Rozdział 11: Głosy z daleka

2 1 0
                                    


Obudziłem się jednak, nie wiedząc, co było tego przyczyną. Długą chwilę leżałem w ciszy. Twarz mnie mrowiła; dotknąłem jej. Pod palcami wyczułem zaschniętą krew. Nie trudziłem się szukaniem rany. Całe ciało bolało mnie jak diabli. Wymacałem manierkę i pociągnąłem parę skąpych łyków. Odłożyłem ją z powrotem i leżałem dalej w ciemności. Nie miałem ochoty jeść, nie miałem ochoty myśleć.

Naraz usłyszałem huk, niosący się donośnie i odbijający wielokrotnym echem w przestrzeniach międzyskalnych. Co mogło być przyczyną tak potężnego hałasu? Nasłuchiwałem uważnie z uchem przytkniętym do kamiennej ściany, zdawało mi się bowiem, że to wzdłuż niej niesie się dźwięk. Jakież było moje zdumienie, gdy usłyszałem słowa ludzkie!

Zacząłem nawoływać i uzyskałem odpowiedź, dochodzącą jakby z bardzo daleka. Opisałem dokładnie to zjawisko akustyczne w moim sprawozdaniu z wyprawy, nie będę więc rozwodził się nad nim. Faktem było, że głosy nasze - mój i mojego wuja - niosły się na ogromną odległość i mogliśmy ze sobą porozmawiać mimo tego, że, jak ustaliliśmy, dzieliło nas ponad półtorej mili francuskiej.

Słowa ulgi i rozpaczy, które wymieniłem z profesorem dzięki temu niezwykłemu kanałowi komunikacyjnemu zatarły się już w mojej pamięci. Nigdy nie zapomnę jednak tego drugiego głosu, który odezwał się, kiedy spytałem wuja, czy Hans jest z nim.

- Jest! Stoi tuż obok mnie i również nasłuchuje! - odparł profesor, a zaraz po tym zapewnieniu usłyszałem niepewnie wypowiedziane moje imię, mające w sobie nutę zapytania.

- Axel?

To jedno słowo wypowiedziane przez Hansa wpadło przez ucho prosto do mojego serca i rozbroiło mnie całkowicie. Musiał to być pierwszy raz, jak milczący nasz kompan zwrócił się do mnie po imieniu. Poczułem łzy spływające po moich policzkach, rzeźbiące korytarze w skorupie zaschniętej posoki. Jakże śmiesznymi w tej chwili wydały mi się moje kompleksy, żale i opory, którymi odgradzałem się od naszego niezastąpionego przewodnika, najmilszego towarzysza!

Wciąż płakałem, gdy wuj polecił mi kierować się w dół i nie tracić nadziei. Zachowując wspomnienie brzmienia dwóch najdroższych mi w tej chwili głosów, oderwałem się od ściany i ruszyłem po omacku, wyciągnąwszy przed siebie ramiona. Szedłem powoli; o ile we wcześniejszym szaleństwie było mi obojętne, czy uderzę głową w skałę i umrę, o tyle teraz miałem jasny cel: dotrzeć żywym do moich dwóch kompanów. Ale jak na ironię, mój wcześniejszy szaleńczy bieg zarobił mi tylko niewielkie obrażenia; ostrożne zaś posuwanie się krok po kroku doprowadziło właśnie do tego, czego starałem się uniknąć.

Grunt stopniowo nachylał się coraz bardziej pod moimi stopami. Usiadłem, zacząłem się zsuwać - i nadszedł moment, gdy nijak już tego zsuwania nie potrafiłem zatrzymać. Runąłem w dół, staczając się po prawie pionowej ścianie i uderzyłem głową o jakiś występ skalny. Dalej spadałem już bez świadomości.


Podróż do wnętrza Ziemi: historia nieopowiedziana [Axel/Hans]Where stories live. Discover now