Rozdział 8

2K 92 9
                                    

Weekend minął mi w zaskakująco szybkim tempie. Nim się obejrzałam, była już środa, a ja siedziałam na szkolnej stołówce.

Luke zajadał się kanapką z bufetu, a ja od dziesięciu minut, grzebałam widelcem w swojej sałatce. Wyglądała okropnie, a smakowała jeszcze gorzej.

Znowu nie zjadłam nic na śniadanie... Gdy tylko spojrzałam na lodówkę, zachciało mi się wymiotować. To była codzienność...

Przejmować się swoim wyglądem zaczęłam, gdy matka wytknęła mi, że jem i wyglądam jak świnia. Miałam trzynaście lat. Pamiętam jak po tym, całą noc spędziłam nad sedesem. Zwracałam całe jedzenie, jakie jadłam tamtego dnia.

Pamiętam jak... katowałam się, nie jedząc przez wiele dni.

Próbowałam zrzucić każdy zbędny kilogram...

Pragnęłam tylko by mama poświęciła mi trochę uwagi. Tak bardzo chciałam by, w końcu powiedziała mi coś miłego... Żebym mogła się uśmiechnąć do siebie w lustrze i powiedzieć, że jestem wyjątkowa, a nie patrzeć z odrazą i spędzać godziny w łazience...

Chciałam by była ze mnie dumna... Tymczasem byłam zwykłym obciążeniem dla niej.

Teraz bardziej się pilnowałam. Nie mogłam wzbudzać podejrzeń. Nie chciałam by ktokolwiek się dowiedział. Nie chciałam pomocy od obcych ludzi.

Potrzebowałam wiernej mi osoby, ale nikomu już nie umiałam zaufać. Byłam zepsuta, zniszczona... byłam tylko nic nie wartym śmieciem... gównem, które przykleiło się do podeszwy buta.

- O czym myślisz? - z letargu wyrwał mnie głos chłopaka.

- Hm? A... tak po prostu się zagapiłam... Chcesz? - wskazałam na nie poczętą sałatkę.

Miałaś jeść! Miałaś jeść! Miałaś jeść!

- A ty nie chcesz?

- Nie... Odechciało mi się.

- A jadłaś coś w domu? - spytał na luzie, kiedy moje ręce się pociły.

- Tak. Zjadłam sporę śniadanie.

Jak dowie się, że kłamałaś... znienawidzi cię. Nigdy Ci nie wybaczy.

Luke przechwycił mój lunch. Złapał za widelec, a kiedy włożył pierwszy kęs do ust, skrzywił się jak małe dziecko.

- Boże, co to za gówno?! - parsknęłam. - Nie dziwię się, że tego nie chcesz... - po tym zaczął brać kolejne widelce.

- To czemu ty dalej to jesz? Pogrzało cię? Chcesz być chory?

- Ale nie może się zmarnować... - zrobił smutne oczka - Wyobraź sobie te wszystkie, biedne dzieci z Afryki, które głodują...

- Dobra, dobra, już tak nie przesadzaj...

Dzwonek na lekcje zadzwonił. Każde z nas miało teraz inne zajęcia, w dwóch częściach budynku. Dlatego nie tracąc więcej czasu pożegnaliśmy się, odchodząc w własną stronę. Postanowiłam jeszcze zajrzeć do szafki.

Szłam korytarzem, słysząc swoje własne kroki. Zapanowała głucha cisza. Żaden z uczniów nie szwędał się, a nauczyciele siedzieli w klasach. Otworzyłam metalowe drzwiczki, zaczynając szukać odpowiednich zeszytów.

Miałam wszystkie, prócz jednego... Nigdzie go nie było.

Niespodziewanie, ktoś z hukiem, zatrzasnął mi szafkę przed samym nosem. Przerażona krzyknęłam, odskakując na bezpieczną odległość.

Przede mną stanął sam Christopher Wheeler. Jeden z sportowych gwiazd. Największa szycha mojego liceum. Elita. Otaczał się wśród ludzi, równie bogatych co on. Lubił być w centrum uwagi. Był znany z wandalizmu, łamania prawa i bawienia się dziewczynami... Jego ojciec był burmistrzem naszego miasteczka, dlatego wszystko co robił uchodziło mu płazem.

If you knew meWhere stories live. Discover now