3.Kanopus

221 23 15
                                    

Niewiele myśląc wybrałam odpowiedni numer i zadzwoniłam do bruneta. Gdyby był to zwykły naszyjnik, może nie robiłabym z tego takiej afery, ale należał on do mojej mamy. Musiałam go odzyskać, bo była to ostatnia rzecz, którą mi podarowała przed odejściem.

Parę sekund później, chłopak w końcu odebrał:

- Co tam mała? - mruknął zaspanym głosem.

- Kiedy mi go oddasz? - odpowiedziałam dosyć agresywnie.

- Kiedy będę mieć na to ochotę, a po za tym muszę coś za to dostać - ziewnął. - Wiesz, równie dobrze mogłem zostawić go na drodze i nigdy byś go nie znalazła.

Igrał ze mną i dobrze o tym wiedział. Byłam pewna, że w pewien sposób miał z tego duży ubaw.

- Powtórzę się. Kiedy. Mi. Go. Oddasz. - w takich momentach, nerwy zawsze szybko mi puszczały.

- Wtedy, kiedy wyjdziesz ze mną na kolację - wypalił.

On chyba sobie ze mnie żartował. Może znaczna większość dziewczyn, od razu wpakowałaby mu się do łóżka, ale zdecydowanie nie zaliczałam się do do tego grona. Nienawidziłam tego typu chłopaków.

- Nie mówisz poważnie, co nie? - nerwowo się zaśmiałam. Czułam jak przez moje ciało przechodzi fala gniewu zmieszana z lekkim zażenowaniem.

- Jutro 19.00, w The Twist On Main. Do zobaczenia, Madison - powiedział krótko, po czym się rozłączył.

Stałam w miejscu z dobrą minutę, aby przetrawić to, co się właśnie stało. Czy on nie mógł wymyślić lepszego powodu, aby zaprosić gdzieś dziewczynę? Czy zamierzałam tam pójść i odebrać naszyjnik? Tak. Czy zamierzałam spędzić z nim wieczór. Zdecydowanie nie. Z transu wyrwało mnie szybko przejeżdżające auto, tuż obok mnie. Więcej nie rozmyślając ruszyłam przed siebie i 4 minuty później stałam przed furtką swojego domu. Nie był on największych rozmiarów, ale wystarczał, zważając na to, że zamieszkiwały go dwie osoby.

Wkraczając na podwórko, po lewej stronie znajdował się ogródek z licznymi kwiatami, o które dbała moja babcia. Zdecydowanie przeważała ilość krokusów i piwonii w kolorach fioletu czy bieli, natomiast po prawej stronie znajdowała się mała, drewniana altanka, z której dachu zwisały ciepło-białe światełka. Na stoliku, który był umieszczony w centrum całej altanki, znajdował się model 3D planet, znajdujących się we wszechświecie. Latem, zawsze przesiadywałam w niej do późnych wieczorów.

Dzisiejsza noc, była jedną z cieplejszych ostatnimi czasy. Może było to głupie, zważając na to, że miałam jutro szkołę, ale postanowiłam położyć się na trawie i pooglądać gwiazdy. Było to chyba moje ulubione zajęcie. Po śmierci rodziców często to robiłam. Zawsze wmawiałam sobie, że pośród tych wszystkich gwiazd, gdzieś tam są. Może krążyli po całym wszechświecie, jako najjaśniejsze gwiazdy. Może gdzieś między jupiterem a saturnem, a może między słońcem a merkurym? Nie. Zdecydowanie nie. To drugie odpada. Mama zawsze w lato narzekała, że jest jej za gorąco, ale pierwsza opcja była realna.

- Nie bójcie się, jeszcze rozbłysnę. Dla was. - wyszeptałam, patrząc w czarne niebo, które z każdą sekundą wyglądało tak, jakby chciało pochłonąć żywcem moją duszę. Świat wirował. Gwiazdy spadały. Księżyc znikał, a ja przepadałam, nawet jeszcze o tym nie wiedząc. Sama zapisałam początek tej historii, podchodząc do niego na parkingu przed szkołą, w małym miasteczku o nazwie Ventura, znajdującym się w Kalifornii.

A może tak naprawdę, już od dawna chciałam przepaść, ale nie miałam dla kogo. Może teraz już mam?

Co by było, gdyby...

WHAT WOULD BE, IF...Where stories live. Discover now