10.Betelgeza

203 13 4
                                    




Czym tak właściwie jest śmierć? Karą, którą wymierza nam sam Bóg, a może wybawieniem od świata pogrążonego w mroku, w którym każdy ostatecznie przepada w czarnej otchłani? Często, gdy odwiedzałam grób rodziców, zastanawiałam się nad sensem tych pytań, ale mimo to, zawsze bezskutecznie.

Tak też było tego wieczoru. Kalifornijskie słońce znikało za horyzontem, złociste liście opadały na ziemię, ciepły wiatr otulał moje ramiona, a ja stałam nieruchomo ze wzrokiem utkwionym w nagrobek.

DOROTHEA I PHILIP DAVIS

02.01.1980r. - 13.07.2010r.

19.04.1981r. - 13.07.2010r.

"Dwoje ludzi spotyka się przypadkiem,

a okazuje się,

że czekali na siebie całe życie."

Cytat, który został wykłuty, był pomysłem Emily. Stwierdziła, że idealnie opisuje życie rodziców, którzy jak się okazało, byli swoją pierwsza i ostatnią miłością. Od zawsze, chciałam taką przeżyć, ale szanse na tak zdrową relację były zerowe. Po kolejnych minutach wpatrywania w jeden punkt, odmówiłam krótką modlitwę i udałam się ku wyjściu z cmentarza. Stawiałam powolne kroki w obawie przed upadkiem, ponieważ postanowiłam ubrać bardzo wysokie obcasy. Pogrążona we własnych myślach, mijałam pobliskie bloki, kioski, place zabaw, przystanki autobusowe do momentu, aż mój telefon cicho zawibrował w kieszeni czarnej marynarki. Nie spoglądając kto dzwoni, nacisnęłam zieloną słuchawkę.

- Halo? - zaczęłam.

- Właśnie dostałam twoje zakupy, które podrzucił mi twój kochaś.

Cała zesztywniałam.

- Jakie zakupy? O czym ty mówisz? - zapytałam, przekraczając próg supermarketu.

- Nie wiem jakie zakupy. - zatrzymała się. - Jakieś kiecki z tego co widzę.  - odpowiedziała rudowłosa, po czym głośno ziewnęła.

Moje sukienki, które kupiłam na zakupach z Ethanem cztery dni temu. Kompletnie o nich zapomniałam.

- Ach, no tak. Wypadło mi to z głowy. - odparłam, próbując unieść w jednej ręce sześć litrów wody.

- Jutro ci je podrzucę i przy okazji wyspowiadasz mi się. - zagroziła. - Nie wiedziałam o żadnym waszym wyjściu.

- Miałam dużo na głowie. - westchnęłam męczeńsko, mało nie przewracając się na skrzynkę z pomidorami. - Wszystko ci opowiem jutro, ale muszę kończyć. Obecnie walczę o życie. Kocham! - powiedziałam głośniej, po czym się rozłączyłam. Wiedziałam, że jutrzejszy dzień nie będzie należał do tych prostszych.

Z wielkim oporem udało mi się dotrzeć do kasy, a następnie zapłacić za sześć, litrowych butelek wody. Całe szczęście, sklep znajdował się nie całe 5 minut od mojego domu, więc nie musiałam tłuc się autobusem. Zapakowałam wodę do torby, a następnie ruszyłam w stronę mojego miejsca docelowego. Po bardzo ciężkich, dziesięciu minutach stałam przed furtką, prowadzącą na podwórko. Mimowolnie wkroczyłam na szarą kostkę, która ciągnęła się po same drzwi, przez które chwilę później weszłam. W sekundę nerwowo odrzuciłam zakupy pod komodę, a następnie ściągnęłam obcasy. Co mnie podkusiło aby je ubrać?

- Wróciłam! - krzyknęłam, a echo rozniosło się po całym budynku.

Nikt nie odpowiedział, co oznaczało, że Emily nie było w domu. Z cichym westchnięciem ruszyłam do łazienki, w której umyłam dłonie, a następnie się przebrałam. Byłam wyczerpana dzisiejszym dniem, mimo to, że nie zrobiłam w nim za wiele.

WHAT WOULD BE, IF...Where stories live. Discover now