Rozdział 11

379 54 13
                                    

Chloe

Wbrew pozorom przespałam spokojnie całą noc. Rano obudziłam się w cudownym humorze i z chęcią zrobienia sobie maseczki, co okazało się idealną decyzją, bo wieczorem wychodzimy na kolację. Jeśli mój wygląd w jakikolwiek sposób zaniepokoił Vincenta, mężczyzna nie dał po sobie nic poznać.

Stoję przed lustrem w białej mieniącej się sukience na cienkich ramiączkach z dekoltem w serduszko i podkreśloną talią, która sięga mi delikatnie przed kolano, a na prawym udzie ma niewielkie rozcięcie. Poprawiam pomadkę i zakładam dziesięciocentymetrowe diamentowe kolczyki, które idealnie pasują do sukienki. Włosy mam związane w wysokiego koka, aby jeszcze bardziej wyeksponować ich piękno. Kiedy upewniam się, że wszystko jest na swoim miejscu, wkładam białe sandałki na wysokim obcasie i wrzucam szminkę do torebki, bo może będę musiała ją po kolacji poprawić.

Gotowa wychodzę z pokoju i kieruję się do salonu. W korytarzu dostrzegam Vincenta, który nieodmiennie ubrany jest na czarno i przed lustrem siłuje się z krawatem siarczyście go wyklinając. Chichoczę czym zwracam na siebie uwagę mężczyzny. Kiedy na mnie spogląda jego oczy powiększają się, a palce na krawacie zamierają. Wpatruje się we mnie uważnie sunąc wzrokiem od stóp po sam czubek głowy, a ja drżę pod jego spojrzeniem.

- Zamierzasz w tym iść? - pyta po ciągnącej się ciszy.

- Tak - mrużę oczy - Coś nie tak?

- Nie, wszystko w porządku, ale chyba jestem nieodpowiednio ubrany.

- Dlaczego? - dziwię się, bo co nieodpowiedniego jest w koszuli, marynarce i garniturowych spodniach? Przecież to idealny strój na wyjście do restauracji.

- Potrzebuję czegoś mniej krępującego ruchy - kiedy nie kontynuuje, unoszę brew w geście zapytania - Bo będę musiał obić dzisiaj kilka gęb kretynom, którzy zbyt długo będą na ciebie patrzyli.

- Nie przejmuj się - próbuję ukryć satysfakcjonujący uśmiech - Oni mogą tylko popatrzeć. Nie odbierajmy im tego przywileju. Wierz mi, jestem już do tego przyzwyczajona. Z tym wiąże się w końcu mój zawód. Ludzie non stop na mnie patrzą i oceniają, więc nie musisz się przebierać. Pomóc ci? - pytam wskazując na w połowie i krzywo zawiązany krawat.

- Jeśli możesz - wzdycha cierpiętniczo, a mnie nie udaje się ukryć uśmiechu.

Podchodzę do niego, odkładam torebkę na komodę i łapię zaplątany materiał. Robię kolejny krok w kierunku Vincenta. Rozwiązuję węzeł i zaczynam wiązać go od początku. Czuję na sobie uważne spojrzenie mężczyzny, ale uparcie je ignoruję. Tak samo jak to, że moje ciało mimowolnie lgnie do ciepłego ciała mojego fałszywego narzeczonego, jakby przyciągane niewidzialnym magnesem. Dociera do mnie zapach jego perfum, a przed oczami pojawiają się wspomnienia z naszej wspólnej noc.

Kiedy kończę węzeł zamiast się odsunąć spoglądam mężczyźnie w oczy, ale jego utkwione są w mojej szyi, gdzie nagle wyczuwam delikatny dotyk. Vincent sunie palcem w dół posyłając przez moje ciało dreszcz. Przymykam oczy tak bardzo zaczarowana jego dotykiem, że kiedy ponownie je otwieram orientuję się, że nasze usta dzielą tylko centymetry. Jego oddech miesza się z moim, a w uszach szumi mi pędząca krew. Spoglądam w oczy Vincenta, których wyraz wyraźnie mówi mi, że on też czuje to przyciąganie.

Kiedy mam wrażenie, że mężczyzna w końcu przerwie te tortury i złączy nasze usta, on kręci głową, odchrząkuję i odsuwa się ode mnie zabierając swoją dłoń z mojego obojczyka. Wyrwana z transu również odsuwam się do tyłu i próbuję uspokoić rozszalałe serce.

- Dziękuję - stwierdza unikając mojego wzroku.

- Nie ma za co - odpowiadam sztucznie spokojnym głosem, w którym nie udaje mi się ukryć napięcia.

Relacja z wyboru  | Dary losu #3 | W TRAKCIEWhere stories live. Discover now