i się nie przejmuj, załatwię to. - powiedziałam, kładąc dłoń na jej ramieniu. Z zakłopotaniem patrzyła na mnie. - Naprawdę nic się nie stało. Daj mi tylko to.

Kiedy tylko odebrałam od niej tacę, niemalże uciekła tam, gdzie jej mówiłam. Naprawdę zrobiło mi się jej żal, zaś na tego idealnie zaczesanego poczułam wzrastającą wściekłość. Musiałam się jednak opanować, bo w końcu był gościem mojego hotelu.

- Nic się nie stało? - prychnął głośno, więc odwróciłam się w jego kierunku. Posłałam mu ostre spojrzenie i bez zastanowienia zaczęłam zbierać leżące na podłodze szkło na tacę. Uważałam, żeby tylko się nie skaleczyć.

- Cris, uspokój się. - usłyszałam nad sobą, więc uniosłam na chwilę wzrok. Przy panu przystojnym stał jakiś inny, też piłkarz, bo ubrany w to samo. Miał brązowe włosy zaczesane do góry i ręce całe w tatuażach. Tyle byłam w stanie zauważyć, patrząc na nich przez dosłownie sekundę. W końcu stanęłam na równe nogi.

- Dobrze kolega mówi. - odezwałam się niezbyt miło, a obydwoje nagle spojrzeli na mnie. Ten w tatuażach uśmiechnął się, ale nie odwzajemniłam jego gestu. Zaś ten drugi z niewzruszoną miną patrzył na mnie. - Polecam to jak najszybciej zaprać, bo nie zejdzie.

Chciałam już odejść, kiedy usłyszałam jego głośne prychnięcie.

- Nie zostawię tak tego. Chcę rozmawiać z właścicielem.

Na moje usta wtargnął tak sztuczny uśmiech, jak jeszcze nigdy. Niechętnie wyciągnęłam w jego kierunku dłoń.

- Marisol Baltimore, właścicielka tego hotelu.

I znów musiałam powstrzymywać się od śmiechu, kiedy w szoku otworzył usta.

Let me love you | C.RWhere stories live. Discover now