Rozdział 10

338 53 4
                                    

Vincent

Dzisiejszy dzień to jeden wielki żart. Chociaż mogłem się domyślić, że tak będzie już w momencie pobudki na koszmarnej kanapie, w okrutnie jasnym salonie Chloe i porannym wybuchu.

W drodze do biura mój telefon dzwoni jakieś dziesięć razy, ale tylko raz, kiedy na ekranie pojawia się imię mojego zastępcy Westa odbieram połączenie.

- Vincent Rex przy telefonie.

- Mamy problem - tylko tyle z ust mężczyzny wystarczy, abym wiedział, że stało się coś bardzo złego.

- Co tym razem?

- Sam i Ben walczą w szpitalu o życie.

- Kurwa - klnę siarczyście, aby wyrzucić z siebie choć część nagromadzonej złości - Jak?

- Zaplanowany atak, kiedy przygotowywali się do zmiany warty przy córce Phillippe'a.

- Obiekt był razem z nimi?

- Nie, wraz z poprzednią zmianą. Miała wrócić do domu z pracy w ciągu dwudziestu minut. Chłopaki dokonywali codziennych oględzin terenu. Zaatakowało ich około czterech ludzi z karabinami. Sam dostał dwie kulki, a Ben trzy. Obaj są właśnie operowani.

- Wyślij mi adres. Za chwilę tam będę.

Po otrzymaniu adresu natychmiast udaję się do szpitala. Westa znajduję pod salą operacyjną. Siedzi wraz z dwoma kobietami. Blondynkę o identycznym kolorze włosów co jego, usilnie próbuje przekonać, aby się czegoś napiła.

- Ile razy mam ci to powtarzać West!? Nie będę niczego piła, ani jadła dopóki Sam nie wyjdzie stamtąd cały i zdrowy! - krzyczy blondynka i odchodzi od mężczyzny, aby usiąść po drugiej stronie korytarza.

Druga z kobiet ze skinieniem głową odbiera od mężczyzny butelkę z wodą i zajmuje miejsce obok koleżanki. Spoglądam na Westa, który zbliża się do mnie z poważną miną, ale w jego oczach dostrzegam bezsilność.

- Jak wygląda sytuacja?

- Operacja Bena zakończyła się sukcesem. Na szczęście kule ominęły najważniejsze narządy. Został przewieziony do sali i przez kilka dni będzie pod stałą obserwacją, ale wygrzebie się. Jest z nim żona i syn.

- A Sam? - mężczyzna przymyka oczy i wzdycha.

- Stracił strasznie dużo krwi... Nie wiem nic więcej...

- A jak Haley?

Spoglądam na blondynkę, która pochylona opiera się o kolana i nie odrywa wzroku od drzwi sali.

- Jak widzisz na załączonym obrazku - pociera dłonią zmęczoną twarz - Wiedziałem, że pewnego dnia tak to się właśnie skończy. Dlatego nie powinno się pozwalać młodszej siostrze związać ze swoim kolegą po fachu wiedząc jak wygląda ta robota i co może się stać.

- Wszystko będzie dobrze. Sam tak łatwo nie odpuści przecież doskonale o tym...

- Vin? - przerywa mi zaskoczony głos.

- Haley - kiwam jej głową, a kobieta podbiega do mnie i zamyka mnie w uścisku.

- Błagam powiedz, że Sam z tego wyjdzie i nic mu nie będzie - łka w moją koszulę.

- Haley. Wiesz, że nigdy nic takiego nie powiem, ale jestem pewien, że nie podda się tak łatwo. Znam go i wiem, że będzie walczył do samego końca.

Przez chwilę blondynka wtula się we mnie, a następnie łapie w objęcia brata i ponownie wybucha płaczem. West spogląda na mnie z determinacją i doskonale wiem, co chodzi mu po głowie. Dlatego kiwam mu tylko na potwierdzenie i daję znać, że nie zostawimy tego tak. Ten kto to zrobił na pewno za to odpowie, a wydaje mi się, że doskonale wiem, kto za tym stoi.

Relacja z wyboru  | Dary losu #3 | W TRAKCIEWhere stories live. Discover now