Rozdział 6

617 17 24
                                    

Po południu uznałam, że jest właściwie czas, żeby zwiedzić domu, o którym jeszcze mało wiedziałem. Właściwie moje zwiedzanie polegało mniej więcej na tym, że szłam korytarzem i otwierałam po kolei drzwi, żeby sprawdzić co się za nimi kryje.

Potem wyszłam na dwór, chodziłam między drzewami, nie do końca zauważając co dzieje się dookoła. Wspominałam mamę, zastanawiałam się jak ona zaprojektowałaby ten ogród. W pewnym momencie, pod wpływem, jakiegoś nie do końca zrozumiałego dla mnie impulsu, zaczęłam wspinać się na drzewo. Gałęzie uginały się lekko pod moim ciężarem, a ja cieszyłam się tą aktywnością, nie przejmując się, że mogłabym spaść i coś sobie zrobić. W końcu zatrzymałam się wśród gałęzi prawie zbyt delikatnych by mogły mnie utrzymać.

Zastanawiałam się ile zajmie nim ktoś zacznie mnie szukać, czytałam kiedyś książkę, w cały czas powtarzali, że ludzie rzadko spoglądają w górę, byłam gotowa przetestować to stwierdzenie. A narazie mogłam cieszyć, się, spokojem, niż konieczności rozmawiania, z tymi wszystkimi ludźmi.

W końcu ktoś wyszedł z domu ale z dwoma nie byłam w stanie rozpoznać kto dokładnie przez chwilę rozglądał się po ogrodzie a potem podszedł dokładnie pod drzewo na którym siedziałam.

- Zejdziesz? Zaraz będzie zimno, z resztą wybieramy się do restauracji, taki wieczorek zapoznawczy. - po głosie poznałam, że to Vincent. Super.

Zaczęłam szybko schodzić, a gdy byłam około 2 metry nad ziemią, zaskoczyłam.

- Do restauracji?- mruknęłam, niezbyt chciałam gdzieś jechać

- Tak- jego głos był dziwnie inny, zdecydowanie mniej formalny. Westchnęłam cicho i ruszyłam z nim do domu

- Nie widzę sensu, nie lepiej zostać w domu?- zapytałam niechętnie

- Już zarezerwowałem miejsce w restauracji- powiedział lekko rozbawiony gdy przytrzymywał mi drzwi, znowu westchnęłam i weszłam do środka

Patrzyłam na ubrania, zastanawiając się co założyć, przypuszczałam, że będzie to jedna z tych bardziej eleganckich restauracji. Z eleganckich ubrań miałam tak naprawdę jedynie sukienkę w której byłam na pogrzebie, ale nie chciałam jej zakładać. Potem przypomniałam sobie, że potargałam ją w trakcie pogrzebu. Powinnam ją wyrzucić. W końcu założyłam jakieś zwykłe czarne spodnie, białą koszulkę i marynarkę. Założyłam do tego drobne kolczyki w kształcie księżyca, które dostałam od mojej mamy.

Gdy zeszłym na dół ujrzałam braci którzy byli ubrani w niemal identyczne, skrojone na miarę garnitury. Uniosłem nieco brwi i spojrzałam na swój strój, zwykle nie przejmowałam się za bardzo swoim wyglądem, jednak teraz czułam, że nie za bardzo pasuje do reszty.

- Chyba też muszę sobie kupić garnitur. Będziecie mieli wtedy kolejnego klona, tyle, że z rudymi włosami. - zaśmiałem się krótko a Shane uśmiechnął się ładując sobie do ust jakąś czekoladkę.

- Oczywiście, możemy ci coś zamówić jak tylko wrócimy do domu, chociaż i w tym stroju świetnie się prezentujesz. Tak na marginesie, dyrektorka, powiedziała, że niedługo przyśle ci nową wersję mundurka.

Uśmiechnęłam się.

- Cudownie, nie będę musiała łazić w spódniczce.

Wyszliśmy do garażu gdzie stało kilka - już na pierwszy rzut oka luksusowych aut w różnych kolorach, jedne były typowo sportowe, do jazdy jedynie po prostym terenie, które za nic nie sprawdziłyby się na polskich drogach, a także terenowe, z ogromnymi kołami, którymi można było przejechać chyba po wszystkim.

Reszta sprawnie się podzieliła, Shane i Dylan wpakowali się do ciemnoniebieskiego auta, jednego z tych sportowych, a ja znalazłam się na tylnym siedzeniu, tuż obok Tony'ego, który przez większość czasu gapił się w telefon, najwyraźniej nie mogąc znaleźć tematu do rozmowy. Shane i Dylan popisywali się rykiem silnika gdy wyprzedzali nas na drodze, a z wnętrza ich pojazdu dochodziła do nas głośna muzyka. Było to chyba coś w rodzaju hip hopu chociaż nie byłam pewna. Will i Vincent pokręcili na to głowami gdy przejeżdżali obok, w tamtym momencie przypominali mi nieco sfrustrowanych zachowaniem swoich dzieci rodziców.

Ja szybko puściłam sobie na słuchawkach jakiś audiobook, by czas aż tak bardzo mi się nie dłużył.

Po około 20 minutach dotarliśmy na miejsce, gdzie kelner zmierzył mnie spojrzeniem, jakbym kalała jego świętą przestrzeń tak nie eleganckim wyglądem i byłam pewna, że gdyby nie moi bracia to natychmiast by mnie wyprosił. A ja zapragnęłam w tym momencie przebrać się w bojówki i luźny T-shirt, by pokazać mu, że wejdę tutaj nieważne jak będę ubrana. Potem jednak kelner najwyraźniej przypomniawszy sobie, że powinien być profesjonalny, poprowadził nas do jednego z większych stolików.

Przez jakiś czas przeglądałam menu, po czym zdecydowałam się na lasagne ponieważ było to jedno z moich ulubionych dań. W czasie oczekiwania na posiłek, bracia wydurniali się, a z naszego stolika co chwilę dochodziły głośne śmiechy, a ja poczułam się jakby nieobecna, nie byłam częścią tej grupy, oni byli braćmi, znali się przez całe życie, a ja wtargnęłam nieproszona. Tony chyba zauważył mój posępny nastrój.

- Ale ona też nie jest jakąś niewinną lilijką. Wydaje się taka niepozorna, taka delikatna, a pokonała dzisiaj Shane'a.

Vincent uniósł brwi z lekkim uśmiechem na twarzy, a potem obrócił się ku mnie i zmierzył mnie spojrzeniem, jakby oceniał naprędce moją sylwetkę.

- To, że nie mam postury Dylana, wcale nie oznacza, że nie umiem walczyć.

Nagle Dylan parsknął głośnym śmiechem.

- Ty to naprawdę nie umiesz się bić - zwrócił się do Shane'a - pokonał cię młodsza siostra.

- Odwal się, po prostu dałem jej wygrać.

- Ta jasne, bo ci uwierzę - Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech.

- Och, jak jesteś taki mądry to sam se z nią zawalcz. - Wywrócił oczami, ale na twarzy rysował się delikatny uśmieszek.

- Ta tylko, może nie teraz, mogłabym komuś przez przypadek rozwalić głowę o stolik - powiedziałam z nadmierną pewnością siebie, prostując się i zarzucając włosy na plecy.

- Ojj zobaczysz dziewczynko, ja cię pokonam.

- Tak? - Uniosłam brwi w komicznym zdumieniu - uważaj, uważaj, nadmierna pewność siebie jest drogą do zguby. - wzruszyłam ramionami, jakbym sama posiadała tą cechę.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Jedni nieco bardziej powściągliwie jak Vincent a inni śmiejąc się całym sobą.

- Pokonała cię mała dziewczynka - powiedział Tony scenicznym szeptem.

Shane przewrócił tylko oczami

- Nie jestem mała, mam prawie piętnaście lat.

- Czyli wciąż czternaście - zauważył Vincent z uśmiechem na twarzy.

Przewróciłam oczami.

- Tym gorzej dla Shane'a, pokonała go mała dziewczynka.

Reszta kolacji upłynęła w podobnej atmosferze, praktycznie przez cały czas ktoś coś mówił a ja mimo wszystko czułam, że nie należę do tej rodziny, przynajmniej jeszcze nie teraz. Starałam się nie pogrążać w przykrych myślach, spychałam je w tył głowy, i starałam cieszyć się miło spędzonym czasem.

Gdy wyszliśmy z restauracji moim oczom ukazał się piękny zachód słońca, barwiący niebo na śliczne odcienie szkarłatu, szybko wyciągnęłam telefon i zrobiłam mu zdjęcie, a potem nie zastanawiając się co ja wlaściwie robię wysłałam zdjęcie do mamy. To był odruch. Zawsze gdy widziałam coś pięknego, robiłam zdjęcie i jej wysyłałam, a potem często, widywałam obrazy namalowane z tych zdjęć, z nieistniejącymi szczegółami, w przerysowanych kolorach, które zachwycały mnie za każdym razem gdy na nie patrzyłam. A może i teraz malowała dla mnie to niebo?

Nowa Rodzina MonetWhere stories live. Discover now