Rozdział Świąteczny

4.6K 266 3
                                    

Obudziłam się dzisiaj o piątej rano. Pół godziny później byłam już w markecie na dziale spożywczym. Henry nie kupił wczoraj paru rzeczy, więc ja musiałam po nie pojechać bo im się nie chciało. Chociaż wcześnie wstałam cały czas się uśmiechałam nie wiem czemu. Może to przez to, że są święta? Włożyłam jajka do koszyka i udałam się do kasy. Prezenty kupiłam już wcześniej, choinkę ubraliśmy niedawno tylko jeszcze trzeba ugotować potrawy świąteczne. W te święta nie będziemy sami. Udało mi się namówić na spotkanie rodziny Pat, Henrego i mojego ojca wraz z siostrą. Cieszę się że ich zobaczę, ale chciałabym żeby Thomas był z nami w tym dniu. Jako jedyny nie odpowiedział na zaproszenie pewnie jeszcze się gniewa na mnie bo nie przyszłam na ich ślub. Powinien wiedzieć, że to było dla mnie ryzyko. Matka gdzieś zniknęła tak jak ten alfa, za którego chciała mnie wydać, więc nie boję się że będę teraz ryzykować spotykając się z rodziną.
- Płaci pani czterdzieści trzy pięćdziesiąt.- powiedziała dziewczyna z różowymi włosami patrząc na swoje długie paznokcie pomalowane na ten sam kolor co włosy. Podałam jej banknot pięćdziesięcio złotowy i po otrzymaniu reszty wyszłam ze sklepu. Pogoda była wręcz idealna na ten dzień padał śnieg, którego było już strasznie dużo, słońce świeciło przebijając się przez niektóre chmury. Wsiadlam do samochodu a po chwili już jechałam. Jednak nie na długo, gdyż był wielki korek. Wyjrzałam przez boczną szybę. Dzieci biegały, rzucały się ścieżkami, robiły aniołki i lepiły bałwany. Były takie wesołe. Chciałabym kiedyś też być taka szczęśliwa, nie martwić się niczym i rzucić w kogoś śnieżką bez żadnych konsekwencji. Pibiiiip. Usłyszałam dźwięk klaksonu wyrywający mnie z zamyśleń. Spojrzałam przed siebie i ruszyłam.
<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3
- Jestem!- krzyknełam budząc dwójkę śpiochów. Z pokoi wcześniej wspomnianych wydobywały się jęki oznaczające marudzenie. Zdjęłam buty, kurtkę, szalik i czapkę a potem skierowałam się do kuchni. Położyłam zakupy na blacie. Zaczęłam chować jak narazie nie potrzebne produkty i zostawiłam tylko te, z których można zrobić piernik. Pat zobowiązała się do gotowania, więc ja stąd zmykam. Mam nadzieję że niczego nie wysadzi. Jeszcze zanim ona tu przyjdzie to wezmę talerze i sztućce. Wymknełam się niezauważona z kuchni do salonu. Zaczęłam układać mój łup na stole razem z srewetkami oraz szklankami, które już na nim leżały. W czasie, w którym ja ciężko pracowałam przyszli moi przyjaciele w jakichś dziwnych piżamach. Podobne do ich strojów noszą małe dzieci.
- Cześć Dove czemu tak wcześnie nas budzisz?- spytali ziewając. Spojrzałam na zegarek faktycznie jest wcześnie. Było trochę po siódmej.
- Dziś mamy gości trzeba gotować, przygotować wszystko, poustawiać prezenty. W waszym przypadku będzie trzeba się jeszcze ogarnąć.- wyliczałam na palcach ustawiając ostatnią szklankę.
- O dziesiątej przylatują rodzice Pat, więc ktoś będzie musiał pojechać po nich na lotnisko a godzinę później zjawi się reszta gości.- uśmiechnęłam się podchodząc do choinki. Była ubrana w złote, czerwone i niebieskie bombki, czerwony łańcuch, różnego rodzaju cukierki i kolorowe światełka. Pod nią były prezenty, które zajmowały dużo miejsca a miały jeszcze przybyć kolejne, więc musiałam je trochę poukładać.
- Czemu tak wcześnie?- spytał Henry.
- Ponieważ dawno się z nimi nie widzieliśmy. A teraz do roboty!- wskazałam ręka na łopatę stojącą obok drzwi. Chłopak od razu załapał o co chodzi i wyszedł z domu wraz z łopatą.

<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3

- Jesteśmy- krzyknełam wchodząc do domu. Za mną szła wesoła rodzinka Pat. Jest godzina siedemnasta a na dworze szaleje śnieżyca. Nie chcieliśmy czekać, więc zmieniliśmy się w wilki i pobiegliśmy. Na moje nieszczęście nikt oprócz mnie nie znał w miarę terenu i wszyscy się zgubili. Przez większość czasu szukałam ich. Bawiliśmy się w chowanego! Dopiero po pięciu godzinach szukania wilków w czasie śnieżycy udało mi się ich znaleźć. W tym czasie cztery razy wpadłam na drzewo, dwa do dziury w drodze i pięć razy wpadłam na lampę. Dwie następne godziny spędziliśmy na wracaniu do mnie do domu. Nie obyło się bez wracania bo ktoś odłączył się od grupy. No, ale jesteśmy już.
- Co tak długo?- spytała mnie blondynka.
- Mieliśmy małe problemy.- powiedział ojciec Pat. Dziewczyna szybko do niego podbiegła i go przytuliła. Mężczyzna zaśmiał się i odwzajemnił uścisk. W tym czasie ja pobiegłam do mojego pokoju aby się przebrać. Zrobiłam to bardzo szybko. Po chwili byłam już przy drzwiach z czystymi ubraniami dla rodziny Pat w ręce.

<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3

Usiedliśmy do stołu i zabraliśmy się za jedzenie. Opłatkiem przełamaliśmy się przed chwilą. Na stole leżało dużo świątecznych potraw od czerwonego barszczu przed każdym gościem po pierogi ustawione przede mną. W tle leciały kolędy. Było cudownie żadnych kłótni, bójek i tym podobnych.
Na to wspomnienie jedną pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Wtedy nie musieliśmy się niczym martwić. Jeszcze chwilę powspominałam chwilę z rodziną i zasnęłam.

Takie krótkie to wyszło, ale dobra idę pisać następny rozdział.

WatahaWhere stories live. Discover now