Rozdział 27. Negocjacje z królem

3.3K 374 88
                                    

  W Wielkiej Sali siedziby rebeliantów panowała codzienna wrzawa.

Jednak przestała być codzienna, gdy wrota od Smoczej Siedziby z łoskotem uderzyły w ścianę.

Tak zwykł zapowiadać swoje wejście generał Aeron, lecz dziś w trzasku potężnych wrót wyczuwalna była podwójna dawka agresji.

Rozmowy ucichły, a wszystkie pary oczu skierowały się na przybyłego.

Aeronowi na moment zrzedła mina. Dzisiaj wcale nie chciał rozgłosu, jednak było już za późno. Na powrót przybrał swój wyniosły i pewny siebie wyraz twarzy. Zdjął maskę, więc musiał chociaż utrzymywać pozory.

Ruszył środkiem okrągłej sali z wysokim, przeszklonym sufitem. Podeszwy uderzały dźwięcznie o ciemny marmur. Pomieszczenie, na jego nieszczęście, stanowiło centrum życia buntowników, a o tej porze większość mieszkańców spotykała się właśnie tutaj.

Ludzie ustępowali mu z drogi, niczym mrówki, które boją się rozdeptania ciężkim butem.

Zwykle raczył się takimi reakcjami, lecz teraz zmierzał czym prędzej w kierunku pokojów matki.

Choć nie miał prawa słyszeć miarowego kapania, mógłby przysiąść, że rozbrzmiewało echem po całej sali.

Odliczał sekundy, aż widownia w końcu się zorientuje.

I rzeczywiście, sekundę później ktoś parsknął stłumionym śmiechem. Coraz więcej osób zaczęło wskazywać na mokre ślady jakie za sobą zostawiał.

Aeron zgrzytając zębami, dopadł drzwi i otworzył je kopnięciem. Szybko zamknął je za sobą, starając się ignorować słyszane nawet tu chichoty.

Ze złością uderzył w ścianę. Oczywiście, kamiennemu blokowi nic się nie stało, a bardziej ucierpiała jego ręka. Mimo to nie czuł bólu. Wściekłość buzowała w nim, zagłuszając wszelkie inne emocje.

— Ekhm... Mi też miło cię widzieć — odezwała się niepewnie jego matka. Embresil wyglądała pięknie, jak zwykle. Ubrała się w zieloną suknię, podkreślającą kolor jej oczu i obserwowała go z miejsca na szezlongu.

Znała syna na tyle dobrze, aby wiedzieć, że wzrok, który zdawał się płonąć zielonym ogniem, nie zwiastował niczego dobrego.

— Daruj sobie — odwarknął bez sztucznej grzeczności. — Mam za sobą ciężki dzień, a ci durnie za drzwiami doprowadzają mnie do szału — odparł wściekle gestykulując i rozsiewając przy tym kropelki wody.

Sieć rurek wszytych w kostium zwykle rozprowadzała ogień feniksa, ale ostatnio zostały zalane wodą. Ciężko było pozbyć się tej pamiątki z Ravenhill, przez co tam gdzie stał Aeron, szybko powstawały małe kałuże.

W dodatku włosy, które wyschły podczas lotu, sterczały każdy w inną stronę.

— Nikt nie kazał ci kąpać się w kombinezonie. — Starła krople z ramienia. — Wiesz, że kosztował fortunę?

— Nie i to wina tej dziewuchy. — Wyjął ze schowka w rękawie krótki nożyk.

Embresil spięła się. Nigdy nie można być pewnym co przyjdzie na myśl Aeronowi, gdy jest w stanie furii. Odprężyła się, kiedy syn zaczął podrzucać i łapać narzędzie. Widocznie zabawa bronią go uspokajała.

— Czyli jej nie przyprowadziłeś? — Pokręcił głową. — Ani nie masz naszyjnika? — Znowu ten sam gest. — Zawiodłeś mnie Aeronie.

— Mogłaś mnie uprzedzić, że jest magiczką! — Wybrał najprostszą linię obrony.

Czas Feniksa (TOM I) ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz