Rozdział 12: Opiekuńcze dłonie

2 1 0
                                    

Tej drobnej części historii nigdy nie powiedziałem nikomu. Łatwo było przedstawić wersję, że ocknąłem się po paru dniach do obecności zatroskanego wuja u mego boku. Prawda wyglądała jednak nieco inaczej.

Pierwszą rzeczą, jaka przebiła się do mojej świadomości, był dotyk. Ten dotyk znałem: tylko dwie w życiu spotkałem tak duże i silne, lecz ciepłe i ostrożne dłonie. I obie one należały do tej samej osoby. Jedna z nich trzymała teraz moją głowę lekko uniesioną; druga obmacywała tył czaszki, w którym to miejscu skóra mrowiła mnie dziwnie, choć nie czułem wyraźnego bólu. Musiałem być znieczulony silnymi środkami pochodzącymi z apteczki, której główny skład Hans nosił na swych plecach.

Z moich ust uleciał jęk; jedna z dłoni cofnęła się natychmiast. Nie miałem sił otworzyć oczu ani dobyć głosu. Czekałem. Po paru minutach dotyk wrócił. Rana, której się domyślałem, była widocznie przemywana jakimś środkiem odkażającym. Potem poczułem lekki ucisk, owijający się wokół mojej głowy. To z kolei musiał być bandaż podtrzymujący opatrunek.

Dotyk ustał. Zostałem złożony na miękkich kocach i odpłynąłem.

Przy drugim przebudzeniu moje myśli były już bardziej jasne. Rozumiałem, że zostałem zjednoczony z Hansem i wujem - palce tego drugiego zaciskały się bowiem w tym momencie na mojej dłoni. Opiekowali się mną, próbując przywrócić mnie do zdrowia. Nie wiedziałem jednak, jaki jest dzień, gdzie się znajduję, jak mnie znaleźli i cóż dalej zamierzają począć. Moje oczy i usta pozostawały zamknięte.

Gdy ocknąłem się kolejny raz, czułem w swej dłoni dłoń Hansa. Było to na tyle niewiarygodne i niezrozumiałe, że musiałem otworzyć oczy. Taki mi się ukazał widok.

Nasz rudowłosy Herkules siedział u mojego boku ze skrzyżowanymi nogami. Łokieć jego lewej ręki spoczywał na kolanie, głowa była skłoniona do dłoni stanowiącej podparcie. Jego oczy były zamknięte. Druga dłoń w istocie trzymała moją osłabłą prawicę. Wuja przy nas nie było.

Bałem się ruszyć, aby nie spłoszyć mego kompana. Czemu czuwał przy mnie? Czyżby profesor nakazał mu nie spuszczać mnie z oka? Ale chyba nie kazał mu trzymać mnie za dłoń, jakbym był małym dzieckiem lub śmiertelnie chorym? Czy to możliwe, że dotrzymywał mi towarzystwa z własnej woli?

Być może był to prosty odruch dobrego serca, tak jak wtedy, gdy prowadził mnie za rękę w stanie delirium spowodowanego odwodnieniem. Tak jak wtedy, gdy oddał mi swe koce. Tak jak w kraterze, gdzie uczył mnie budować chatkę z lawy. Hans był po prostu bardzo dobrą osobą. Moje oczy zawilgotniały i nie mogłem nie ścisnąć ciepłej dłoni w wyrazie wdzięczności.

Hans podniósł głowę w jednej chwili i spojrzał mi w twarz czujnym wzrokiem, niezamglonym przez sen. Zamierzał chyba wstać, zapewne po to, aby pójść po profesora, ale nie pozwoliłem mu na to. Wahał się przez chwilę, ale w końcu usadowił się z powrotem. Bez słowa patrzyliśmy sobie w oczy.

Chciałem przeprosić. Chciałem podziękować. Chciałem wyrazić to wszystko, co kłębiło się w mojej oszołomionej głowie. Otworzyłem usta, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk. Zauważyłem za to, że przy próbie wydobycia głosu szczypała mnie skóra twarzy. Z trudem uniosłem do niej dłoń; skorupa zaschniętej krwi nadal pokrywała moje rysy. Potarłem ją rękawem, usiłując pozbyć się brudu, jednak byłem na to za słaby. Hans pokręcił głową i delikatnie schwycił mój nadgarstek, aby położyć moje ramię znów wzdłuż mego boku. Patrzył przy tym na mnie z uczuciem, którego nie mogłem określić inaczej niż jako czułość.

Obserwowałem jego ruchy, gdy wstawał i kręcił się przy mnie, a jakaś rewelacja obijała mi się boleśnie o czaszkę. Nie byłem jednak w stanie jej przeanalizować, bo Hans uklęknął przy mnie z manierką pełną wody i kawałkiem tkaniny, który zwilżył, po czym przyłożył do mojej twarzy.

Dziś mogę śmiało powiedzieć, że roztopiłem się pod jego ostrożnym dotykiem. Przez długie minuty czyścił moją twarz z zaschniętej krwi ze spokojnym oddaniem. Okrężny ruch obmył mój policzek; podłużny czoło nad linią brwi. Delikatne muśnięcia zwilżyły i oczyściły moje wargi. Potem skupił się na szyi, sunąc wilgotną szmatką aż za rozpięty kołnierz mojej koszuli. Tymczasem moje serce najwyraźniej próbowało wyskoczyć mi z piersi.

Mimowolnie westchnąłem i zamknąłem oczy. Byłem świadomy, że moje policzki powleka zdradliwy rumieniec. Kiedy Hans skończył, z trudem spojrzałem mu znów w twarz. W jego spojrzeniu była intensywność, której się nie spodziewałem. Dziwne urojenia przychodziły mi na myśl, zapewne wskutek oszołomienia wywołanego środkami znieczulającymi, a może i z powodu samego wstrząsu, którego efekty odczuwałem jeszcze przez kolejne dni. Tak przynajmniej myślałem o tym wtedy.

Hans zabrał dłoń, wstał i zniknął z mojego pola widzenia. Jeszcze raz zapadłem w sen na długie godziny.

Gdy się obudziłem, po raz pierwszy czułem wyraźną obolałość, ale za to mogłem myśleć znacznie jaśniej niż uprzednio. Westchnąłem i poczułem palce wuja wślizgujące się do mojej dłoni. Odkryłem więc niezawodny sposób na zdobycie jego uwagi i troski: wystarczyło mi zaginąć, a następnie rąbnąć się solidnie w głowę. Z oczywistych powodów nie zamierzałem jednak za często stosować tej metody w przyszłości. Otworzyłem oczy.

- On żyje! Żyje! - przywitał mnie wuj okrzykiem, po czym przygarnął mnie do siebie. Moje ciało zaprotestowało, ale powstrzymałem jęk.

- Żyję - udało mi się potwierdzić, choć mój głos był ledwie ochrypłym szeptem.

Wuj wypuścił mnie z objęć, trzymał jednak mą dłoń nadal w swojej. W tej chwili ukazał się Hans i nie mogłem mieć wątpliwości, że z radością widzi to zjednoczenie.

- God dag - powiedział.

Były to najmilsze dla mych uszu słowa.


Podróż do wnętrza Ziemi: historia nieopowiedziana [Axel/Hans]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz