Rozdział 3

371 51 6
                                    

Chloe

Uważnie obserwuję Vincenta, kiedy rozmawia przez telefon. Wydaje mi się, że inaczej zapamiętałam tego mężczyznę. Tamtej nocy owszem był dość chłodny w obyciu, ale wydawał się też bardziej przyjazny i otwarty. Mężczyzna, którego dzisiaj spotkałam jest jego całkowitym przeciwieństwem. Chociaż w niektórych gestach dostrzegam tę delikatność.

Vincent w ciszy wraca do stolika, spogląda na mnie i przeszywa mnie swoim intensywnie niebieskim spojrzeniem, w którym zauważam odrobinę złości. Widzę jak mocno zaciska zęby i próbuje się uspokoić. Ewidentnie osoba, z którą rozmawiał wyprowadziła go z równowagi.

- Zakładam, że otrzymałeś właśnie złą wiadomość - stwierdzam siląc się na obojętność, co jest niebywale trudne, kiedy on patrzy na mnie w sposób, w jaki myśliwy na swoją zwierzynę tuż przed jej upolowaniem.

Mężczyzna rozsiada się wygodniej na krześle i pociera dłonią szczękę. Łapię kieliszek z winem i unikając jego spojrzenia biorę łyk trunku.

- Wyjdź za mnie - mówi nagle, a ja dławię się trunkiem, który akurat miałam w buzi.

Zawzięcie kaszlę i biorę głębokie wdechy, a mężczyzna nie wykonuje w moim kierunku żadnego ruchu. Po dłuższej chwili, w której walczę o odzyskanie panowania nad ciałem i oddechem, w końcu udaje mi się uspokoić.

- Słucham? - wyduszam z siebie mrużąc oczy - Czy mógłbyś powtórzyć? Bo chyba coś źle zrozumiałam.

- Powiedziałem, żebyś za mnie wyszła - stwierdza zimnym i bezuczuciowym głosem.

- Proponujesz mi małżeństwo?

- Nie.

- Nie? - mrużę oczy - Przed chwilą dwukrotnie powiedziałeś, żebym za ciebie wyszła i uważasz, że to nie jest propozycja małżeństwa?

- Bo nie jest. To propozycja biznesowa.

- Biznesowa? Czy możesz wytłumaczyć mi, o co ci właściwie chodzi, bo chyba nie nadążam?

- Proponuję ci małżeństwo w zamian za ochronę przed tym wariatem, który grozi ci śmiercią i oskarża o kradzież oraz pomoc w rozwiązaniu tego problemu.

- Nie potrzebuję niczyjej ochrony, a tym bardziej pomocy - obruszam się - Sama sobie doskonale dam radę.

- Nie wątpię, ale na tej umowie skorzystają obie strony.

- Umowie? - pytam, na co brunet kiwa głową.

- Zawrzemy umowę dzięki, której ja zobowiążę się do ochrony ciebie i rozwiązania problemu z domniemaną kradzieżą, a ty do kilkumiesięcznego okresu narzeczeństwa i poślubienia mnie na okres około roku.

Wpatruję się w mężczyznę i czekam, aż zaprzeczy, albo wybuchnie śmiechem stwierdzając, że to żart, ale on nic takiego nie robi. Wręcz przeciwnie patrzy na mnie poważnym spojrzeniem, w którym dostrzegam coś na kształt nadziei.

- A jeśli mam chłopka?

- Wiem, że nie masz. Przed chwilą sama mi to powiedziałaś.

Stwierdza pewny siebie, a ja mam ochotę udusić samą siebie i swój długi język. Naprawdę powinnam zacząć uważać na to co przy kim mówię.

- Jak ty to sobie niby wyobrażasz?

- W sensie?

- Mamy razem mieszkać? Zachowywać się jak prawdziwe narzeczeństwo? Po co potrzebna ci w ogóle fałszywa narzeczona? Nie możesz sobie znaleźć prawdziwej?

Relacja z wyboru  | Dary losu #3 | W TRAKCIEWhere stories live. Discover now