✖️ 8. [Come down from your tower] ✖️

214 28 8
                                    

Jaka ja dobra, wysłuchuję waszych modłów i dodaję rozdział tak szybko. Ogólnie to doszłam do poruszających dla was wniosków - muszę pisać dłużej i częściej. Zobaczymy czy się uda, jak na razie indżoj nowy rozdział.
-----------

Kellin jest dostępny... Jak dobrze.

- Hejka! Jak się czujesz po wczorajszym? Po kimś Twoich rozmiarów nie spodziewałbym się w życiu, że tyle wypije, haha 😂 może to powtórzymy, co?
- Pisze...

Przynajmniej dobrze, że mnie nie olał. Chyba. Odpowiedź przychodzi po jakiejś minucie.

- No hej hej 😊 też się tego nie spodziewałem, bo zazwyczaj w ogóle nie piję 😅 no byłoby super, wczoraj rozmawiało nam się całkiem miło chyba 😂
- No niezaprzeczalnie miło! To jak, dziś, jutro?
- Wiesz co, jutro jestem zajęty.. Chyba tylko dziś zostaje
- Okee.. Tylko może wybierzmy dziś jakieś lepsze miejsce. Pizza Hut w centrum o 18?
- Ideolo 👌😂
- No to cya 😂

Zamknąłem okienko rozmowy, poprzeglądałem jeszcze trochę śmieci na internecie.

Zegarek mówił 9:14, ale wszystko we mnie krzyczało 18:00. Dziś to już nie były nerwy, to nie był stres, bo wiem przecież co mnie czeka... Dalej jednak czuję się dziwnie. Może tak właśnie działa nie-samotność?

Moje myśli uleciały ku rodzinie... Matka, ojciec, brat. Za dzieciaka tak cholernie zżyci byliśmy, wiele wycieczek, zawsze wszystko razem. A dziś? Nie jestem pewien czy wiedzą gdzie chociażby mieszkam. W sumie ja też jedynie mam przeczucie, że się nie przeprowadzili...

Jak to wszystko się zaczęło? Bo nawet nie chcę pytać siebie "Kiedy?".

Byłem gówniarzem, szesnastoletnim? Coś koło tego. Wiek dorastania, złość na wszystko, kłótnie z rodzicami, ucieczki... W efekcie tego wpadłem w złe towarzystwo, piłem, ćpałem, a z czasem nawet kradłem, żeby mieć co zjeść i co ćpać. Staczałem się z każdym dniem, aby wreszcie skończyć na samym dole. Wstyd nie pozwalał mi wrócić do domu i spojrzeć rodzicom w twarz, od tego czasu więc ich nie widziałem, 16 lat... Pół życia. Spieprzyłem wszystko swoimi nałogami. I w dodatku nie mając odwagi przyznać się do tego, uciekłem jak tchórz. Przeprowadziłem się z rodzinnej Kalifornii do Medford w stanie Oregon. Niby to i niedaleko, ale jednak nie dom. Co gorsze - nigdy tym domem nie będzie naprawdę, póki nie mam tu nikogo.

Chciałbym chociaż mieć na tyle odwagi, żeby skontaktować się z bratem. Zapytać, czy jemu powodzi się lepiej...

Kretynie, na pewno mu się lepiej powodzi. Nie był takim idiotą jak ty, żeby spieprzyć wszystko na samym starcie. A ty nie dosyć że głupi, to jeszcze naiwny... Przecież to proste, że gdy ktokolwiek z rodziny cię zobaczy, to wylecisz pierwszym lepszym oknem, za cały ten wstyd i zmartwienia, które przez tyle lat im wszystkim przynosiłeś. Jesteś nikim i za całą tą sytuację możesz winić tylko siebie.

Dziękuję, Głosie. Skończmy na dziś.

9:27. Czas leci zdecydownie za wolno. Nosi mnie, muszę coś dziś robić, cokolwiek.

Rozglądam się. Bałagan.

Zwlekam się z kanapy, szybko zarzucam jakiś t-shirt i dresy i biorę się za poskramianie tego bajzlu.

Wpierw naczynia do zlewu, umyć. Pozbierać i wyrzucić śmieci, posłać łóżko... Niestety niewielka i prawie nieumeblowana kawalerka dostarcza mi "rozrywki" na niecałe 5 godzin. Ale za to wszystko lśni, umyta podłoga, kafelki w łazience, firanki, szafki. Nie pamiętam kiedy ostatni raz to miejsce tak wyglądało, z całą pewnością to było bardzo dawno temu.

Mniejsza, dochodzi 15, co wciąż oznacza za dużo wolnego czasu, który można poświęcić na myślenie. Więc może małe piwo? Nie, nie mogę odrażać zapachem dziś, jeszcze mi Kelliś ucieknie... Że co?

Mi?

Kelliś?

Boże. Najlepiej zrobię jeśli walnę w kimę.

I to też czynię; dwie i pół godziny mijają bardzo szybko, gdy Morfeusz pomaga. Nic mi się nie śni, jak zresztą zawsze, za co Bogu dziękuję. Nie wyrobiłbym chyba, gdyby co noc mój mózg odpieprzał mi jakieś dziwne, chore akcje.

Zwlekam się z łóżka ponownie i idę do łazienki trochę się ogarnąć. Pierwszy raz od nie wiem jak dawna związuję włosy w koka, reszta to oczywista oczywistość - zęby, dezodorant, perfumy. Wyciągam z szafki czysty t-shirt, spodnie niestety wczorajsze, ale lubię je najbardziej. Do tego tradycyjnie trampki i biegnę na autobus. W ostatniej chwili udało mi się wbiec do prawie odjeżdżającego pojazdu. Grzecznie skasowałem bilet i usiadłem gdziekolwiek. Po około 5 minutach byłem na miejscu. Kellina nie było w pizzerii, więc postanowiłem poczekać przed nią.

Dziwnie szczęśliwy.

Glass HeartsWhere stories live. Discover now