Rozdział piętnasty

2.4K 99 4
                                    

Kubek! Głupi kubek, o którym pierwszy raz w życiu zapomniałam. Od siedmiu lat brałam go zawsze ze sobą i nigdy nie zdarzyło się, bym go gdzieś zostawiła. Miał dla mnie szczególną wartość, bo dostałam go na osiemnaste urodziny od babci Peppi, którą niestety widywałam bardzo rzadko, więc pilnowałam go jak oka w głowie. A tu po prostu go zgubiłam i naprawdę myślałam, że zaraz się rozpłaczę. 

Tuż przed kolacją wpadłam do restauracji, rozglądając się po stolikach, przy których siedzieli już ludzie. Niestety nigdzie nie było śladu po moim kubku. Liczyłam, że ktoś z obsługi go znalazł i zabrał do kuchni, sprzątając. Na pewno tak było, tym bardziej, że ktoś musiał ustawić długi stół przeznaczony dla drużyny sportowej. Jako następny cel obrałam więc kuchnię i jej zaplecze. Przez okienko, gdzie znosiło się brudne naczynia, zawołałam kogoś ze zmywaka. Słysząc niestety, że kubka nie widziano, zawołałam kucharza. Też nic. Pytałam więc kelnerki, ale też nic. Załamana usiadłam przy wolnym stoliku i schowałam twarz w dłonie. Siedem lat picia kawy z jednego kubka, a teraz co? Miałam po prostu pić z innego. To brzmiało śmiesznie, ale dla mnie takie nie było. Przecież z tym kubkiem wiązałam wiele momentów w swoim życiu. 

W końcu jednak wzięłam dłonie z twarzy i powoli oddychając, wstałam z krzesła. Zasunęłam je za sobą i ruszyłam ku wyjściu z hotelowej restauracji. Widząc, że przy długim stole zbierają się sportowcy, przyśpieszyłam, nie chcąc być przez kogokolwiek zauważoną. Niestety mój plan nie mógł się ziścić, bo już za chwilę zza ściany wyszedł Zinedine. 

Uśmiechnął się do mnie, ukazując niewielkie zmarszczki wokół jego oczu. Smutno o dziwo odwzajemniłam gest i kiedy podszedł do mnie, przywitaliśmy się dwoma pocałunkami w policzki. Tym razem musiałam, aż stanąć na palce, bo nie miałam na stopach szpilek, a zwykłe białe trampki.

- Hej, Marisol. - powiedział z dziwną radością w głosie, a ja skinęłam tylko głową. - Nie miałem pojęcia, że Alberto jest w mieście. Właśnie go minąłem. 

- A, tak. Przyjechał na dwa tygodnie, ale pojutrze wylatuje. 

Odwrócił głowę w stronę stołu, jakby sprawdzając, czy jego podopieczni już się zebrali, ale już za chwilę z powrotem patrzył na mnie.

- Już wiem, wyciągnąłem go na jutrzejszy mecz. Może też wpadniesz? To żaden problem. - zapytał miło, a ja zbyt pośpiesznie zareagowałam, kręcąc stanowczo głową.

- Nie, nie, nie. 

Zaśmiał się.

- No tak, nie twoja dyscyplina. 

Uśmiechnęłam się do niego lekko. 

- Ale za to, zjesz z nami kolację? Opowiesz mi, jak tam ci się żyje w tym świecie. - odparł po chwili zastanowienia i już otworzyłam usta, żeby odmówić, ale mnie uprzedził. - Nie ma, że nie. Stęskniłem się za moją bratanicą. - zaśmiał się ponownie i przerzucając rękę przez moje ramię, zaprowadził do stołu. 

Nie miałam nic przeciwko kolacji z Zizou. Był dla mojego taty jak brat, więc dla mnie jak wujek, którego niestety nie miałam. Jednak miałam coś przeciwko rozmowie z nim przy ponad dwudziestu facetach. 

*

Owinęłam się szczelniej cienką narzutką, nie przerywając mojej opowieści o tym, jak wygląda praca na planie. Jak to bywa, kiedy zapominam swoje kwestie, czy po prostu nie wytrzymuje i wybucham śmiechem. Zidane, siedzący po mojej lewej i jego asystent siedzący po mojej prawej z uwagą słuchali, co chwilę wtrącając swoje komentarze. Przy nich nie potrafiłam się nie uśmiechać. Na głośny śmiech nie było mnie jeszcze stać, jednak cieszyłam się z tego, co było. W ogóle wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że siedziałam na samym końcu stołu, miałam widok na wszystkich i vice versa i nie to, że dokładnie na drugim końcu naprzeciwko mnie siedział on. Czułam, że na mnie patrzył, ale kiedy tylko obdarzyłam go spojrzeniem, odwracał wzrok. W sumie nie dziwiłam się mu, ale nie mogłam znieść ucisku w klatce piersiowej, który tym powodował.

Kiedy w końcu skończyłam tyle mówić, udało mi się coś zjeść. Poczuwszy się pełna, uśmiechnęłam się do moich towarzyszy.

- Dziękuję za miłą kolację. - powiedziawszy to, odsunęłam od siebie talerz i powoli wstałam od stołu. Widziałam, że zwróciłam tym uwagę Ronaldo, który spoglądał na mnie znad talerza. - Trzymaj się, Zizou. Powodzenia na jutrzejszym meczu. 

Nie czekając dłużej, zasunęłam za sobą krzesło i jeszcze tylko odmachując, machającym mi piłkarzom, wyszłam z restauracji. Odetchnęłam powoli, chyba dopiero teraz zdając sobie sprawę, co takiego zaproponowałam Portugalczykowi. 

- Marisol! - na sam dźwięk tego głosu po moim ciele przeszły dreszcze. Powoli odwróciłam się, żeby ujrzeć stojącego kilka metrów ode mnie Cristiano. Moje serce samo zabiło szybciej. Zrobiłam kilka kroków w jego stronę, splatając ręce na piersiach i zadarłam głowę do góry, chcąc patrzeć w jego błyszczące oczy.

- Hej. - powiedziałam niepewnie, unosząc jeden kącik ust do góry. Jego wzrok przeniósł się z moich oczu na dekolt, ale po chwili znów patrzył wprost w moje tęczówki. 

- Co ci się stało? - spytał nagle przejęty, wskazując palcem czerwoną plamę na mojej skórze. 

- Nic takiego. Oblałam się kawą. - odpowiedziałam szybko, na co odetchnął z ulgą. Naprawdę zrobiło mi się miło, że tak się przejął.

- Więc wcześniej...

- Tak, leciałam z Anto to schłodzić. - mruknęłam, spuszczając wzrok na czubki moich butów. Było dość niezręcznie, a on chyba faktycznie czuł się tak jak z tym lizakiem...

- Boli? - spytał, wyciągając dłoń przed siebie i dotknął mojej skóry z niewyobrażalną delikatnością. Cała momentalnie się spięłam, wstrzymując na ułamek sekundy powietrze. Dopiero gdy zabrał dłoń, byłam w stanie pokręcić przecząco głową. Oblizał językiem wargi, żeby później głośno wypuścić powietrze. - To co, od dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi?

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Nawet nie wiecie, jaką poczułam wtedy ulgę. Wiedziałam, że będzie przy mnie, ale nie będzie niczego ode mnie oczekiwał. Będę go lubić i... tyle. Nikt nikomu nie złamie serca.

Pokiwałam chyba ze zbyt dużym entuzjazmem głową, bo w końcu się przy mnie zaśmiał. Ten dźwięk był miodem dla moich uszu.

- W ogóle to mam twój kubek. - powiedział po chwili, jakby nagle mu się o tym przypomniało.

- Ten w buldogi? - pisnęłam, a kiedy potwierdził, z trudem powstrzymałam się przed rzuceniem się w jego ramiona.

*

Co myślicie? :)


Let me love you | C.RWhere stories live. Discover now