Rozdział drugi

4K 148 8
                                    

Po skończeniu nagrań do kolejnego sezonu serialu, postanowiłam zrobić sobie przynajmniej miesięczną przerwę, odpocząć i skupić się na prowadzeniu hotelu, żeby tylko nie zawieźć swojego taty. Już wystarczająco go ostatnimi czasy raniłam. Dlatego od ponad czterech godzin przeglądałam na swoim laptopie wszystkie dokumenty, faktury, które wydawano, gdy mnie nie było na miejscu. Ziewnęłam nieco znudzona, zasłaniając usta dłonią. Nie dość, że nie robiłam nic ciekawego, przynajmniej jak dla mnie, to jeszcze naprawdę się nie wyspałam. Jakoś ciężko mi było zasnąć w pustym, ogromnym domu, w którym jeszcze pół roku temu mieszkał on. 

Pokręciłam pośpiesznie głową, chcąc wyrzucić go z głowy. Już dawno powinnam zapomnieć i przestać jakkolwiek o nim myśleć. Ale nie zapomniałam. Nienawiść do niego i złość rosły z każdym dniem. Wstałam więc, a obrotowy fotel zaskrzypiał nieco. Zamknęłam pokrywę laptopa i zasunąwszy za sobą fotel, wyszłam z gabinetu. Zamknęłam drzwi na zamek i ruszyłam w kierunku hotelowej restauracji, bo to właśnie tam robili najlepszą kawę. Nie mówiłam tego głośno, ale kawa, którą robiły kobiety pracujące na recepcji, smakowała jak pomyje. Taka prawda. Przeszłam przez niedługi korytarz, na którym był jeszcze tylko gabinet menadżera hotelu, robiącego tu znacznie więcej ode mnie i wyszłam do holu. Była pora obiadowa, więc ludzi nie było tu aż tak dużo. Większość siedziała właśnie w restauracji, zajadając się jakimś gorącym posiłkiem. Tylko na kanapach pod dachem, w miejscu gdzie był szklany, siedziała dość duża grupa mężczyzn. Wszyscy ubrani byli w takie same fioletowe stroje - długie dresy i koszulki z krótkim rękawem, na których znajdował się nieduży znaczek, pewnie jakiś herb. Zmarszczyłam brwi, gdyż Marco, menadżer, nic mi nie powiedział o przyjeździe jakiejś grupy sportowców. 

- Mari! - usłyszałam gdzieś za sobą, dlatego niechętnie odwróciłam głowę. Czułam, jak wzrok zgromadzonych nagle wędruje na mnie. Przede mną stał uśmiechnięty Zinedine Zidane, którego miałam okazję poznać dzięki tacie, będącym jego dobrym kolegą. Również ubrany był w fioletowy strój, więc domyśliłam się, że mężczyźni zajmujący kanapy byli jego podopiecznymi, a właściwie jedną z najlepszych piłkarskich drużyn na świecie. 

- Zizou! - wymusiłam na twarzy uśmiech, starając się zabrzmieć chociaż trochę entuzjastycznie. Podszedł momentalnie do mnie i jak to w zwyczaju bywa przywitał się, całując mnie w oba policzki. - Nie miałam zielonego pojęcia, że przyjeżdżacie. 

Skinął głową w kierunku reszty.

- Nikt nie miał pojęcia. Postanowili nam zrobić niespodziankę i właśnie dzisiaj zaczął się remont Ciudad w Valdebebas. Jutro gramy ważny mecz, więc musiałem zwołać zgrupowanie. - wyjaśnił mi szybko, drapiąc się w czubek głowy. Po chwili jednak się uśmiechnął. - Miałem wybrać najlepszy hotel, więc jesteśmy. 

Znów wymusiłam uśmiech. 

- Dla was zawsze otwarty. - powiedziałam i na chwilę przeniosłam wzrok na kanapy znajdujące się kilkanaście metrów od nas. Część zawodników kompletnie nie zwracała na nas uwagi, zaś część szeptała coś między sobą, co chwilę na nas zerkając.- A tak szczerze, po prostu jest największy, wiem o tym.

- Fakt, ciężko znaleźć hotel z dnia na dzień dla tylu ludzi, ale to i tak twój hotel jest najlepiej wyposażony. 

- Dobra, dobra. - westchnęłam. Pomiędzy nami zapanowała na chwilę cisza, więc postanowiłam ją przerwać. - Ktoś już się wami powinien dawno zająć. Czekaj...- rozejrzałam się wokół i jak na zawołanie w oddali ujrzałam zbliżającego się dumnym krokiem Marco. 

- Przestań, poczekamy. - poczułam jego dłoń na swoim ramieniu, dlatego mój wzrok ponownie spoczął na twarzy Zidane'a. Pomimo szpilek musiałam zadzierać głowę do góry. - Lepiej mi powiedz, jak się miewasz?

Od razu się we mnie zagotowało. Dlaczego? Bo zawsze jak ktoś o to pytał, miał na myśli jak i czy uporałam się już z rozstaniem z Jamesem. A tego nienawidziłam, to była moja i tylko moja sprawa.

- Świetnie. - mruknęłam, przenosząc wzrok gdzieś na bok. Wiedziałam, że francuz doskonale zrozumie, że wcale tak nie jest, ale trudno. Z opresji uratował mnie jakiś piłkarz, który z bananem (uśmiechem tego nie nazwę) podszedł do nas. Był wysoki, jak na sportowca dobrze zbudowany, ale co najbardziej zwróciło moją uwagę to jego ułożone na żel włosy i dwa  kolczyki w uszach błyszczące od promieni słońca padających przez szklany sufit. Z wrażenia przeczesałam swoje rozpuszczone włosy dłonią, czując, że jego były lepiej ułożone od moich. 

- Zida...- zaczął podopieczny francuza, ale widząc jego wzrok, zaśmiał się i odchrząknął. - Trenerze...

- Nie teraz. - odburknął, nawet na niego nie zerkając. Zaś ja, widząc jego minę, z trudem powstrzymywałam się od śmiechu. Chyba nie był przygotowany na taką odpowiedź i takie potraktowanie. Akurat wtedy podszedł do nas Marco, który uprzejmie się przedstawiając, uściskiem ręki przywitał się z mężczyznami.

- Gratuluję awansu na trenera pierwszej drużyny. - zwróciłam się jeszcze do francuza, ale już powoli odwracałam się na pięcie. - Nie przeszkadzam dłużej. 

I tak po prostu zostawiłam ich samych. Po pierwsze wiedziałam, że w takich sytuacjach Marco lepiej radzi sobie sam, bo jak to mi powiedział, nie czuje żadnej presji, a po drugie za dużo testosteronu w jednym miejscu. Szłam we wcześniej obranym kierunku, pewnie stawiając kolejne kroki. Myślałam tylko o świeżo zmielonej parzonej kawie i w duchu wciąż nabijałam się z piłkarza. 

Wiem, byłam okrutna. 


Let me love you | C.RWhere stories live. Discover now