Rozdział 6

2.1K 103 5
                                    

Donośny dźwięk budzika rozbrzmiał. Szybko poderwałam się do siadu, ciężko oddychając. Zaczęłam rozglądać się wokół.

To tylko zły sen... Nie ma jej tu, to był zły sen...

Dzwonek cały czas dzwonił. Zlana potem, wygrzebałam go spomiędzy kołdry, po czym wyłączyłam. To był tylko zły sen. Powtarzałam sobie raz po raz na głos, by dodatkowo się zapewnić.

Często budziłam się przez koszmary, wtedy nawet krzyczałam, wpadałam w histerie, lub dusiłam się. Były dni, gdy w ogóle ich nie miałam i mogłam spokojnie spać... ale to była rzadkość.

Była szósta rano. Sobota. Nikomu nie chciałoby się wstawać o takiej godzinie w weekend. Cóż ja musiałam.

Lubiłam pracować w kwiaciarni, ale zdarzało się, że miałam ochotę się zwolnić. Czemu w dni wolne nie mogłam mieć na późniejszą godzinę?

Żaliłam się samej sobie, ale nic nie mogłam na to poradzić. Zmusiłam się do wstania. Ciężko postawiłam stopy na zimnych panelach, a mnie przeszły dreszcze, na tą nagłą zmianę temperatury.

Stanęłam przed szafą i zaczęłam w niej grzebać. Dzisiaj było dość chłodno, ale było ładne słońce. Postawiłam na ciepły wełniany sweter z kołnierzykiem, w kolorze beżowym. Do tego czarne szerokie spodnie z wysokim stanem.

Przebrałam się w pokoju, bo nie widziałam sensu przebierania się w łazience jak nikogo innego prócz mnie nie było. Od razu zrobiło mi się cieplej. Nałożyłam jeszcze skarpetki i udałam się do łazienki by ogarnąć włosy i twarz.

Stanęłam przed lustrem. Cieszyłam się, że na policzku nie było już żadnego zaczerwienienia. Nie mogłam powiedzieć tego samego o brzuchu. Siniaki na nim nie wyglądały ani trochę lepiej, wręcz zrobiły się bardziej fioletowo-czarne. Przy najdelikatniejszym dotyku, wciąż zwijałam się w katuszach...

Wyrzucając z głowy wszystkie nieprzyjemne wspomnienia, zaczęłam rozczesywać włosy.

Bardzo dbałam o nie. Były blond i lekko falowane. Sięgały mi do ramion, ale taka długość w zupełności mi odpowiadała. Długie włosy mnie wkurzały. Miałam kiedyś takie do pasa, ale ciągle się denerwowałam, że nie mogłam ich rozczesać, lub długo je musiałam myć. Dlatego je ścięłam.

Kiedy je już rozczesałam, sięgnęłam po korektor. Starałam się być naturalna i choć trochę prawdziwa, a nie jak te wszystkie plastiki z napompowanymi ustami i toną tapety.

Wklepałam trochę korektora, by zakryć cienie. Następnie chwyciłam za tusz. Przeciągnęłam parę razy szczoteczką, po swoich rzęsach. Byłam zadowolona z efektu.

Dzisiaj czułam się wyjątkowo dobrze. I z samą sobą i z emocjami. Nałożyłam jeszcze trochę różu, a do kieszeni spodni włożyłam pomadkę nawilżającą. Umyłam jeszcze szybko zęby i wyszłam z łazienki udając się w stronę kuchni.

Po drodze złapałam swoją nieśmiertelną torbę listonoszkę. Miała, ponad dwadzieścia lat. Dostałam ją od taty... wcześniej należała do niego...

Szybko przeszukałam szafki w poszukiwaniu jakiegoś jedzenia, czy czegokolwiek co nadawałoby się do zjedzenia. Nic nie znalazłam. Kurde muszę zrobić zakupy. Pomyślałam.

Po krótkim namyśle stwierdziłam że mam jeszcze resztkę kawy. Zaparzyłam ją, a gdy była gotowa przelałam do termosu. Miałam jakieś pięć minut do odjazdu autobusu.

Pognałam przez kuchnię i salon. Wpadłam do przedpokoju. Tam szybko nałożyłam swoje niebieskie conversy za kostkę. Chwyciłam płaszcz i klucze które wisiały na wieszaczku, po czym wybiegłam z domu uprzednio zamykając drzwi na klucz.

If you knew meWhere stories live. Discover now