JEFF THE KILLER: NEVER GONNA DIE

12K 487 269
                                    

Piosenka: Three Days Grace - Broken Glass

------------------------------------------------------

   - Rosalie! David! Nie oddalajcie się tak! - Krzyczał za nami.

   - Dobrze tato! - Odkrzyknęłam z uśmiechem na ustach. - Chodź - chwyciłam młodszego brata za rękę i pociągnęłam za sobą.

   - Ale tata kazał nam się nie oddalać - wymamrotał.

   - Przeżywasz - podniosłam z ziemi jakiś patyk. - Idziemy szukać skarbów!

   - Ale tu nie ma skarbów, wracajmy - ciągnął mnie za koszulkę.

   - Oh chodź i nie marudź - zarzadziłam.

   Przedzieraliśmy się przez krzaki, które "kosiłam" wcześniej znalezionym patykiem. Brat cały czas trzymał mnie za tył koszulki, a ja w sumie nie zwracałam na niego uwagi. Po prostu z uśmiechem na ustach szłam przed siebie.

   - Rosie... Zwolinj trochę - marudził za moimi plecami.

   - Przecież nie idę szybko.

   - Idziesz. Ja wracam do taty - powiedział i poszedł.

   - David! - Ruszyłam za nim. Nagle usłyszałam donośny pisk. -David! - Krzyknęłam jeszcze głośniej i zaczęłam biec.

   Leżał na dole ogromnej skarpy; musiał z niej zlecieć. Przerażona zaczęłam schodzić na dół najszybciej jak potrafiłam.

   - Już jestem - przytuliłam go do siebie.

   - Ro-sie - wyszeptał; z jego ust sączyła się stróżka krwi.

   - Wszystko będzie dobrze, zaraz zaniosę cię do taty - zapewniłam, jednak nie byłam w stanie go unieść. - Zawołam go, na pewno przyjdzie - byłam spanikowana. - Tato! Tu jesteśmy! David jest ranny! - Krzyczałam, lecz bezskutecznie. - Tatusiu... - Zaczęłam płakać, a moje łzy spadały na policzki brata, którego wciąż trzymałam w ramionach.

   Poczułam nagle ostry ból głowy. Czułam jak rozsadzał mnie od środka. Skuliłam się i zaczęłam płakać jeszcze bardzej; nie byłam w stanie tego wytrzymać. W końcu podniosłam głowę. Miedzy drzewami dostrzegłam bardzo wysoką postać. Choć nie miała twarzy, to ja wiedziałam, że na mnie patrzy.

   Nagle usłyszałam głos taty, a tajemniczy ktoś zniknął. Jakby nigdy go tam nie było.

   Jednak nic sobie z tego nie zrobiłam. Życie brata było ważniejsze.

   - Tu jesteśmy! Tato! - Zaczęłam krzyczeć.

   - Mówiłem, że macie się nie oddalać. - Powiedział.

   - Przepraszam - szepnęłam. - To moja wina.

   - Potem o tym prozmawiamy. Najpierw trzeba zająć się twoim bratem.

   - Dziękuję - rzuciłam jeszcze w stronę drzew, gdzie wcześniej stała tamta dziwnie wysoka postać.

   Kopnęłam szyszkę na samą myśl o tamtym wydarzeniu. Mogłam pozwolić mu tam umrzeć - pomyślałam.

   Szłam z rękami w kieszeniach kurtki, tym samym lasem i tą samą ścieżką co wtedy. Wspomnienia, o których chcę zapomnieć napływają do mnie jedno po drugim; koszmar. Usiadłam sobie pod drzewem i spojrzałam w górę; powoli się ściemnia - stwierdziłam. - Muszę znaleźć sobie miejsce, w którym będę mogła spokojnie spędzić noc.

   Usłyszałam jakiś hałas za mną, ale nawet się nie odwracałam. Jedyne co, to uważnie nasłuchiwałam czy ten ktoś tam wciąż jest.

   - Cześć - powiedziałam w końcu.

   A po tym nastała cisza. Nie słyszałam już nawet przyśpieszonego oddechu tej osoby. Czyżby sobie poszła? - Zastanawiałam się.

   - Cześć - usłyszałam po chwili.

   - Co tu robisz? - Spytałam od niechcenia. Zaczęłam tą rozmowę więc wypadałoby ją podtrzymać choć chwilę.

   - Uciekam - po lekko zachrypniętym głosie stwierdziłam, że rozmawiam z jakimś chłopakiem.

   - Przed kim?

   - Przed przeszłością.

   - O zabawne, ja właśnie do niej wracam - zażartowałam. Usłyszałam jedynie ciche prychnięcie.

   - Ty wiesz z kim rozmawiasz?

   - Nie - stwierdziłam otwarcie. - Z kim?

   Usłyszałam jedynie histeryczny śmiech, od którego przeszły mnie ciarki. Nikt normalny się tak nie śmieje.

   - Co cię tak bawi? - Wymsknęło mi się nagle.

   - Twoja głupota.

   - Głupota? - Obróciłam głowę jakby w stronę mojego rozmówcy. I znów ten psychiczny śmiech. Nie potrzebnie się kurwa odzywałam - skarciłam się w myślach.

   - Chcesz coś zobaczyć? - Wypalił nagle.

   - Co takiego?

   - Ale chcesz?

   - Mogę.

   Słyszałam jak wstaje z ziemi i idzie w moją stronę. Uciekaj - podpowiadał mi zdrowy rozsądek, jednak ja jak zwykle go nie posłuchałam.

   Stanął przede mną; miał na sobie białą bluzę ubrudzoną czymś czerwonym i kaptur zasłaniający twarz.

   - Czy to miałam zobaczyć? - Spytałam, po omacku szukając na ziemi czegoś, co mogłoby posłużyć mi jako broń.

   Nie odpowiedział mi; jedyne co zrobił to ściągnął kaptur, a ja przeżyłam szok. Jego cera była nienaturalnie blada, miał ciemne wory pod oczami, a policzki zdobiły blizny w kształcie uśmiechu. Nie wyglądał normalnie. Jeszcze te przydługie, czarne włosy.

   - Dlaczego się tak na mnie patrzysz? - Spytał wsadzając ręce do kieszeni. - Wiem, że jestem piękny.

   Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Zamarłam po prostu. Na codzień nie spotyka się takich ludzi, z nim coś musi być nie tak.

   - Hej, może chcesz zagrać w grę co? - Jego głos... Nawet on brzmiał dziwnie.

   - Chyba nie - podniosłam się z ziemi.

   - Żeby mnie obchodziło twoje zdanie - prychnął.

   - To po jaką cholerę pytasz?

   - Z grzeczności - nie byłam pewna czy się uśmiecha, czy to te blizny dają taki efekt.

   Chciał coś wyciągnąć z kieszeni, ale nagle jakby się zatrzymał. Po chwili skrzywił się i ponownie spojrzał na mnie.

   - Nie wiem czy masz cholerne szczęście, czy jednak pecha - stwierdził.

   - Co? - Nie rozumiałam o co mu chodzi.

   - Chodź. Muszę cię gdzieś dostarczyć.

   - Że co? Ja nigdzie z tobą nie idę. Nie ma mowy.

   - Już ci mówiłem, że twoje zdanie mnie nie obchodzi. A skoro nie chcesz po dobroci, to zabiorę cię tam siłą.

   - Spróbuj tylko. - Syknęłam.

   - To brzmiało prawie jak wyzwanie - podszedł do mnie i wystarczyło mu zaledwie kilka prostych ruchów by mnie obezwładnić. - Chciałaś, to masz.

MORDERCZE LOVE STORYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz