Rozdział 25

761 24 33
                                    

Chwyciłam za mały aluminiowy pasek i wycisnęłam z niego kolejną tabletkę na uspokojenie. Popiłam ją wodą i oczyściłam gardło. Ostatni raz przejechałam palcami po czarnym materiale sukienki, wygładziłam włosy, po czym wyszłam. Zakluczyłam drzwi od pokoju i opuściłam niewielki motel, w którym tymczasowo pomieszkiwałam.

Otworzyłam auto Luke'a, którego wciąż mu nie oddałam i zasiadłam za kierownicą. Nie całe dziesięć minut później, byłam pod jego domem.

Trzasnęłam drzwiami i ruszyłam w kierunku werandy. Niepewnie złapałam za klamkę i przekroczyłam próg.

Cisza.

Kierując się instynktem, weszłam na schody, a kiedy dotarłam na ich sam szczyt rozejrzałam się po korytarzu. Ciemno. Wszystkie drzwi od sypialni były pozamykane, poza tymi jednymi, które zostały uchylone. Podeszłam do nich i delikatnie pchnęłam. Weszłam do środka, zamykając za sobą.

Zimne powietrze, owiało moje odkryte ramiona. Zasłona powiewała na wietrze, przez otwarte okno. Rozejrzałam się dokładniej po pomieszczeniu i stwierdziłam, że jeszcze nigdy nie widziałam takiego bałaganu...

Szklanki, butelki były porozbijane. Książki z regału walały się na podłodze, a w większości były powyrywane strony. Czyste płótna leżące przy ścianie, zostały pomazane, po przedziurawione i połamane. Ubrania z szafy były wszędzie... Ale chyba widok zniszczonej sztalugi zabolał mnie najbardziej.

Zniszczył coś co kochał. Co sprawiało mu przyjemność i dzięki czemu, odnajdywał samego siebie.

W końcu przeniosłam wzrok na bruneta. Siedział na materacu łóżka w garniturze. Głowę miał nisko spuszczoną, a w rękach trzymał jakieś zdjęcie.

Z każdym moim krokiem byłam coraz bliżej niego. Moje serce łomotało mi w klatce, a ręce zaczęły drżeć. Nie dawałam sobie rady z takimi sytuacjami. Bardzo mnie przytłaczały i nie wiedziałam co robić.

Uklękłam przed nim, by zwrócił na mnie uwagę, ale on nieustannie wpatrywał się w ramkę. Przejęłam od niego zdjęcie, na którym była Lily i... Lucy. Przytulały się do siebie i szeroko uśmiechały.

Dziewczynce zwisały po obu stronach
ciemno-brązowe, zaplecione warkoczyki. Delikatne piegi zdobiły jej nosek, a jej czekoladowe tęczówki świeciły tak samo jak Luke'a. Od razu można było zauważyć, ogromne podobieństwo, między nimi. Zarysowana szczęka, ten sam nos, brwi i usta. Ten sam uśmiech...

Lily obejmowała swoją córeczkę, przyciskając swój policzek do jej. Kobieta wyglądała tak zdrowo i radośnie...

Luke na to nie zasłużył. Odebrano mu dwie osoby, które kochał nad życie. Wnosiły one światło i sprawiały, że dzień stawał się lepszy. A teraz... Teraz wszędzie było pochmurno, a z niego uszła cała energia i słoneczko jaką posiadał.

— Hej... — pogładziłam jego policzek i odłożyłam fotografię na bok. — Musimy się zbierać. Za dwadzieścia minut rozpoczyna się ceremonia.

Wciąż na mnie nie patrzył. Zamknął oczy i boleśnie pokręcił głową.

— Nie chce tam iść... — wyszeptał. Uniósł na mnie spojrzenie, a z jego kącików oczu poleciały łzy. — Nie chce iść i jej żegnać... Ona... Nie mogła odejść, to tylko zły sen. — Wiele razy już to usłyszałam i za każdym razem bolało mocniej. Luke i Andy stracili matkę, a ja przyjaciółkę.

— To boli... Ja wiem. Wiem przez co przechodzisz... Ale uwierz mi... Nie chcesz potem żałować, że się z nią nie pożegnałeś.

Mówiąc to musnęłam wargami jego czoło i wystawiłam dłoń. Chłopak złączył ją z swoją i ociężałe się ze mną podniósł.

If you knew meWhere stories live. Discover now