Rozdział czternasty

Start from the beginning
                                    

– Jesteś największym idiotą, jakiego znam. – Billie odłożył kostkę Rubika na blat, a potem sięgnął po kieliszek, przechylając go tak, by wypić całą jego zawartość.

– Za to, że zgadłeś! – wzniosłem toast i dopiłem swoją whiskey z lodem, trochę mieszając ją w szklance.

– Jeszcze raz wypijemy za twoją głupotę i przysięgam, że dostaniesz w ryj, Ryler – zagroził Toby, gwałtownie siadając tuż obok mnie. – Kiedy wreszcie ruszysz dupę do domu?

Prychnąłem pod nosem. Przyjaciele byli od dobrych rad, tak przynajmniej myślałem, ale czasami nie potrafili zrozumieć, że nie wszystko było możliwe. Nie wszystkie bariery dało się tak łatwo pokonać.

– Dajcie spokój, przecież nie będzie rozmawiać z nią po pijaku – wtrącił się Cory, szybko sięgając po wysoki kufel.

Nie byłem pijany. Byłem wstawiony i to tylko trochę. Taki był jednak mój cel, po to tam przyjechałem. Myślałem jednak, że chłopaki poklepią mnie po plecach i powiedzą, że wszystko będzie dobrze, a ja znajdę sobie kogoś innego. Ale na razie było na odwrót.

– Porozmawiasz z nią? – drążył Toby.

– A co to, kurwa, zmieni? – Spojrzałem mu wyzywająco w oczy.

– Ta dziewczyna coś dla ciebie znaczy i nie wmówisz nam, że jest inaczej. Nie mam zamiaru słuchać o tym, że coś do niej czujesz, skoro ty i tak nic z tym nie zrobisz. Naprawdę nie czaję, dlaczego tak po prostu chcesz pozwolić jej wyjechać.

– Zastanów, się, Toby! – krzyknąłem, wymachując rękami. – Od dawna mówi tylko o pracy, rodzinie i wszystkim, co ma tam za oceanem. Ona ma ułożone życie, nie potrzebuje do tego wszystkiego jakiegoś popieprzonego palanta, który się w niej zakochał.

Chłopak przewrócił oczami, a potem przybił sobie piątkę z czołem.

– Przecież sam mówiłeś, że ona chyba też coś do ciebie czuje – argumentował Billie.

– Chyba to słowo klucz. Lepiej będzie, jeśli ona po prostu wróci do swojego życia, ja do swojego.

– Ale co to za życie, stary...

Spojrzałem na Cory'ego, który tylko skinął głową, polerując jedną ze szklanek. Westchnąwszy, wstałem od baru, rzuciłem na ladę kilkanaście dolarów i skierowałem się do drzwi. Nikt za mną nie szedł, więc po prostu przepchałem się między tłumem ludzi i wyszedłem na zewnątrz.

Kiedy chłodny wiatr we mnie uderzył, otworzyłem szerzej oczy, a potem zrobiłem głęboki wdech. Miałem w głowie kompletny sajgon i nie wiedziałem, co robić. Miałem tylko dwa wyjścia, ale żadne z nich mi się nie podobało.

Długo walczyłem z pokusą, by pocałować Amicę, ale nigdy tego nie zrobiłem. Zwalczyłem to pragnienie, ale przyszło kolejne. Chciałem być blisko niej i... Czułem się tak, jakby zawróciła mi w głowie. Najgorsze jest to, że nie wiedziałem czym. Przecież były ładniejsze dziewczyny, bardziej w moim typie. Ona jednak przyciągała mnie do siebie czymś jeszcze. Swoim zrozumieniem i tym, że dbała o mnie w pewien sposób, sprawiła, że poczułem się tak, jak jeszcze nigdy wcześniej. Poczułem, że komuś na mnie zależało.

I pragnąłem powiedzieć jej, że się w niej zakochiwałem. Na dobrą sprawę nie znałem tego uczucia zbyt dobrze, ale wiedziałem, że tak mogłem to nazwać. Zakochiwałem się w niej, ale nie wiedziałem, czy dobrze będzie jej o tym powiedzieć. W końcu zaraz miała wyjechać.

Wsiadłem za kółko i dojechałem jakoś do domu. Kiedy po kilkunastu minutach wszedłem do środka, zaświeciłem światło w korytarzu. W oczy rzuciło mi się moje odbicie w lustrze, które wisiało niedaleko. Mój odrost wyglądał już niechlujnie i zacząłem go nienawidzić. Kiedyś lubiłem czarne włosy, ale nie na sobie. Uparcie je rozjaśniałem, bo nie mogłem znieść ich koloru.

– Powinieneś je pofarbować.

Zadrżałem na dźwięk jej głosu. Stała w drzwiach salonu z kubkiem, przyglądając mi się. Chyba miała na sobie piżamę.

– Pomożesz mi? – zapytałem, opierając się o ścianę. – Mam w domu farbę.

– Mogłabym, jeśli chcesz.

– Więc chodź.

Zrobiłem kilka kroków i wyminąłem ją, ale ona nie poszła za mną. Obróciłem się przez ramię, by zobaczyć jej zdziwiony wzrok.

– Ale teraz? Jest po dziesiątej.

– Teraz.

Dziewczyna wzruszyła ramionami, ale w końcu udała się za mną na poddasze. Wszedłem do pokoju, ściągając z siebie koszulkę. Rzuciłem ubranie na podłogę, a potem poszedłem prosto do łazienki. Zwykle sam zajmowałem się swoimi włosami, bo nie lubiłem fryzjerów. Nienawidziłem też, jak ktoś ich dotykał, ale Amica czasem to robiła. Trzepała mnie we włosy i przesiewała je przez palce zupełnie nieświadomie, a ja nigdy nie reagowałem.

Po ponad trzydziestu minutach Amica nakładała kolejną warstwę farby, nucąc jakąś piosenkę. Na początku bałem się, że spali mi głowę rozjaśniaczem, ale miała pojęcie na ten temat. Siedziałem na krześle w łazience, naprzeciwko lustra. Wiedziałem, że trochę pomyliłem się z farbą i efekt mógł być bardziej szarawy, ale może to dobrze, potrzebowałem powiewu świeżości od zwykłego blondu.

– Mogę cię o coś spytać? – Odkąd zaczęliśmy, niewiele się odzywała. Skinąłem. – Dlaczego ostatnio jesteś taki... małomówny? Co się dzieje?

– Bo jestem idiotą – odparłem, a ta bezczelnie pomalowała mój nos farbą. – Hej!

– Nie jesteś idiotą – zastrzegła, wracając do roboty. – Ale coś cię gryzie i to wyraźnie. Przed czym uciekasz?

Ważyłem w ustach słowa. Wystarczył jeden ruch, bym się do niej odwrócił. Jeden gest, by złapać jej brodę w palce i ją unieruchomić. Jedno muśnięcie jej warg, by całkowicie się w tym zatracić. Zamiast tego jednak spojrzałem w lustro. Amica na mnie nie patrzyła, była skupiona na pracy.

– Uciekam od samotności, Ami... – szepnąłem, a potem przymknąłem powieki.

~*~

Przeczesałem srebrne włosy, wchodząc do sali Coraline. Amica towarzyszyła mi krok w krok, uśmiechając się od ucha do ucha. Jej siostra siedziała na wózku inwalidzkim i także szczerzyła się do nas, kiedy nas witała.

– Nowy kolor, Kyle? – zagadała mnie, wskazując na moje włosy.

– Na to wygląda – odparłem tylko, mimowolnie zerkając na Ami.

Coraline ostatnio pytała mnie, co mnie gryzie. Właściwie każdy, kogo znałem, mnie o to pytał. Cora wiedziała o mnie jednak o wiele więcej i chyba domyślała się, co jest powodem mojego dziwnego zachowania.

– Napiłabym się kawy, Amica, skoczysz do automatu? – zapytała kobieta.

– Ja mogę pójść! – zaproponowałem, ale ona natychmiast mi przerwała, mówiąc, że to jej siostra się po nią uda.

Wiedziałem, że będzie chciała zrobić mi szybkie przesłuchanie. I chociaż kalkulowałem w myślach, jak ją spławić, w końcu postawiłem na prawdę.

– To przez jej wyjazd, prawda? – Uniosła brwi

– To przez nią całą.

– I co teraz zrobisz? Powiesz jej o tym?

– Dlaczego wszyscy twierdzą, że powinienem? To przecież niczego nie zmieni – rzuciłem, spuszczając wzrok.

– Naprawdę tak myślisz?

– Znasz swoją własną siostrę. Znasz mnie. Nawet jeśli jej powiem i okaże się, że ona czuje do mnie to samo, co dalej? Nie wierzę w związki na odległość.

– Miłość wymaga poświęceń. Dobrze o tym wiesz. – Zmierzyła mnie wzrokiem.

– Wiem?

– Już raz to zrobiłeś. Uratowałeś Alex, teraz uratuj siebie.

A/n: Mam nadzieję, że rozdział się spodobał! Pamiętajcie, że teraz rozdziały będą pojawiać się częściej!  

Gradient [rewritten]Where stories live. Discover now