Rozdział 20

316 13 33
                                    

Urodziny minęły mi naprawdę dobrze wieczorem usiadłam na łóżku i wyobrażałam sobie jak zareagowałaby moja mama. Wyobraziłam sobie, że usiadły byśmy z herbatą w ręce, a moja mama cieszyłaby się na równi ze mną z każdego momentu spędzonego z Roxane. Na pewno przestrzegła by mnie, abyśmy były ostrożne bo ludzie są różni a potem zaśmiała by się delikatnie ze łzami w oczach i szepnęła, że wierzy, że poradzę sobie z każdą przeszkodą.

Oczami wyobraźni widziałam tę scenę i zapragnęłam oddać jej klimat. Nie potrafiłam malować ludzi a przynajmniej mi to nie wychodziło, dlatego też nie zamierzałam tego robić. Wyobraziłam sobie jak krok po kroku nakładam farby. Następnego dnia namalowałam herbatę, która, choć dla innych nic nie znaczyła dla mnie miała być symbolem czegoś większego. Nakładam na płótno ciepłe brązowe tony kontrastujące z błękitem okna namalowanego na obrazie. Gdy skończyłam byłam naprawdę zadowolona z efektu jaki osiągnęłam, udało mi się oddać na obrazie to co miałam w głowie. Gdy farby przeschły powiesiłam obraz na ścianie i obserwowałam go przez chwilę. Potem po krótkiej chwili zastanowienia wysłałam zdjęcie do Roxane.

Nie czekałam na jej reakcje, schowałam telefon jakoś nie szczególnie mając ochotę na jakiekolwiek interakcje. Usiadłam wygodnie na łóżku i okryłam się kocem. Kirke wskoczyła na łóżko i położyła się przy mnie, pogłaskałam ją delikatnie po czym założyłam słuchawki i zatraciłam się w jakiejś muzyce.

Tęsknota i żal znowu mnie uderzyły. Przez cały czas było mi ciężko ale wolałam to trzymać w sobie, nie lubiłam okazywać tego typu emocji przy innych, nie lubiłam gdy inni widzieli, że jest źle. Jednak teraz byłam sama i w końcu mogłam dać upust swoim emocją, muzyka zagłuszała otaczający mnie świat a łzy powoli zaczęły płynąć po moich policzkach.

Skuliłam się chowając twarz w kolanach. Czym sobie zasłużyłam na taki los? Nie mówię że z moimi braćmi było mi źle ale wolałabym by mama i babcia były za mną. Czułam pustkę w sercu, pustkę która powoli wypełniała rozpacz.

Ale mimo tych wszystkich emocji powoli godziłam się z tym. One nie odeszły, one zginęły a ja musiałam się w końcu przemóc by zrozumieć, że ich nie będzie już nigdy w moim życiu, zostało mi tylko kilka materialnych rzeczy, zdjęcia i wspomnienia.

Położyłam się i zamknęłam oczy, byłam zmęczona tym co czułam. Po jakimś czasie zasnęłam z muzyką na słuchawkach

***

Obudziłam się w środku nocy, dochodziła 3. Znowu śnił mi się dzień w którym straciłam mamę i babcię, często mi się to śniło i ciężko było mi później zasnąć. Wstałam z łóżka i poszłam na dół chcąc nalać sobie szklankę wody jednak moje plany zmieniły się gdy tylko usłyszałam dźwięki pianina dobiegające z biblioteki. Skierowałam się tam i zajrzałam przez otwarte drzwi.

W półmroku przy instrumencie siedział Vincent ubrany w jakieś dresowe spodnie i bluzę, zmarszczyłam czoło bo kto normalny gra na pianinie o 3 w nocy? Weszłam dość pewnie do środka, Vincent naprawdę ładnie grał więc stwierdziłam, że ujawnię się dopiero jak skończy utwór.

Gdy tylko to nastąpiło postanowiłam się odezwać

- Bardzo ładnie grasz, zastanawia mnie tylko dlaczego akurat w środku nocy- powiedziałam, Vince podskoczył lekko i spojrzał w moją stronę zaskoczony

- Dlaczego nie śpisz, Alex?- Zapytał odbiegając od pytania

- Jakoś nie mogę spać- wzruszyłam ramionami podchodząc do niego bliżej, teraz dopiero dostrzegłam, że jego policzki były mokre od łez co lekko mnie zaniepokoiło- Wszystko w porządku Vince?

Mężczyzna chyba zrozumiał o co pytam bo szybko otarł policzki rękawem

- Tak, po prostu... Jakoś mnie wzięło na wspomnienia- Uśmiechnął się nieznacznie

- Czyli nie tylko ja- dosiadłam się do niego- Czy mogę zapytać czego dotyczyły twoje wspomnienia?- zapytałam spoglądając na niego

- Mamy...- było słychać, że jeśli chodzi o jego matkę nie był to temat o którym lubił rozmawiać. Zerknęłam na zdjęcie które stało na pianinie

- Czy to ona?- zapytałam patrząc na uśmiechniętą kobietę której długie czarne włosy były splecione w warkocz.

- Tak, to ona- mruknął

- Jesteś do niej bardzo podobny- rzuciłam po chwili ciszy a on uśmiechnął się smutno

- Tak myślisz?- zapytał lekko drżący głosem

- Tak, jesteście bardzo podobni- uśmiechnęłam się lekko patrząc na brata

- Cóż... To miłe- zaśmiał się cicho

- Na pewno była wspaniała- Vincent pokiwał lekko głową

- Tak, była wspaniała... Często za nią tęsknie... To moja wina, że już jej nie ma- mruknął i przetarł zaszklone oczy

- To na pewno nie prawda- powiesiłam troskliwie

- Prawda, cóż... Jak pewnie zauważyłaś nasza rodzina ma wiele sekretów... Nasza mama zawsze miała ochroniarza, tak samo jak ty teraz. Pewnego dnia jak miałem jakieś 12 lat uparłem się, że chcę iść z kolegami do kina, po długich namowach zgodziła się pod warunkiem, że ochroniarz pójdzie ze mną, a były wtedy jakieś problemy i nie było ochroniarza na zastępstwo.  Przytuliłem ją wtedy mocno i poszedłem...- Zawiesił głos a po jego policzkach płynęły łzy, zacisnął dłonie w pięści- Gdy wróciłem Will siedział zapłakany w salonie i jacyś obcy ludzie kręcili się po domu. Podszedłem do niego i zapytałem co się stało... On zaczął na mnie krzyczeć, że to wszystko moja wina... Że przez to że jestem samolubem nasza mama nie żyje...- po tych słowach przygryzł wargę i zaczął bezgłośnie płakać a ja przytuliłam go chcąc go jakoś pocieszyć, w końcu to poniekąd moja wina że teraz o tym mówi- Will co prawda już tak nie myśli... Niejednokrotnie przepraszał mnie za te słowa ale... Ale ja wiem, że wtedy miał racje

- Nie prawda, nie mogłeś tego przewidzieć Vince...- powiedziałam troskliwie i delikatnie otarłam jego łzy

- Gdybym wtedy został w domu... Może ona by żyła...

- Nic nie dzieje się bez przyczyny... Gdyby wtedy ochroniarz z tobą nie poszedł może właśnie ty byś zginął. Z resztą gdyby twoja mama nie zginęła najprawdopodobniej nigdy bym się nie urodziła- Vincent spojrzał na mnie i zamknął mnie w uścisku który odwzajemniłam. Czułam się bezpiecznie w jego ramionach

- Te wszystkie zasady, zakazy i sekrety nie są po to by zrobić ci na złość tylko po to by cię chronić, nie chcę by cokolwiek ci się stało przez to jaka jest nasza rodzina, nie chcę by coś ci się stało przez to, że o coś nie wystarczająco zadbałem- wytłumaczył półgłosem

- Rozumiem- szepnęłam. Co prawda nadal nie rozumiałam wszystkiego ale teraz znałam motyw jego nadopiekuńczości.

- Gdy odszedł tata zatraciłem się w pracy tylko by nie myśleć o tym wszystkim. Nigdy tak naprawdę nie pogodziłem się z tym wszystkim- westchnął cicho, odsunął się lekko i spojrzał na zegarek- Dochodzi 3³⁰, wracaj lepiej do łóżka. Sam też będę szedł spać- zapewnił podnosząc się z siedzenia, wstałam chwilę po nim

- To naprawdę nie była twoja wina Vince- rzuciłam i uśmiechnęłam się do niego co odwzajemnił

- Nie powinienem ci się tak żalić, przepraszam Alex ale potrzebowałem to z siebie wyrzucić- westchnął

- Nie przepraszaj, w końcu jesteśmy rodziną i musimy się wspierać- powiedziałam z uśmiechem- Dobranoc Vincent

Mężczyzna uśmiechnął się lekko

- Dobranoc Alex- po tych słowach rozeszliśmy się do swoich pokoi a ja czułam jakąś satysfakcję z tego, że mój przeważnie zamknięty w sobie brat otworzył się przede mną.

___________________________________________

Witajcie!

Ogólnie to przepraszam, że ten rozdział jest taki trochę o niczym ale w większej części pisałam go sama [i mogą pojawić się jakieś błędy] a ostatnio mam sporo stresu przez co średnio z weną ale nie chciałam zostawić was tak bez rozdziału. Następne rozdziały powinny być już lepsze i o czymś ciekawszym niż to 😅

~ Wilcza 🐺

___________________________________________

Nowa Rodzina MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz