Rozdział 25. Zamaskowany wróg

3.2K 396 74
                                    

Intruz stał z założonymi ramionami, opierając ciężar na jednej nodze. Przekrzywiał lekko głowę, co mogłoby wyglądać zabawnie, gdyby nie rękojeść miecza wystająca znad ramienia. 

— Z każdym się tak witasz? — odezwał się zniekształconym głosem, który przyprawiał o ciarki na skórze.

— C...co? — zdołała wydusić wysokim ze strachu głosem.

Może wcale nie chce mnie skrzywdzić, ale... Cholera, kto przechadza się na spacerki z takim wyposażeniem?

— Pytałem, czy każdemu zamiast "dzień dobry", mówisz "nie chcę cię widzieć"? — odparł tubalnie, a ona nie potrafiła ocenić na ile było to ironiczne. 

— Zależy z kim mam do czynienia — odparowała. Strach ścisnął jej gardło.

Obcy poruszył się i wydał z siebie dźwięk, w którym dopiero po dłuższej chwili rozpoznała chichot.

— Obawiam się, że jednak pozostaniesz przy tym co powiedziałaś.

Jeśli to był odpowiedni czas na ucieczkę, to postanowiła z niego skorzystać. Bez ostrzeżenia rzuciła się w lewo. Udało jej się pokonać kilka metrów, gdy szarpnięcie za ramię odrzuciło ją do tyłu. Wylądowała twardo plecami na betonie.

Od uderzenia całe powietrze uszło z jej płuc. Próbowała nabierać spazmatyczne wdechy, powodując niewyobrażalny ból w żebrach.

Kątem oka widział jak wojownik zbliża się do niej wyważonym, godnym kota, krokiem. Jednak nie przypominał domowego kiciusia do głaskania, a dzikiego drapieżnika.

— Nie próbuj tak więcej, Kasseia — powiedział, stając obok niej. — Tylko sobie szkodzisz.

— Nie jestem Kasseia — warknęła przez zaciśnięte zęby.

Przeciwnik zamarł z ręką wyciągniętą w jej stronę, wyraźnie zbity z tropu.

— Chyba zaszła mała pomyłka — wydusiła, czując przypływ złości. Nie wiedziała co gorsze, być zamordowanym celowo czy przez pomyłkę? W sumie na jedno wychodzi...

— To ty! Na pewno TY! — ryknął wojownik po krótkim namyśle. — Kassyla...

— Kassidia, popaprańcu!

— Jeden pies. Kassy, czy jak ci tam — warknął odzyskując rezon, a jego ręka powędrowała na jej szyję.

Oblał ją zimny pot. Zamknęła oczy, modląc się do bogini o wybawienie od tego psychopaty.

Zimne  palce w skórzanych rękawiczkach dotknęły jej szyi. 

— Gdzie masz naszyjnik?

Zaskoczył ją tak, że otworzyła oczy. Spodziewała się duszenia, a tymczasem on cofnął rękę i pytał o biżuterię.

— Nie twój interes.

Wyprostował się, mierząc ją wzrokiem zza cienia maski.

— Właśnie, że mój. I twój też jeśli chcesz przeżyć!

Po tych słowach uniósł dłoń, a ona poczuła jak zaciska się wokół jej szyi. Za pomocą magi uniósł ją nad ziemię, nie luzując żelaznego uścisku.

Miała już serdecznie dość ciągłego podduszania. Jej szyja była nadal obolała po ostatnim incydencie, a tymczasem znowu odbierano jej dostęp do tlenu. Poczerwieniała na twarzy, a rękoma rozpaczliwie próbowała sięgnąć przeciwnika.

— Pytam jeszcze raz. Gdzie jest naszyjnik!?

Może i by odpowiedziała, gdyby dał jej szansę wykrztusić słowo. Szarpała się jeszcze mocniej w walce o życie.

Czas Feniksa (TOM I) ✔Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu