VI

4.6K 356 31
                                    

   Gdy wróciłem do domu, spała wraz ze Smile'm na łóżku. Nie budziłem jej bo nie widziałem w tym takiej potrzeby.

   Usiadłem na fotelu i tam sam zasnąłem. Potrzebowałem snu, choć chwili, nawet jeśli miało to zakończyć się kolejnym koszmarem.

°°°

   Obudziłem się późnym popołudniem, przykryty kocem. Spojrzałem na dziewczynę siedzącą na łóżku.

   - Cześć - uśmiechnęła się do mnie.

   - Ta. Cześć - odparłem po chwili, wstając z fotela.

   - Spałeś jak wstałam, więc przykryłam cię kocem.

   - Dzięki.

   - Teraz mam wracać tak?

   - Zaprowadzę cie, bo pewnie się zgubisz, a ja nie będę cię potem szukał.

   - Jakiś ty łaskawy - powiedziała.

   Kompletnie ją zignorowałem, wziąłem smycz Smile'a i schowałem ją do kieszeni. Nie jest głupi, ale nie chciałbym go stracić.

   - Chodź, idziemy na spacer - zwróciłem się do niego, ten zamerdał ogonem w odpowiedzi.

   Szliśmy w ciszy. Mnie to odpowiadało, nie chcę wdawać się w kolejną dyskusję z nią, ale znając życie to zaraz się odezwie i - co gorsza - zacznie o coś wypytywać.

   - Ile właściwie masz lat?

   Wiedziałem - pomyślałem, po czym wziąłem głęboki oddech.

   - Nie wiem. Odkąd zostałem mordercą nie obchodzę urodzin - odpowiedziałem. - Ale jeśliby policzyć, to mam dwadzieścia trzy.

   - Nie wyglądasz na tyle - stwierdziła, co sprawiło, że znów wybuchnąłem śmiechem.

   - Ciekawe dlaczego - zakpiłem.

   - Daruj sobie ten sarkazm.

   - Nie. Wolę cię nim podręczyć, nim dotrzemy na miejsce.

   - Wcale nie wydajesz się być specjalnie groźny.

   - Pozory mylą Rose. Równie dobrze, mogę teraz knuć plan jak się ciebie pozbyć.

   - Próbujesz mnie nastraszyć?

   - Nie. Po prostu mówię jaka jest rzeczywistość.

   Co ty możesz o tym wiedzieć? - Pomyślałem. - Słyszysz głosy osób, których już dawno nie ma. Rzeczywistość mniesza ci się z twoimi chorymi fantazjami.

   - Wiesz co - zatrzymała się. - Chyba nie chcę tam wracać.

   - Wiesz co? - Zakpiłem. - Mało mnie to obchodzi.

   - Domyślam się - wymamrotała. - Mogłabym zostać u ciebie?

   - Nie. - Powiedziałem stanowczo.

   - Tylko na...

  B- Nie rozumiesz jak się do ciebie mówi? - Warknąłem odwracając się do niej. - Przestań zachowywać się tak, jakbyśmy byli przyjaciółmi. Masz się mnie bać.

   Stała tam, jak słup patrząc na mnie z lekkim zdziwieniem. Ja za to powstrzymywałem się przed tym, by jej nie zabić. Co jak co, ale nie chcę mieć potem na pieńku z tą tyczką.

   Po chwili ciszy uśmiechnęła się do mnie.

   - Jestem dla ciebie miła. To tyle. Wiesz dlaczego? Bo nawet jeśli jesteś podłym skurwielem i masz zamiar mnie teraz zabić, to jak każdy inny człowiek na tym cholernym świecie masz prawo do odrobiny przyjemności w życiu - powiedziała. - Wiem jak się czujesz i pewnie jest ci tak samo ciężko jak mi, dlatego nie chcę cię urazić. Gdybyśmy byli w odwrotnej sytuacji, ty też nie chciałbyś urazić mnie.

   - Skąd to możesz wiedzieć co? Nie masz o niczym pojęcia. Bawisz się w jakiegoś zasranego psychologa!

   - Wcale nie. Tłumaczyłam ci to, ale jak widać nic do ciebie nie dociera.

   Zacisnąłem pięści, powstrzymując napływający gniew. Ona tego pożałuje - myślałem. - Nie. Nie możesz tego zrobić, bo on zabije ciebie. Musisz się opanować.

   Wyminąłem ją i szybkim krokiem ruszyłem przed siebie.

   - Nie możesz ciągle uciekać Jeff! - Usłyszałem za sobą, lecz całkowicie to zignorowałem.

[Rosalie]

   Patrzyłam jak odchodzi. Chciałam... Co ja właściwie chciałam zrobić? Podłożyć mu się, by mnie zabił? Pomóc mu?

   Coś musnęło moją rękę; to Smile.

   - Nie poszedłeś z panem? - Zwróciłam się do niego, głaszcząc go po głowie. - Chodź, zaprowadzę cię do domu - zaczęłam wracać tam, skąd przyszłam.

   Zaprowadziłam Smile'a, ale Jeffa nie zastałam na miejscu. Chyba będę musiała go poszukać.

   - Chodź piesku - zawróciłam się do niego. - Znajdziemy tego narwańca - ruszył przodem przed siebie z nosem przy ziemi. Wygląda na to, że wie gdzie poszedł.

   Wylądowaliśmy na cmentarzu. Poniekąd wcale mnie to nie dziwi, aczkolwiek zastanawia. Skręciłam w bok i przeszłam przez bramę.

   - Zgubiłeś psa. - Powiedziałam, stając za nim.

   - Po coś tu przyszła?

   - Przyprowadziłam ci twojego przyjaciela. Dziękuję byłoby mile widziane.

   - Pierdol się.

   Nie zareagowałam na to; odwróciłam się na pięcie i skierowałam do wyjścia. Zatrzymałam się jednak, bo poczułam, że muszę coś sprawdzić. Nie wiem tylko gdzie to jest.

   Błądziłam między nagrobkami, szukając tego z moim imieniem i nazwiskiem. Nigdy tu nie przychodziłam, bo i po co? Mojego taty tu nie ma, a chyba tylko on byłby powodem moich odwiedzin. Ale skoro już tu jestem, to mogę sprawdzić jak to jest, gdy stoisz nad własnym grobem. O ile on tu w ogóle jest.

   Jest. Stoi, ledwo, ale jednak. Liter już prawie nie widać, ale jak się przyjrzeć to widać moje imię i nazwisko. Heh, całkiem fajne uczucie - pomyślałam, a z moich oczu zaczęły spływać łzy.

[Jeff]

   Stała tam kompletnie nieruchomo. Przyglądałem jej się, zastanawiając po co jeszcze tu w ogóle jest. Ciekawość pchnęła mnie w jej stronę.

   - Stoisz nad własnym grobem? - Spytałem, spoglądając na nagrobek.

   - Nie masz pojęcia jakie to piękne uczucie - odchyliła głowę do tyłu i zaczęła cicho się śmiać. Cichy śmiech przerodził się w głośny i histeryczny. Teraz rzeczywiście widziałem w niej siebie. - Zabij mnie. Zrób to, teraz.

   Spojrzałem na nią jak na totalną idiotkę.

   - Nie ma mowy. - Stwierdziłem odwracając się plecami.

   - Co? Myślałam, że tego chcesz.

   - Oh, chcę i nawet nie wiesz jak ciężko mi się powstrzymać. Jednak chcę też żyć.

   - On cię zabije?

   - A jak myślisz?

   Nie odezwała się już. Ja też nie.

   - Chodź Smile, wracamy do domu - zarządziłem.

MORDERCZE LOVE STORYOn viuen les histories. Descobreix ara