Chapter X

166 8 1
                                    

Wybiegłam z tego pokoju. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale nie mogłam pozwolić żeby ludzie tam obecni to zauważyli, więc otarłam pierwsze łzy spływające mi po policzkach i ruszyłam do wyjścia. Zapomniałam po co tu przyszłam.
- Chloe! Czekaj! - usłyszałam jego głos. Wolał mnie. Przyspieszyłam kroku, lecz było to bezcelowe, gdyż mnie dogonił. - Czemu przede mną uciekasz? - złapał mnie za ramię.
- Wcale nie uciekam. - co innego miałam powiedzieć.
- A miałam stać tam i patrzeć jak całujesz się ze swoją dziewczyną? - na samo wspomnienie o tym chce mi się płakać.
- Mary? Ona nie jest moją dziewczyną. - taa - Uratowałaś mnie tak trochę, więc właściwie to powinieniem ci podziękować. - uśmiechnął się do mnie, a ja znowu poczułam motyle w brzuchu.
- Uratowałam cię przed czym? - popatrzyłam na niego i poczułam mrowienie przechodzące po całym moim ciele.
- Przed Mary. No wiesz... - położył rękę na karku.
- Nie, nie wiem. - lubiłam ją, aż do teraz.
- Podrywa mnie od jakiegoś czasu. - był dziwnie skrępowany mówiąc to.
- Aha... - wolałam tego nie słyszeć, zwłaszcza po tym, jak widziałam na własne oczy te jej podrywy. - A czy to mnie w jakikolwiek sposób dotyczy?
- No nie. - czemu on się cały czas po tym karku drapie.
- No właśnie. - wyszeptałam i odwróciłam się, aby odejść.
- Czekaj! - złapał mnie za rękę... - Co ty tu właściwie robisz? - przypomniałam sobie w tej chwili.
- Ymm... - widział moje zakłopotanie i puścił moją dłoń. - Przyszłam zabrać klucze od przyjaciółki, bo zatrzasnęłam drzwi.
- Twoja przyjaciółka tu pracuje? - zdziwił się.
- Tak, Daisy. - kolejni goście hotelowi przeszli obok nas i popatrzyli się na mnie dziwnie przez tą piżamę.
- Daisy? - najlepsza osoba na świecie. - Uwielbiam ją.
- Fajnie. - bardzo.
- To znaczy nie tak jak ciebie. - co on powiedział? - To znaczy uwielbiam ją jako koleżankę z pracy. - zrobił się cały czerwony.
- A ja kocham ją jako przyjaciółkę. - właśnie muszę ją znaleźć.
- A ja ko... - nie miał okazji dokończyć.
- A ty musisz iść do managera. - bo pojawiła się Mary. Znowu ona.
- Idź. - rzekłam i tym razem nie zatrzymał mnie, gdy ruszłam szukać Daisy.
- Zobaczymy się jeszcze? - usłyszałam.
- A czy ty w ogóle chcesz tego? - powiedziałam pod nosem.
Kilkanaście metrów dalej spotkałam Daisy. Była zaskoczona moim widokiem. Wyjaśniłam jej co się stało, a ona zaśmiała się na pół korytarza z mojej głupoty. No wiem, śmieszne. Dała mi klucze, a potem szybko wyszłam z hotelu. Koniec tego upokorzenia.
***
Popołudniu gotowałam kolacje dla nas. Rozmyślałam przy tym o Masonie. Widok jego całujacego się z Mary... Mówił, że nie są razem, że ona go podrywa, ale nie wyglądało to dla mnie jakby nieodwzajemnił jej pocałunków. Przynajmniej dla mnie. Ale to, gdy wybiegł za mną, jak mnie wołał i te małe gesty, którymi mnie obdarzał. To uczucie kiedy chwycił mnie za rękę, albo gdy się uśmiechnął... Jego uśmiech rozświetla wszystko dookoła. Nic a nic mi nie przeszło. Nic a nic się nie zmienił. Widziałam, że chyba się ucieszył moim widokiem, lecz... Kto by się nie ucieszył widząc "znajomego" po kilku latach? Choć i tak to nieco dziwne, skoro uciekł przeze mnie. No cóż... to wszystko jest tak bardzo skomplikowane.
- O czym tak dumasz? - głos Daisy wyrwał mnie z moich myśli. - Dobra nie odpowiadaj. Wiadomo, że o nim.
- Aż tak to widać? - chwila dłużej i bym przypaliła kolację.
- Pozwól, że na to retoryczne pytanie nie odpowiem haha. - zostawiła torebkę na kanapie i poszła umyć ręce.
- Kolacja jest już prawie gotowa. Zrobiłam chyba za dużo, to najwyżej będziemy miały też na jutro. - poniosło mnie z tym gotowaniem.
- Jutro nie jemu kolcji w domu. - usłyszałam z łazienki.
- Dlaczego? Idziemy gdzieś? - ciekawość mnie zżerała.
- Mary... - aha. - zaprosiła nas na kolacje.
- Muszę iść? - pierwsze pytanie.
- Nie chcesz iść? Myślałam, że ją polubiłaś. - na początku może i tak.
- Przyłapałam ją na całowaniu się z Masonem w kantorku. - przewróciłam oczami.
- A to dlatego była dzisiaj taka wesoła i uśmiechnięta od ucha do ucha. - na jej miejscu też bym taka była.
- Dzięki. - kontynuowałam nakrywanie do stołu.
- Dobra, wymyślę coś. Powiem, że dostałaś rozwolnienia i nie mogłaś. - no chyba sobie żartuje.
- Nawet się nie waż! - wiem do czego zmierza.
- Hahaha, no wiesz nie lubię się ważyć. - przywale jej łyżką zaraz.
- Wygrałaś. - wybuchnęłam śmiechem. - Ale na spotkanie nie idę.
- Przecież cię nie zje. - nie mam pewności. - Sama nie mam większej ochoty, ale się już zgodziłam. Pójdziemy tam na chwile, a potem powiem, że głowa mnie boli i wrocimy do domu, obiecuje.
- Nie odpuścisz? - po co ja w ogóle pytam.
- Znasz odpowiedź. - no znam. - Czyli jutro idziemy do Mary. - jej imię gra mi na nerwach. - A teraz gdzie ta pyszna kolacja, bo umieram z głodu?

Your Voice In My SoulWhere stories live. Discover now