Rozdział dwunasty

Start from the beginning
                                    

– Wszystko gra, chyba... – odparłam z wolna, a potem podparłam brodę dłonią. – Po prostu czegoś nie rozumiem.

– Hm. Może dam radę ci jakoś pomóc?

Karen znała Kyle'a lepiej ode mnie. Coraline lepiej od niej. Ale jak mogły mi pomóc? Czy ja w ogóle potrzebowałam pomocy? Chciałam wiedzieć, dlaczego Kyle chciał mnie pocałować, ale tego nie zrobił, jednak na to pytanie mógł odpowiedzieć tylko on. Pokiwałam więc głową, dziękując jej za chęci.

– A może pomożesz mi dziś przy obiedzie? Robię zapiekankę z bakłażanami i przyda mi się pomoc – zaproponowała.

– Wiesz, że czekałam na to od przyjazdu – rzuciłam, energicznie zamykając swój notesik.

Wstałam, umyłam ręce w zlewie, a potem założyłam drugi fartuch, który wisiał na wieszaku. Karen poprosiła mnie, bym zajęła się obieraniem bakłażanów, więc ochoczo przystąpiłam do pracy. Zaczęłyśmy rozmawiać o głupotach – czasem wspominałyśmy o kosmetykach, wymieniałyśmy się opiniami na ich temat, zastanawiając się, które firmy i ceny są lepsze, a później dyskutowałyśmy o filmach, które produkowały nasze kraje.

Gdy byłam w trakcie obierania ostatniego bakłażana, usłyszałam kroki. Wiedziałam, że to Kyle, bo Jarvis zwykle nie mieszkał w domu Coraline. Miał tutaj swoje miejsce, kiedy częściej jeździł w trasy, ale dowiedziałam się już, że wolał spędzać czas w swoim mieszkaniu.

Jeszcze nie wiedziałam, czy miałam być zła na Kyle'a. Powinnam wytknąć mu, że nie chcę być jego zabawką do pocieszania? Powinnam była powiedzieć, że miał mnie pocałować, bo tego chciałam? Sama nie wiedziałam. Jednocześnie wątpiłam, by sytuacja między nami miała stać się neutralna, bo nie mogłam przestać o tym myśleć.

– Dzień dobry – przywitał się chłopak. Miał strasznie zachrypnięty głos.

– Dzień dobry.

Kiedy Karen mu odpowiedziała, zerknęła na mnie. Ja wpatrywałam się jednak w ostrze, którym obierałam warzywo. Nie potrafiłam zwyczajnie się z nim przywitać, kiedy nie wiedziałam, czy nie jestem na niego zła. Kobieta obok westchnęła, a potem odłożyła nóż.

– Pójdę po świeże przyprawy do ogrodu, zaraz wrócę – rzuciła, a nim zdążyłam ją zatrzymać, zniknęła.

Odwróciłam się, a kiedy wzrok zsunął się z wychodzącej Karen, spojrzałam na Kyle'a. Chłopak miał trochę podkrążone oczy, roztrzepaną fryzurę i stał w przejściu w dresach. Jego bluza wyglądała na nim tak, jakby była mu kilka rozmiarów za duża. Gdyby się tak zastanowić, chłopak był naprawdę szczupły, ale nie wiedziałam, czy wynikało to z genów czy z choroby.

– Nie odpowiesz mi? – zapytał, wlepiając we mnie czujny wzrok.

– Nie wiem.

Odwróciłam się z powrotem do blatu, chcąc wrócić do roboty. Chłopak powoli podszedł do mnie, stając obok tak, że zasłonił mi światło. Wzdrygnęłam się.

– Jesteś na mnie zła, prawda?

– Nie.

– Czyżby?

– Nie jestem zła – syknęłam cicho, nie chcąc, by Karen nas usłyszała. Zrobiła to specjalnie, bo wiedziała, że coś się między nami wydarzyło. – Po prostu...

– Po prostu co? – Złapał za obieraczkę, którą trzymałam, a potem wyjął mi ją z ręki, kładąc ostrze niedaleko. – Wiem, że zawaliłem. Nie powinienem był...

Przerwałam mu. Jeśli miałam jakoś wyprostować tę sytuację, chciałam powiedzieć mu prawdę.

– Nie jestem na ciebie zła za to, że chciałeś mnie pocałować. Nie miałabym nic przeciwko temu – zmrużyłam oczy – ale nie chcę i nie będę nagrodą pocieszenia za to, że tamta dziewczyna nie zaspokoiła twoich potrzeb. Nigdy więcej nią nie będę.

Mój głos był ostry i sprawił, że Kyle wyprostował się. Odważyłam się zerknąć na niego, a potem spojrzeć mu prosto w oczy. Z tej perspektywy, kiedy słońce świeciło tuż za nim, wydawał się być zimny i niepokojący.

– Samara i ja tylko rozmawialiśmy, to moja dobra znajoma i nic między nami nie zaszło – wytłumaczył od razu. – Nie jesteś żadną nagrodą pocieszenia i nie wiem, o czym mówisz.

Prychnęłam, czując, jak coś ścisnęło mnie w gardle.

– Opowiadałam ci o swoim byłym. Pieprzył się z inną, a potem przychodził do mnie. A bycie tą drugą to największe świństwo, jakie można zrobić.

– Przecież... – zawiesił głos, a potem pokręcił głową. – To nie tak.

– To i tak już nieistotne. – Machnęłam ręka. – Nie pocałowałeś mnie, więc nie mamy o czym gadać. Nie jestem zła, koniec.

Kyle przełknął głośno ślinę, chyba chciał coś powiedzieć, ale potem gwałtownie opuścił kuchnię, jakiś czas później trzaskając drzwiami swojego pokoju. Zamknęłam oczy, opierając się na blacie.

KYLE

Zaparkowałem samochód pod domem przyjaciela. Nie byłem typem osoby, która prosiła o rady, ale tym razem naprawdę jej potrzebowałem. Czasami kompletnie nie potrafiłem poradzić sobie z niektórymi rzeczami, czasami wydawało mi się, że nie rozumiałem, jak działał świat.

Byłem dorosłym facetem przed trzydziestką, ale bywały chwile, w których czułem się jak siedemnastolatek albo mały dzieciak. Nikt nigdy nie wpajał mi żadnych wartości, nie uczył mnie tego, jak traktować innych. Wyrosłem w domu, w którym zwracano się do mnie z przekleństwami, tonem głosu podobnym do warknięcia. Przez lata sam uczyłem się tego, jak żyć. Uczyłem się zachować, poznawałem ludzi, zastanawiałem się, jak traktować innych.

Czasem bywałem nieprzyjemnym bucem, ale starałem się, by panować nad charakterem ukształtowanym przez lata mieszkania z rodzicami. Jednak... Takie uwagi na temat mojego zachowania sprawiały, że dostawałem szewskiej pasji.

Traktowałem kobiety tak, jak traktowałem, ale nie robiłem nic wbrew ich woli. A jeśli chodzi o Amicę... Przecież, do kurwy, nie chciałem, by tak się poczuła! Chciałem ją pocałować, kiedy tak o tym myślałem, to dreszcze oblewały całe moje ciało. Chciałem ją całować, nie wiedziałem, dlaczego, ale coś w sobie miała. Nie zrobiłem tego z uwagi na nią. Nie przespałem się z Samarą przez nią. Ale przecież nie mogłem jej o tym powiedzieć.

Jechałem do Toby'ego, bo on był ekspertem w sprawach dziewczyn. Musiał mi poradzić, jak miałem sprawić, że Ami przestanie się złościć, bo, wbrew temu, co mówiła, wiedziałem, że jednak była zła.

Wyskoczyłem z samochodu i kiedy tylko zamknąłem go za sobą, szybko podszedłem do drzwi. Toby wiedział, że dzisiaj go odwiedzę, zadzwoniłem do niego, gdy byłem w drodze. Chłopak otworzył mi, nim zdążyłem zapukać, a potem przybiliśmy sobie piątkę. Ściągnąłem buty, wędrując do salonu.

– Przez telefon brzmiałeś dość poważnie, co się dzieje? – zapytła od razu, siadając na swojej skórzanej kanapie. – Masz jakieś kłopoty, Ryler?

Przewróciłem oczami. Nieważne, czy drogą sądową zabroniłbym mu zwracania się do mnie moim starym imieniem, on i tak by to zrobił.

– Mam problem z Amicą – rzuciłem, a on otworzył szerzej usta. – Nie mam zbyt wiele czasu, więc będę się streszczać, okej?

Kiedy o wszystkim mu opowiedziałem, Toby wyglądał na zmieszanego. Ciągle przytakiwał, mając jakiś dziwny grymas na twarzy.

– Kurwa, Ryler... – Wzruszył ramionami. – Zwaliłeś, wiesz? Na twoim miejscu bym ją pocałował i nie martwił się tak. Nawet jeśli się w niej zakochasz, to co?

– Ale ja nie mam pewności, że to zrobię. A jeśli ona... Nie chcę jej zranić. Ona wyjedzie, ja zostanę tu i tyle.

– I to najlepsze wyjście? Tak uważasz?

Nie miałem pojęcia. Tak naprawdę nie mogłem być niczego pewien. Nawet jeśli zdecydowałbym się to powtórzyć i pocałowałbym ją, nie wiedziałem, jak wiele to zmieni, jak wiele będzie znaczył dla niej. Problem nie leżał w niej, tylko we mnie. Gdzieś głęboko w moim sercu. 

A/n: Mam nadzieję, że rozdział się spodobał! Zapraszam do zostawiania po sobie komentarzy! Jesteśmy coraz bliżej końca! Rozdziały będą pojawiać się: we wtorki, czwartki, może niedziele!!!

PS. Opowiadanie zmieniło kategorię z "dla nastolatków" na "romans" :D 

Gradient [rewritten]Where stories live. Discover now