Rozdział 17: Sztorm

1 1 0
                                    


Kolejny dzień nareszcie przyniósł zmianę krajobrazu, i to niepospolitą. Napotkaliśmy wyspę wyrastającą spośród bezkresnych wód, a z niej gejzer olbrzymich rozmiarów tryskał na wysokość dziesiątek sążni w górę. Po krótkim lądowaniu, pomiarze temperatury wody, zanotowaniu obserwacji i podreperowaniu tratwy przez Hansa, puściliśmy się z powrotem na fale, zostawiając za plecami wysepkę, którą wuj ochrzcił moim imieniem. Pomyślałem wtedy, że zgodnie z tym porządkiem, następne napotkane cudo winno nosić imię Marthy. Przyznaję jednak, że było mi miło i z zadowoleniem patrzyłem na malejący w oddali gejzer, który dumnie tryskał w niebo pióropuszem mieniących się kropel.

Od tego momentu jednak przez kolejne dni niewiele mnie czekało radości.

Wieczorem chmury zaczęły się zniżać, zwiastując zmianę pogody. Rankiem następnego dnia było już jasne, że zbiera się na burzę. Na razie jeszcze morze było spokojne, ale duszność w powietrzu stała się nieznośna. Na horyzoncie pojawił się wał chmur kłębiastych, które powlekły się ciemną barwą o oliwkowym odcieniu. Zbliżały się do nas, a my do nich.

Wraz z Hansem sprawdziłem mocowanie wszystkich naszych bagaży i na ile się dało spróbowałem jeszcze pozabezpieczać nasz sprzęt od przewidywanych rozbryzgów fal. Wuja nie dało się zachęcić do jakiejkolwiek pożytecznej pracy. Prawdę mówiąc, nawet nie próbowałem, znając już zbyt dobrze jego humory. Aktualnie siedział między pakami w rogu tratwy, obrażony na cały świat, bo ten ośmielał się sprzeciwiać jego przewidywaniom co do tego, jak daleko może sięgać to wewnętrzne morze. Na moje wcześniejsze spostrzeżenie, że nadchodzi sztorm, zareagował niczym więcej jak wzruszeniem ramion. Nie potrafiłem pojąć, jak człowiek tak w jednej chwili pełen energii i siły ducha, w następnej może oklapnąć zupełnie i zachowywać się, jakby wszystko i wszyscy byli mu całkiem obojętni. Przestałem jednak się tym przejmować.

Ciemne chmury były coraz bliżej. Zanim wiatr uderzył, szczyt masztu rozbłysnął przedziwnymi iskrami, które trzaskały i syczały, owijając belkę migotliwą pajęczyną wyładowań. Pierwszy raz w życiu widziałem na własne oczy ognie świętego Elma, uważane przez wielu za przestrogę Boską przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Był to rzeczywiście ostatni moment, zanim sztorm wzburzył morze, porywając naszą tratwę w szaleństwo żywiołu.

Deszcz lunął na nasze głowy - nie tyle strugami, co raczej potokami - i wkrótce nie miało już znaczenia, że woda wlewała się przez burtę, a potężne rozbryzgi fal pryskały nam w twarze. Wszystko było przesiąknięte na wskroś; mogłem wyżymać swoje ubrania, ale rzecz jasna nie podejmowałem tak próżnego wysiłku. Długie włosy Hansa przyklejały się do jego czoła i policzków; chwilę później tańczyły, poderwane wiatrem, wznosząc się i opadając niczym węże mitycznej Meduzy. Wicher ten szarpał nami z potężną mocą. Rzuciłem się, aby zwinąć żagiel, ale mój wuj nie pozwolił mi na to.

Byłem gotów sprzeciwić się jego szaleństwu, ale Hans pokręcił głową i powiedział to samo:

- Nej.

Przez chwilę patrzyłem mu w oczy. Czym powodowane było jego polecenie? Lojalnością wobec profesora, czy inną jakąś przyczyną? Czyżby uważał rozpostarty żagiel za jedyną szansę wyrwania się z okropnego położenia?

W końcu puściłem olinowanie i opadłem zrezygnowany obok masztu. Czy Hans był zdrajcą, czy znowuż naszym ratunkiem, wolałem ufać jego ocenie sytuacji niż swojej własnej.

Gnaliśmy więc naprzód dzień i noc, porwani sztormem, którego końca nie było widać. Poza momentami, gdy rozgałęzione błyskawice szatkowały horyzont, było tak ciemno, jakby zapanował wieczny zmierzch. Nawet gdy grzmoty milkły na minutę lub dwie, huk fal był tak głośny, że mogliśmy porozumiewać się tylko na migi. Trwaliśmy uczepieni burt i masztu, poprzywiązywani sznurami. Nie tylko wykończeni hukiem, bujaniem i uderzeniami fal, ale też osłabieni, bo nie sposób było się pożywić w takich warunkach. Przez ponad dwie doby nie mieliśmy porządnego posiłku w ustach ani nie zmrużyliśmy powieki. W strasznym już byliśmy stanie fizycznym i psychicznym, gdy kolejne nieszczęście na nas spadło.

Wiatr wzmógł się tak bardzo, że byłem zdecydowany opuścić żagiel; udało mi się nawet uzyskać przyzwolenie wuja. W chwili jednak, gdy sięgałem już, aby to uczynić, kula świetlistej energii wdarła się na pokład. Struchleliśmy. Odskoczyłem od masztu w samą porę - gdy zjawisko dosięgło go elektrycznym ramieniem, wyleciał w powietrze i wywindowany na jakieś niemożliwe wysokości zniknął wśród chmur. Dalej każda sekunda nową przynosiła grozę. Kula przesunęła się po skrzyni z zapasami jedzenia - czy i je wyrzuci w powietrze, skazując nas na śmierć głodową? Nie, ruszyła dalej, ku beczce prochu strzelniczego i przez chwilę myślałem, że w litości postanowiła sprowadzić na nas śmierć szybszą i mniej niosącą cierpienia. Wyminęła Hansa, który śledził ją uważnie, wuja, który odskoczył w panice, i zbliżała się do mnie. Spróbowałem zejść jej z drogi - bezskutecznie! Buty moje, podkute gwoździami, zostały namagnesowane i nie dały się poruszyć. Zmusiłem się do strasznego wysiłku; poczułem ból w ścięgnie, ale udało mi się usunąć z toru obranego przez kulę.

Zwiedziwszy naszą tratwę i zapoznawszy się z nami wszystkimi, świetliste zjawisko jakby namyślało się chwilę, co dalej uczynić. A potem, bez żadnego sygnału ostrzegawczego, wybuchło, oślepiając nas nagłym błyskiem potężnej jasności i odrzucając nas ze średnią mocą. Ja i wuj upadliśmy na plecy, Hans trzymał się nadal na nogach - jednak kiedy po chwili oszołomienia zwróciłem wzrok w jego stronę, zmartwiałem z trwogi.

Nasz przewodnik i przyjaciel, zgięty w pół, kaszlał i pluł płomieniami.


Podróż do wnętrza Ziemi: historia nieopowiedziana [Axel/Hans]Hikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin