21. I'll save her

69 5 0
                                    

L i a m

(Sobota)

Snułem się jak cień po domu Mii, tak na prawdę bez większego celu. Całe to nic-nie-robienie doprowadzało mnie do szaleństwa i było bardziej męczące niż niejedna praca fizyczna. Ile ja bym dał, żeby normalnie popracować...

Aby zapobiec mojej dalszej nudzie Mia, która jakiś czas temu wróciła z pracy poprosiła mnie o wykonanie kilku niewielkich robótek domowych, jak na przykład naprawa drzwiczek od szafki, które przez bijatykę Christmasa i Ashforda "dla jaj" po pijaku (bo ich czwartkowy wypad na jednym piwie się nie skończył, naturalnie) trzymały się już tylko na jednym zawiasie. Wziąłem więc potrzebne do tego zadania narzędzia i po krótkim czasie szafka, jeszcze niedawno pokrzywdzona teraz była jak nowa.

I znów snułem się jak widmo, by znaleźć coś co zajęłoby mnie na dłuższą chwilę.

W końcu podirytowany padłem na łóżko z telefonem w ręku z zamiarem zagrania w jakąś bezsensowną grę dla zabicia czasu.
Gierka jednak musiała zaczekać, bo na pasku powiadomień ujrzałem ikonkę sygnalizującą nową wiadomość. Ucieszyłem się mając nadzieję, że to moja Julianne do mnie napisała. Cóż, przeliczyłem się.

Nieznany
Nie chcesz, żeby cokolwiek jej się stało, prawda? *załącznik*

Oniemiałem. On... Był tak bardzo blisko niej!

Zerwałem się na równe nogi chcąc jak najszybciej dostać się do Jules. Ale w chwili gdy miałem przekroczyć już próg pokoju otrzymałem kolejnego sms-a.

Nieznany
Możesz uratować. Wystarczy tylko, że wyjedziesz stąd i nigdy nie wrócisz. Proste, prawda?

- Niesamowicie proste. - Prychnąłem pod nosem, na starcie wiedząc jaka będzie moja decyzja.

Zarzuciłem na siebie czarną skórzaną kurtkę i ignorując cały świat, zasady i wiążące się z nimi konsekwencje wyszedłem z domu w towarzystwie chłodnego wiatru, który smagał mnie po twarzy jak biczem. Jego podmuchy były tak silne, jakby dawały mi do zrozumienia, że powinienem zostać w domu.

- Nie tym razem. - szepnąłem nieprzyjemnie. - Uratuję ją, słowo. - Obiecałem sobie i z mocno zaciśniętymi pięściami ruszyłem prosto przed siebie.

M i a
Późnym wieczorem, kiedy znalazłam chwilę dla siebie postanowiłam przejść się na cmentarz.
Oglądnowszy tyle horrorów, gdzie taki pomysł nigdy nie był dobry ktoś mógłby puknąć się w głowę z myślą "Gdzie leziesz, idiotko? Zamknij się w domu.", ale przecież to były tylko filmy, a my żyliśmy w rzeczywistości, więc nie było potrzeby, by strach mógł mi towarzyszyć.
Skręciłam w dobrze znaną sobie dróżkę - w końcu przechodziłam tędy przynajmniej raz w tygodniu przez ostatni rok - i zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy miałam przed sobą czarny, wykonany z marmuru nagrobek, na którym wyryte złote litery układały się w słowa: Leonard Rodgers. Przysiadłam na niewielkiej ławeczce, tuż obok grobu, odgarnęłam z twarzy ciemny kosmyk swoich włosów i cichym szeptem, takim, który nie zakłócał spokojnej nocy, przywitałam się ze zmarłym mężem.

- Cześć, Leo. - spoglądnęłam na zdjęcie mężczyzny, które z mojej prośby zostało umieszczone na gładkiej powłoce marmuru. - Trochę cię zaniedbałam ostatnimi czasy. - Podrapałam się z tyłu głowy i rozglądnęłam na boki. Złapałam za stojące obok wiaderko, w której na szczęście znajdowała się szmata, którą mogłabym wyczyścić grób po czym wstałam z drewnianej ławeczki i poszłam po wodę.
Po kilku minutach byłam w trakcie mycia, opowiadając jednocześnie Leonardowi o swoim dzisiejszym dniu. Ktoś stojący z boku mógłby chcieć wysłać mnie do wariatkowa, ale dla mnie było to poniekąd dobre, ponieważ czułam swego rodzaju ulgę, zrozumienie, czy nawet akceptację. Pokręcone, ale mi pomagało.
Pomodliłam się jeszcze o wszystko co dobre dla swojego męża i przeszłam do wschodniej części cmentarza.
Przechodząc ścieżką między tymi wszystkimi zmarłymi patrzyłam jak na każdym grobie płonie conajmniej jedna świeca.

"Ciekawa metafora", pomyślałam. Palące się świece w interesujący sposób odwzorowują nasze całe życie. Na początku nowa, zapalona pomalutku zaczyna świecić swoim własnym płomieniem - narodziny.
Gdy jest w połowie - dorastanie.
Przy końcu, kiedy wosku zostało na prawdę niewiele, a płomień niemal przygasł - starość.
Chyba nie trzeba tłumaczyć, że zgaśnięcie świecy oznacza śmierć.
Dla wielu tych ludzi płomień niesprawiedliwie zgasł, kończąc ich egzystencję.

"Chore", przeszło mi przez myśl.

Przy grobie córki odwzorowałam czynności, jakie wykonałam u Leonarda, no może z pominięciem kilku zwrotów zarezerwowanych wyłącznie dla niego.

- Troszczcie się o siebie. - Poprosiłam cicho z ręką przy sercu, po czym odwróciłam się na pięcie.
Nie uszłam zbyt wiele, właściwie... to cały czas stałam w tym samym miejscu. Powód? To bardzo proste, choć dziwnie brzmiące.

Miałam przed sobą osobę, której nigdy nie spodziewałam się tu zastać ze względów całkiem różnych. Kobieta wierzchem dłoni starła kilka kropel słonych łez, które momentalnie pojawiły się na jej zaróżowionych policzkach.
"Czy ktoś może wytłumaczyć mi o co tu chodzi?"

- Przepraszam. - Ciemnowłosa upadła przede mną na kolana chowając zapłakaną twarz w swoich dłoniach.

"Umm... co?"

----------------------------
Nie wiem co mogę powiedzieć o tym rozdziale. Może po prostu spytam kogo waszym zdaniem spotkała Mia?

Dziękuję za wszystko osobom, które tu ze mną i wytrwale śledzą losy wykreowanych przeze mnie bohaterów

Kocham was
♥♥♥

Imposture • PayneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz