8.Procjon

186 17 3
                                    




Środowy poranek zdecydowanie mogłabym zaliczyć do jednych z gorszych, jakich doświadczyłam. Obudziłam się po 11 z niewyobrażalnym bólem głowy, nie wiedząc gdzie jestem i który jest dziś dzień tygodnia. Suchość w moim gardle była porównywalna do pustyni Akatama, lecz moje pragnienie zaspokoiła butelka pełna wody, leżąca na szafce nocnej, obok łóżka. Wspomnienia z wczorajszego dnia przychodziły do mojej głowy gwałtownie. Zbyt gwałtownie. Były jak poszczególne fragmenty nieśmiesznej komedii, które zostały losowo wycięte, a następnie posklejane. Minęło dobre 30 minut, zanim doszłam do siebie i wszystko sobie przypomniałam. Gra w butelkę, wyzwanie które otrzymałam, nocna wędrówka po Venturze, zabawa w berka, wspinanie po palmach, a później czarna plama. Nie pamiętałam już nic więcej, ale postanowiłam funkcjonować w przekonaniu, że po naszych wygłupach w drodze do mojego domu, nie wydarzyło już się nic głupiego.

A jednak.

***

- 1819 rok. - mruknęła ze znużeniem Emily, przymykając lekko oczy.

- Nabycie Florydy do Hiszpanii. - odpowiedziałam niemal w sekundę.

- 1783. - przeciągnęła, głośno ziewając.

- Wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych. - ponownie odpowiedziałam w ekspresowym tępię.

I tak przez ostatnią godzinę, Emily odpytywała mnie potrzebnych dat, na olimpiadę z historii ameryki, która miała odbyć się już jutro, a właściwie to dzisiaj, bo było już grubo po 1 w nocy.

- Myszko, umiesz każdą możliwą datę. - powiedziała z zamkniętymi oczami. - Ja od nich wszystkich oczopląsu dostałam, przez co teraz szybko czmychnę do łóżeczka i pójdę spać, a tobie radzę to samo. - odparła, podnosząc się z kanapy.

- Chyba tak zrobię. - westchnęłam, po czym nastawiłam budzik na 5 rano, otuliłam się kocem i zasnęłam.

***

Po zakodowaniu pracy, czas jej pisania minął mi jak 15 minut, lecz mimo to, odpowiedziałam na większą część pytań. Byłam z siebie zadowolona, że olimpiada, na którą uczyłam się od początku roku szkolnego dobrze mi poszła. Wraz z Nicole postanowiłyśmy to uczcić, idąc na ciasto marchewkowe do Palermo, a następnie do domu dziewczyny, w którym planowałyśmy zorganizować maraton horrorów.

- Co ty na to, żeby jutro wyskoczyć gdzieś z resztą? - zaczęła, ściągając trampki. - Jest piątek, a oni na pewno byliby chętni.

- Nie wiem czy to dobry pomysł. - powiedziałam, zaciskając usta w wąską linię. - Po naszym ostatnim wyjściu nic nie pamiętałam. - wzruszyłam ramionami.

- Daj spokój. - odparła pogodnie. - Jeśli tym razem nikt nie będzie cię musiał nosić, to będzie dobrze. - zaśmiała się, po czym ruszyła w stronę kuchni.

- Co ty gadasz? - zapytałam, marszcząc brwi. - Kiedy ktoś mnie nosił? - ponownie zapytałam, ruszając za dziewczyną.

- No Ethan po tym, jak postanowiłaś usiąść na środku drogi i nie iść dalej. - powiedziała niewzruszona. - Przeszedł z tobą na rękach całe trzy kilometry, a później zaniósł cię, do samego łóżka.

I wtedy wszystkie puzzle zaczęły składać się w całość. Przypomniałam sobie.

Przypomniałam sobie wszystko.

- Nie mam już siły! - rzuciłam rozpaczliwie. - Zachciało wam się biegania! - krzyknęłam oskarżycielsko i zdeterminowanie usiadłam na środku, pustej ulicy. - Pierdole to! Nie wstaję! - ponownie krzyknęłam, po czym wszyscy w jednym momencie odwrócili się w moją stronę.

WHAT WOULD BE, IF...Where stories live. Discover now