Rozdział 15: Morska bitwa

5 1 0
                                    


Upłynęła kolejna doba i przez wodę zaczęły przebiegać niewyjaśnione drżenia. Przez cały dzień rozmyślałem, jakież to licho wuj zbudził w odmętach swoją przesadną ciekawością. Pod wieczór - którą to porę umownie tak nazywam, bo pod tym przedziwnym niebem nie robiło się nigdy ciemno - przejrzałem skład broni, zasługując sobie na aprobatę wuja, który jednak nie sięgnął nawet po pistolet. Nie oglądając się na niego, chwyciłem za karabin Dreyse'a, przetarłem lufę, sprawdziłem zamek oraz spust i wydobyłem z tobołka amunicję. Złożyłem jedno i drugie u mojego boku, gdy szedłem spać. Hans śledził moje ruchy z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Mój wypoczynek nie trwał długo; obudził mnie potężny wstrząs, który nie zrzucił mnie z pokładu tylko dlatego, że spałem między spiętrzonymi po bokach bagażami. Nasza tratwa wyleciała w powietrze i wylądowała z powrotem z potężnym pluskiem. Tysięczne krople obryzgały nas i nasze rzeczy. Zdążyłem tylko upewnić się rzutem oka, że moich towarzyszy nie zgarnęły fale, gdy mój wzrok przyciągnęła potężna, ciemna masa, przesuwająca się w pewnej odległości za burtą. A więc nadszedł moment, którego się obawiałem. Bestia, którą rozdrażnił mój wuj, dopadła nas.

Chwilę później straciłem jednak pewność, co tak naprawdę widzą moje oczy. Widziałem nurkujące w morzu potężne cielsko krokodyla; potem dostrzegłem jednak wynurzający się z fal pysk delfina. Mój wuj wydał zaskoczony okrzyk. Spojrzałem w tym kierunku co on i wypatrzyłem korpus żółwia oraz podłużne cielsko węża morskiego. Co za horror! Wszystkie te potwory gigantycznych rozmiarów otaczały naszą małą tratwę. Każdy z nich zdawał się być w stanie roznieść drewnianą konstrukcję na kawałki.

Przez chwilę bestie krążyły tylko wokół nas, demonstrując swoje łuski, zęby jak szable i potężne ogony. Potem w jednej chwili zaczęły nacierać.

Nie czekając dłużej, stanąłem na środku tratwy, otoczywszy jednym ramieniem maszt dla utrzymania równowagi, po czym naładowałem karabin i wymierzyłem. Widziałem teraz tylko dwa potwory: węża i krokodyla. Ten drugi był bliżej, jego więc wziąłem na celownik. Byłem gotów strzelać, kiedy Hans złapał moje ramię, kręcąc głową. Po prawdzie sam miałem wątpliwości, czy pocisk zrobi poważną krzywdę cielsku pokrytemu grubą łuską, ale jaką inną mieliśmy drogę ratunku? Opuściłem jednak karabin, bo ufałem temu mężczyźnie niemal bezgranicznie.

Wrogowie nacierali, lecz im bliżej się znajdowali, tym wyraźniej było widać, że ich kurs mijał naszą tratwę. Patrzyłem ze zgrozą, jak pędzą na siebie, po czym zderzają się z hukiem i jazgotem. Cielsko węża morskiego wyskoczyło nad fale w całej okazałości i dopiero teraz zrozumiałem, że wąż i żółw jednym były stworzeniem. Mieliśmy przed sobą plezjozaura; drugi zaś stwór, który wydał mi się i krokodylem, i delfinem, był niczym innym jak ichtiozaurem. Wedle mojej wiedzy oba te ogromne stworzenia zamieszkiwały Ziemię w okresie jury i kredy i były jednymi z najgroźniejszych drapieżników morskich. Teraz natomiast miałem je tuż przed swoimi oczami.

Ktoś mógłby pomyśleć, że dla osoby interesującej się archeologią takie spotkanie było nie lada gratką. Nie mogę jednak powiedzieć, abym w tamtej chwili miał głowę do sporządzania naukowych notatek. Prehistoryczne bestie raz po raz zderzały się ze sobą, wykręcały i rzucały na siebie z obnażonymi zębami, tocząc walkę na śmierć i życie. Wzburzone morze usiłowało przewrócić nas i pochłonąć - jednak konstrukcja była stabilna i wytrzymywała napór mas wodnych oraz zalewające nas rozbryzgi. Moje ubranie było całkiem przemoczone, moje oczy szeroko rozwarte, karabin wciąż trwał oparty o mój bok i w całym tym zamieszaniu ledwie sobie zdawałem sprawę z tego, że dłoń Hansa nadal spoczywała na moim ramieniu.

Morska bitwa ciągnęła się godzinami, a finał nadszedł niespodziewanie. Obie bestie zniknęły pod wodą, a gdy plezjozaur wynurzył się znów ponad fale, jego długa szyja krwawiła obficie, barwiąc fale wpierw różem, potem karmazynem. Wróg jego zniknął na dobre. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi, na przekór jakiejkolwiek logice, ogarnęła mnie melancholia, gdy patrzyłem na tak smutne zakończenie przeraźliwej walki. Nawet tu, gdzie nie sięgało światło Słońca i gdzie czas się zatrzymał, prawa siły i słabości, wygranej i porażki, życia i śmierci, rządziły wszelkim istnieniem.

Złożyłem się do snu na zamokłym drewnie pokładu. Profesor objął ster. Hans wyciągnął się przy mnie. Zasypiając, widziałem odblask srebrzystego światła w błękitnych wodach jego oczu, utkwionych w iluzorycznym firmamencie.

Morze znów było spokojne.

Podróż do wnętrza Ziemi: historia nieopowiedziana [Axel/Hans]Where stories live. Discover now