Rozdział 30: Jeden krok w tył, dwa kroki naprzód

3 1 0
                                    


Przez kolejne miesiące większość wolnych chwil zajmowała mi nauka języka - z początku nie dlatego, że wiązałem z tym konkretne plany, lecz dlatego, że było to jedyne, co miałem ochotę robić. Wracałem do siebie powoli - choć „powrót do siebie" nie jest najwłaściwszym określeniem. Bardziej przypominało to powolne przeobrażenie, dziwną transformację, która następowała za osłoną kokonu, którym odgrodziłem się od świata.

Minął grudzień (Martha znów zrobiła struclę) i pośród krótkich zimowych dni i długich zimowych nocy nieustannie powracałem myślami do ciepłego italskiego słońca. W każdym z tych wspomnień i wyobrażeń był rzecz jasna Hans. Widziałem go nadal stojącego w półcieniu srebrzystych koron drzew oliwnych, w otoczeniu poskręcanych pni, ze światłem w oczach i prawie uśmiechem na zaróżowionych ustach. Ten obraz wracał do mnie nieskończoną ilość razy i jeśli ktoś powiedziałby, że to jedno wspomnienie zadecydowało o całym moim dalszym życiu, nie miałbym chyba nic na swoją obronę.

W połowie stycznia wyjąłem znów dziennik upchnięty w kącie szafy. Wraz z powrotem do Hamburga odłożyłem go i nie tykałem z wyjątkiem tamtej jednej październikowej nocy. Koszmary i cudowność naszej wyprawy nawiedzały mnie nawet bez jego świadectwa. Chciałem odzyskać normalność, spokój, beztroskę, do której przywykłem - być może w tamtych chwilach po raz pierwszy doceniałem to, co miałem wcześniej. Teraz jednak rozumiałem już, że nie mogę wrócić. Wraz z mijającymi tygodniami i ciągłym stanem wewnętrznego niepokoju, stało się dla mnie jasne, że moja podróż trwa nadal i nie wiedzie wcale do wnętrza Ziemi. Wiedzie tam, gdzie podążył pewien rudowłosy Islandczyk, zabierając cześć mnie, którą chciałem odzyskać. Będzie trwała, dopóki go nie odnajdę.

Przez następny miesiąc uporządkowałem notatki z wyprawy i opisałem nasze przygody dzień po dniu. Mój wuj dotąd nie zdobył się na to - jego umysł za mało miał w sobie spokoju, by być w stanie sprostać takiemu zadaniu. Mój tekst, gdy doczekał się wydania, został więc opatrzony przede wszystkim moim nazwiskiem. W ten sposób otworzyłem sobie drzwi do licznych kręgów naukowych, licznych możliwości i licznych sponsorów. Po pierwsze miałem więc swój udział w pokaźnych zyskach, które spływały do profesora z racji naszych odkryć. Po drugie, moje zapiski i szkice z podróży, najmniejsze fragmenty skał i szczątków z głębi ziemi, cudem zachowane w portfelu, a wreszcie moje stanowcze świadectwo przedstawione przy okazji paru wystąpień i publikacji zasłużyły na publiczne uznanie wyrażane i słowem, i pieniądzem.

Z początkiem czerwca miałem już kompletnie dość publicznej uwagi - oraz dość środków, aby zrealizować pierwszy etap moich planów bez uszczerbku dla sumki pozostawionej mi przez świętej pamięci rodziców. Pamiętam dobrze dzień, kiedy oznajmiłem wszem i wobec, że wybieram się na Islandię, aby poprosić Hansa o towarzyszenie mi w wyprawie na południe, gdzie zamierzam rozpocząć własne badania geologiczno-mineralogiczne i, być może, osiedlić się na stałe, w zależności od okoliczności, których nie sprecyzowałem.

Martha zatrzymała nalewanie herbaty. Gräuben spojrzała na mnie z niepomiernym zdumieniem, które stopniowo przerodziło się w uśmiech, i wiedziałem, że zawsze będę mógł liczyć na jej wsparcie. Wuj natomiast posłał mi bardzo dziwne spojrzenie, którego nie doświadczyłem chyba nigdy przedtem i nigdy potem. Zdawało mi się, że całą swoją uwagę skupił w tamtej chwili tylko na mnie, na tym, kim byłem i kim się stałem, na tym, jakie mogłem mieć plany i marzenia, i uczucia.

Chwilę później ten moment atencji należał już do przeszłości: profesor przyklasnął moim projektom, stwierdzając z przekonaniem, że rozliczne talenty „naszego przyjaciela" w istocie marnują się na skutej lodem północy. Potem przywoływał wszelkie znane sobie publikacje na temat wulkanizmu w rejonie Morza Tyrreńskiego, następnie przeszedł gładko do mitologii greckiej, a stamtąd do sprawy kulturowych zawłaszczeń Rzymian i narodu niemieckiego. Martha wróciła do rozlewania herbaty i popijaliśmy ją razem, słuchając entuzjastycznego monologu snutego przez mego wuja, a ja poczułem, że dojrzałem nareszcie do opuszczenia przytulnego domu na Königstrasse.

Podróż do wnętrza Ziemi: historia nieopowiedziana [Axel/Hans]Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu