Dreams maybe do come true...

61 7 5
                                    

~SCAR~
-Dobrze znasz tą Gabi? -spytał Ashton, gdy przechodziliśmy przez tunel wyrysowany graffiti.
-Debbie. I nie, nie znam jej dobrze. Byłyśmy na obozie razem rok temu. Zdziwiłam się, że ma mój numer i pamięta kim jestem -pokręciłam głową z dziwną miną.
-Mówiła co się stało? -ciemny blondas włożył ręce do kieszeni.
-Nie...Ale równie dobrze złamał jej się paznokieć albo właśnie umiera gdzieś przy śmietniku -westchnęłam i wzruszyłam ramionami. Szliśmy prawie stykając się ramionami, a to głównie dlatego, że robiło się ciemno, zimno, byliśmy w lekko przerażającej mnie okolicy i kisiel w moich majtkach z każdą sekundą stawał się większy i to bynajmniej nie z podniecenia, lecz ze strachu. Podświadmomie zbliżałam się do większego ode mnie chłopaka, jako potencjalnego obrońcy, jak miałam nadzieję.
Po paru kolejnych minutach srania w gacie, bo inaczej nie można było tego nazwać, doszliśmy do wejścia do sławnego klubu ze wstępem dla dorosłych.
Nawet przez zamknięte drzwi było słychać głośną muzykę i czuć alkohol. Fuj.
Gdzieś między ustawionymi niedaleko śmietnikami drgnęło i usłyszałam głośne chlipanie.
-Debbie? -zawołałam przestraszona. Bałam się co wyjdzie zza śmietnika, jak dziecko w horrorze. W porywie stresu chwyciłam ramię Asha jako ostatnie koło ratunkowe w teleturnieju i nagle myśli z "nie chcę ginąć w objęciach gwalciciela ludożercy" zmieniły się w "omg, ciekawe ile pompek robi dziennie...A może wypycha bluzki jak dziewczyny staniki? Ma stanik na bicki?! Uuuhuhu, muszę to zobaczyć!".
Tak, wiem. Przerobimy temat tego jak zjebany umysł mam w czaszce innym razem.
-Scarlett! To boli! -krzyknęła dziewczyna, a ja się otrząsnęłam i pobiegłam za śmietnik. Mogłam przysiąc, że ze stresu moje jajniki zaczęły pracować szybciej i następnego ranka mogłam być pewna, że przywitam okres z szerokimi ramionami.
A raczej szerokimi podpaskami.
Niska brunetka leżała w zapewne obsikanej przez ćpunów szczelinie między śmietnikami. Boże, no to wykrakałam!
-Debbie! Co się stało? -ukucnęłam przy niej i nerwowo zaczęłam rozglądać się za źródłem jej bólu. -Powiedział, że jak nie będę grzeczna, to mnie dźgnie. A ja mu splunęłam w twarz -zapłakała, a jej twarz wyrażała strach i ból. I ja się bałam. Z szybkim oddechem zaczęłam macać jej brzuch i klatkę piersiową. W końcu dotknęłam dziwnie mokrego i miękkiego fragmentu jej ciała, co spotkało się z głośnym jękiem.
-O kurwa -powiedziałam cicho i zabrałam kurtkę z rany dziewczyny. Rysa na jej ciele ciągnęła się od lewego kresu żeber po jej żołądek.
-O KURWA -powtórzyłam głośno.
Ashton nachylił się nade mną i zareagował odruchem wymiotnym. Rana bardzo obficie krwawiła i już miałam uwalone ręce.
-Ashton, dzwoń po karetkę. Teraz -powiedziałam stanowczo. Nie patrzyłam na niego, mając nadzieję, że zepnie dupę i zrobi co każę.
-Nie! Nie dzwoń! Ćpałam i mam dragi! Dlatego zadzwoniłam po Ciebie, Scar! Nie mogę nikomu powiedzieć -krzyczała ni to z bólu ni to z gniewu.
Moje oczy zapiekły mnie nie od łez, lecz od przerażenia. Nie wierzyłam w to, co się działo. Miałam ochotę zacząć się śmiać, a potem obudzić się z tego dziwnego snu z faktem, że wszystko było nieprawdą oprócz zbliżającego się okresu.
-Kuurwa...-przeklnęłam znowu, próbując wymyślić co mam zrobić. Chciało mi się płakać. Ale determinacja była większa. Dziewczyna mogła mi się tu zaraz wykrwawić. Musiałam działać. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Wszystko działo się przez chwilę, jak w zwolnionym tempie. A potem krew wróciła mi do mózgu.
-Nie dzwoń Ashty, damy radę -potrząsnęłam głową.
Zaczęłam się rozglądać za jakimś naturalnym materiałem. Niestety, miałam na sobie poliester i jeans, a to mi się nie mogło do niczego dobrego przydać. Odwróciłam się do chłopaka, który stał z szeroko rozdziawionymi oczami i choć pewnie chciał panikować, dawał sobie radę.
-Masz bawełnianą bluzkę, zdejmuj ją, szybko -skinęłam na niego głową, a on szybko zdjął z siebie białą bluzkę z trzy czwartym rękawami. Chociaż chciałam, nie śmiałam patrzeć na jego brzuch. Sytuacja była zbyt poważna. Dziewczyna mogła zaraz umrzeć w moich rękach.
Ashton zapiął jeansową kurtkę jak bluzę i podał mi biały materiał. Zaczęłam szukać Carexa. W końcu znalazłam go w małej kieszonce. Może i gówno to oczyszczało, ale to była jedyna dostępna mi rzecz, która zawierała alkohol. To mi starczyło.
-Masz jakieś perfumy? -spytałam Debbie. Pokiwała głową.
Zabrałam jej torebkę i po otarciu się o chyba paczki kondomów i saszetki z ziołami, moja ręka trafiła na podłużną fiolkę. Drżącymi rękami odkręciłam psikacz i wylałam płyn o dużącym zapachu na bluzkę, zaraz robiąc to samo z Carexem.
-Ashty, chodź tu. Poświecisz mi telefonem -rozkazałam i powąchałam mokry materiał. Pachniał mocno alkoholem.
-Dobrze -odetchnęłam, gdy Ashton poświecił po ranie. Nie była głęboka, jak na moje oko, ale martwiło mnie to ile krwi straciła Debbie. Zacisnęłam zęby i przyłożyłam opatrunek do rany. Natychmiast stał się czerwono brunatny, a nastolatka oddychała z trudem i głośno krzyknęła.
-Wiem, że boli, ale bez tego byłoby jeszcze gorzej -pogłaskałam ją po głowie.
-Będzie w porządku, obiecuję. Przyrzekam na mój honor, że za miesiąc nie będzie prawie śladu po tym wszystkim, ok? -próbowałam spojrzeć jej w oczy i przedrzeć się przez jej krzyki. Pamiętałam jak bolało, gdy dziadek polewał mi zadrapania wodą utlenioną i nie wyobrażałam sobie jak zetknięcie spirytusu i takiej rany musiało ją palić.
-Proszę, może się przyda -Ashton wyciągnął rękę z białym t-shirtem.
-Nie jest przepocony, odwołali mi dziś wf -powiedział szybko, był blady jak ściana. Zaczynałam się bać, że nie tylko Debbie zaraz będę musiała ratować.
-Dziękuję, Ashton. Bardzo mi pomogłeś, teraz musimy ją przenieść na przystanek -wysapałam i rozdarłam bluzkę, żeby zawiązać ją wokół rany.
-Co zamierzasz? -spytał cicho, patrząc z obawą na moje upaćkane w krwi po łokcie ręce.
Mnie krew nie ruszała. Miałam zbyt obfite miesiączki, żeby mnie przerażała. Nie raz zmywałam krew z nóg i podłogi. Co zrobisz? Z genami nie wygrasz.
-Pojedziemy do mojego dziadka. Zaraz ci wytłumaczę, teraz bierz ją na ręce, tylko ostrożnie! -poprosiłam. Ashton kiwnął głową, widziałam jak spina się w sobie. Mogłam na niego liczyć.
Odsunęłam się i podniosłam nasze plecaki i torebkę Debbie.
Ashton schylił się nad dziewczyną ze spokojnym uśmiechem na ustach. Spojrzałam w nocne niebo i wzięłam głęboki oddech. To nie mieściło mi się w głowie. Nogi zaczynały mi się trząść, kiedy opadła ze mnie siła do ratowania dziewczyny.
-Hej! Zostaw ją! Jeszcze z nią nie skończyłem! Poszukaj se innej dziwki! -usłyszałam krzyk. Odwróciłam się jak kopnięta i zobaczyłam chłopaka koło osiemnastki z nożem w ręku i podejrzanie zgoloną połową głowy. Zbliżał się do nas, a ja byłam najbliżej.
-Trójkacik chcesz zaliczyć? Tą też ci pocharatam! -wydarł się, a ja już czułam alkohol. Mój oddech był coraz głośniejszy, nie mogłam się ruszyć, patrzyłam tylko z przerażeniem na nóż, który mógł być moim nożem kuchennym i który zbliżał się do mojej twarzy coraz bardziej. Nie mogłam nawet krzyknąć, czułam się jak ofiara gwałtu, czy bohaterka kryminału, choć mogłam skopać mu tyłek i nadal miałam nogi do ucieczki, nie potrafiłam ich użyć, ani uwolnić wzroku od przestępcy.
Zaczęłam się trząść i pocic, zrobiło mi się zimno, ale nie widziałam nic poza bronią, która miała trafić w mój polik, żeby zrobić mi blizny jak Jokerowi.
-Nie dotykaj jej! -usłyszałam głośny warkot i Ashton rzucił się na chłopaka z nożem z klapami od śmietnika. Jedna trafiła w głowę zbira, ogłuszając go, drugą walnął go w rękę z nożem. Broń wypadła z dłoni osiemnastolatka, a Ashton zaskoczył mnie swoją walecznością i rzucił się na gościa, jak wściekły wilk. Obił mu żebra i twarz, sam zaliczył mocnego sierpa, ale w końcu chłopak mu uciekł i zniknął w ciemnej uliczce. Oddychałam coraz głośniej. To było jak scena z horroru. Dziwiłam się, że jeszcze nie zemdlałam. Ashton głośno dyszał, jego kurtka była cała poszarpana i lekko się rozpięła, ukazując zadrapania na obojczyku. Nadal nie mogłam się ruszyć, byłam w szoku. Nie wierzyłam w ani sekundę tego, co się stało. Wpadłam w ramiona Ashtona i zaczęłam płakać i trząść się jak dziecko. Byłam na skraju paniki.
-Już dobrze, jesteś bezpieczna, nic się nie stało -jego uścisk był taki mocny, pewny i bezpieczny. Mój oddech stawał się coraz mniej urywany. W końcu udało mi się uspokoić na tyle, że oddychałam głośno, lecz regularnie. Nie mogłam wykrztusić z siebie słów.
-Jedźmy jak najszybciej do Twojego dziadka, Debbie trzeba pomóc. Wszystko ok Sky? -pogłaskał mnie po plecach kojąco.
-Tak, chodźmy -pokiwałam gorliwie głową i otarłam łzy. Ashton wziął Debbie na ramiona, a ja otuliłam ją moją kurtką. Dopiero, gdy wsiedliśmy w kolejkę, która jechała do mojego dziadka, doszły do mnie wszystkie wydarzenia i zaczęłam normalnie funkcjonować, jeśli można było zachowywać się normalnie, gdy krew z brzucha znajomej kapie na podłogę miejskiego pociągu.
Wtedy też zauważyłam małą szparę w dłoni Ashtona.
-Ash?! Jesteś ranny! -prawie krzyknęłam i dokładnie zaczęłam oglądać jego ranę.
-To nic, Scar. Najważniejsze, że Cię nie dziabnął, okropnie się o Ciebie bałem -powiedział patrząc mi mokrymi oczami w źrenice. Uśmiechnęłam się do niego szeroko i kolejne łzy zmoczyły mi policzki.
-Scarlett, boję się. To tak boli -powiedziała cicho Debbie. Usiadłam na podłodze, przy jej głowie, która leżała na kolanach Asha.
-Będzie dobrze, kochanie. Mój dziadek jest kardiochirurgiem. Wymyślił nowe szwy do zastawki, twoja rana dla niego to pestka. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze -powiedziałam z uśmiechem i zaczęłam gładzić jej głowę, jak mi mama, gdy byłam mała i się bałam.
-Nie powie nic rodzicom? -przestraszyła się.
-Sama o tym zadecydujesz. A teraz patrz na mnie. Pamiętaj, nie wolno ci zasnąć. Wiem, że chcesz, ale nie możesz. Patrz mi w oczy, ok? -wiedziałam, że jeśli zaśnie, ma dwadzieścia procent na to, że się obudzi. Najbliższe minuty miały zadecydować o jej dalszym życiu. Ta myśl mnie przerażała i chciałam biec do maszynisty, żeby jechał szybciej. Brunetka pokiwała głową.
-Zasypiasz, patrz na mnie. Wiem, że boli. Ale nie myśl o tym, ok? Ból zaraz odejdzie, tylko dostaniemy się do dziadka i będzie ok, tak? Skup się na rozmowie, nie zamykaj oczu, w porządku? -mówiłam stanowczo, ale w miarę spokojnie. Nie chciałam jej przestraszyć.
-Opowiedz nam o swoich marzeniach, Debbie. Powiedz, co byś chciała robić za dwadzieścia lat. Jak będzie to wszystko wyglądać? -odezwał się nagle Ashton. Odetchnęłam i byłam mu ogromnie wdzięczna. Bałam się nie mniej od dziewczyny. Debbie spojrzała w sufit.
-Chciałabym znaleźć chłopaka, który będzie dla mnie dobry, który będzie o mnie dbał. Chciałabym mieszkać gdzieś w tym pięknym mieście, zapewnić dom moim rodzicom na starość i być tu szczęśliwa. Mieć dzieci. Al takie nierealne, to...chciałabym zostać księżniczką i mieć swój zamek z czekolady. Mieć księcia, który spełniałby wszystkie moje zachcianki i śpiewał mi ballady -rozmarzyła się i na jej twarzy pojawił się słaby uśmiech. To wetchnęło nadzieję w moje serce.
-A twoje, Scar? -spytał Ashton ciepło. Zaśmiałam się lekko. Zamknęłam oczy. Nagle pociąg zniknął i pojawiłam się w pięknym, wymarzonym świecie.
-Chciałabym mieć śliczny, drewniany dom nad morzem. Budzić się i zasypiać z szumem fal. Znaleźć swoją miłość życia. Nieważne jakby wyglądał. Żeby mnie kochał i nigdy nie oszukał. Żeby mnie nie zranił i traktował jak królewnę. Chciałabym mieć ładny, mały rower, którym jeździłabym na zakupy. Małą garderobę i bardzo wygodne łóżko. Chciałabym pomagać ludziom, tak naprawdę lubię to robić. Chciałabym zrobić coś naprawdę dobrego, zmienić czyjeś życie na lepsze. I to nie jednostki, lecz jakiejś grupy. Chciałabym zmienić myślenie innych i mieć wszystkich bliskich przy sobie. Nie mieć żadnych zmartwień, żadnych kłopotów. Po prostu być. I być szczęśliwa -powiedziałam, a mój uśmiech ciągle rósł i rósł.
-A ty, Ashton? -spytała Debbie.
Chłopak uśmiechnął się i spojrzał na mnie.
-Chciałbym powiedzieć jednej dziewczynie, że jest tą jedyną i zbudować jej piękny dom, o jakim tylko marzy. Przestać być kretynem i spełniać jej marzenia. Patrzeć jak się śmieje dzięki mnie, bo jej uśmiech jest piękny i nauczyć się żyć, tak żeby wszytsko było ok....
A tak z nierealnych, to wygrać w totolotka i zostać następnym Snoop Dogiem na wyspach Fidżi -powiedział szczerze, w moje oczy, a jego wargi drgały. Na koniec zmienił ton i z lekkim śmiechem, ukrył wzrok w spodniach.
Uśmiechnęłam się i spojrzałam na Debbie, która coraz mniej płakała i patrzyła za okno szmaragdowymi oczami.
-Pośpiewasz mi Scarlett? -spytała nagle.
-O, Boże...no dobrze -westchnęłam i postanowiłam spełnić życzenie umierającej dziewczyny.
Odchrząknęłam i wiedziałam, że nieźle się ośmieszę.
-Somewhere over the rainbow...-zaczęłam piosenkę szybkim tempem, ni to nucąc, ni to śpiewając, gdy kolejka zbliżała się do domu dziadzia, profesora Flamera.










Rozdział 2011 słów. Mam nadzieję, że jesteście zadowolone :*

Midlife Memories |NIE FANFIC!!!Kde žijí příběhy. Začni objevovat