Rozdział 24

579 24 34
                                    

Kochani... Jeżeli jesteście wrażliwi na różne treści... takie jak śmierć itp. To zastanówcie się czy ten rozdział jest dla was...

***

Kończyłam pakować walizkę. Zostały mi jeszcze tylko kosmetyki i parę drobnych pierdół. Potem wzięłam się za bagaż podręczny, do którego wpakowałam książkę, ładowarkę i inne tego typu rzeczy.

Było mi szczerze smutno, że zaledwie przylecieliśmy do Kalifornii, a już musieliśmy wracać. Nie zdążyliśmy nawet zwiedzić fajnych miejsc, czy wybrać się pod napis Los Angeles... Ale w tej sytuacji bardziej przejmowałam się Lukiem i Lily.

Chłopak prawie w ogóle się nie odzywał. Siedział od paru godzin na fotelu, przy tym ciągle sprawdzając telefon... Jego oczy nie błyszczały tak jak zawsze, teraz były zamglone, a on cały nieobecny.

Wyrzuty sumienia zaczęły mnie zżerać od środka. Czułam się winna, ponieważ to w końcu ja go namówiłam do tego wyjazdu i to ja odpowiadałam za jego stan. Próbowałam je jakoś uciszyć, załatwiając bilety powrotne i wmawiając sobie, że Lily również zaproponowała podróż... Ale nie dało się uciec od prawdy... A jeśli chłopak nie zdąży się z nią pożegnać... Nie wiem co zrobię...

Odlot mieliśmy w nocy. Nasi przyjaciele stwierdzili, że również wrócą z nami, mimo że proponowałam, że mogą zostać dłużej.

— Flora. — Gwałtownie się odwróciłam i wstałam z klęczek. Popatrzyłam na bruneta, który swój zmęczony wzrok wbijał we mnie.

— Tak? Czegoś ci potrzeba? Mogę zrobić coś dla ciebie? — zapytałam, ale on jedynie pokręcił głową. Podniósł się i podszedł do szafki nocnej, a z niej wyjął jakiś pakunek. Podszedł do mnie i ostrożnie mi go wręczył. Rzuciłam mu zdziwione spojrzenie, a on postarał się unieść kąciki ust. Wyszedł z tego tylko grymas...

— Jest już po północy. — odpowiedział, wprawiając mnie w jeszcze większe zakłopotanie. — Dzisiaj są twoje urodziny — dodał, zakładając kosmyk moich włosów za ucho. — Wszystkiego najlepszego.

Niedowierzając, wpatrywałam się w starannie zapakowany prezent. Nie pamiętałam kiedy ostatnio ktoś dał mi jakiś prezent, albo świętował ze mną ten dzień. Od śmierci taty, nie obchodziłam żadnych urodzin. Dzień moich narodzin, stał się dla mnie zwyczajnym dniem... tak jak każdy inny... A on... On pamiętał.

12 grudnia... — wyszeptałam, wciąż nie wierząc w to co się dzieje. W oczach wezbrały mi się łzy, którym pozwoliłam swobodnie wypłynąć. Uśmiechnęłam się na wpół smutnie i radośnie. — Moje urodziny...

Tak. Dlatego chce ci to podarować.

Luke ujął mój policzek, a kciukiem starł łzy. Przeniosłam na niego wzrok, a gdy ujrzałam cień uśmiechu, błąkający się na jego wargach, mocno go przytuliłam, rozpłakując się na dobre.

— Czemu płaczesz? Zrobiłem coś nie tak...

— Nie — szybko mu przerwałam, za nim pomyślałby że się nie cieszę. — Wszystko jest cudownie, po prostu... Moja mama nie obchodzi ze mną urodzin. Ani żadnych świąt. — dodałam trochę smutno i pociągnęłam nosem.

— Żadnych?

— Żadnych... — odsunęłam się od niego i otarłam policzki. — Dziękuję.

Brunet wskazał bym otworzyła, dlatego zaczęłam rozrywać papier, a po chwili moim oczom ukazał się obraz. Nie byle jaki... był to portret... Mój portret.

Przejechałam palcem po każdej idealnie namalowanej lini, konturach i cieniach. Luke namalował mnie, czytającą książkę. Idealnie odtworzył kształt moich ust, kolor oczu, włosów, długość rzęs czy różowe policzki. Delikatnie się uśmiechałam. Z związanego niechlujnego koka, wydostawało się kilka kosmyków, a palce zaciskałam na okładce czytanej lektury. Zadbał o każdy najmniejszy szczegół. Aż trudno było mi uwierzyć, że  malował to wszystko z głowy... Chyba, że wcześniej zrobił mi zdjęcie, ale nie byłam do końca pewna.

If you knew meWhere stories live. Discover now