Rozdział 2: Spotkanie z przewodnikiem

6 1 1
                                    

Podróż z Hamburga do Rejkiawiku nie znajdzie tu swojego opisu, nie była bowiem ani wdzięczna, ani przyjemna. Tortury zaserwowane mi przez mego wuja na wieży Vor Frelsers Kirke, mające na celu uwolnienie mnie od lęku wysokości, były tylko jednym z czekających mnie koszmarów, którego groza zbladła w obliczu kolejnych. Rejs statkiem z Kopenhagi do stolicy Islandii przyprawił mojego wuja o okrutne mdłości, mnie zaś o znużenie. I już na tym etapie podróży odkryłem, że nie byłem wcale tak ciekawy świata, jak to mi się wydawało.

Może powinienem był czuć mściwą radość, gdy zobaczyłem pobladłą twarz profesora ukazującą się na pokładzie w dzień osiągnięcia naszej destynacji - on przecież nieustannie kpił z moich lęków, kazał mi tłamsić je i rzucać im wyzwanie. Miałem dla niego jednak tylko współczucie - i dla siebie przy okazji, bowiem dotarliśmy na Islandię i nie było już morza między mną a nieuchronnym przeznaczeniem.

W stolicy podjął nas i ugościł życzliwie profesor Fridriksson. Był to przemiły człowiek i być może jedyny z miejscowych, z którym mogłem się porozumieć - mówił bowiem po łacinie. Mój wuj odpowiadał życzliwością na życzliwość, a jednak nasz gospodarz w moim odczuciu nie doczekał się ani połowy wdzięczności, na którą zasługiwał. Wuj bowiem wyprowadził go w pole, każąc mu wierzyć, że ruszamy na Snæfellsjökull w celu przeprowadzenia niewinnych badań geologicznych. Rozumiałem, czemu profesor nie zdecydował się na szczerość - a mimo to czułem niesmak, będąc świadkiem jego wykrętów, przekłamań i obłudy. Kilkakrotnie potem żałowałem, że profesor Fridriksson nie został wtajemniczony w plany naszej wyprawy - po dziesięćkroć wolałbym mieć za towarzysza jego niż mego narwanego wuja. Cieszyłem się jednak, że oszczędzone mu zostały te przeżycia, które miały się stać naszym udziałem.

To właśnie z polecenia naszego gospodarza zdobyliśmy takiego przewodnika, o jakim mogliśmy tylko marzyć. Kolejny powód, dla którego na zawsze będę czuł dla profesora Fridrikssona głęboką wdzięczność. Gdyby nie jego pomoc, jestem przekonany, że tego roku znalazłbym śmierć - okrutną śmierć w męczarniach, daleko od słońca, głęboko pod ziemią. Dlatego też do dziś utrzymuję z nim korespondencję, dzieląc się co ciekawszymi wynikami moich badań prowadzonych przy wulkanach i wśród skał nadmorskich Italii.

Hans odwiedził dom profesora w drugim dniu naszego pobytu na Islandii. To nie jego głos obudził mnie tego ranka, lecz grzmienie mojego wuja. Hans bowiem, po którym można by się przecież spodziewać głosu tubalnego i mocnego, mówił cicho i spokojnie, a przede wszystkim niewiele. Zazwyczaj jego odpowiedzi ograniczały się do potwierdzenia lub zaprzeczenia - a do tego nie potrzebował nawet słów, równie chętnie używając nieznacznych ruchów głowy. Taki był, gdy go poznałem, i przez następne lata nie zmienił się wiele w tym względzie.

Ale po kolei. Tego dnia stanąłem w drzwiach gabinetu, zerwawszy się z łóżka prędko i odziawszy niezbyt porządnie. Nasz gość - a właściwie gość profesora Fridrikssona, bo przecież to w jego domu wciąż byliśmy - spojrzał na mnie dopiero po chwili i skinął głową na przywitanie, po czym znów zwrócił swój wzrok na wuja, który tłumaczył coś gorliwie w duńskiej mowie, gestykulując przy tym żywo. Najpierwszą moją obserwacją była postura mężczyzny, bo tego nie dało się przeoczyć - był to duży, barczysty człowiek, którego przyzwoite ubranie nie było w stanie ukryć pokaźnej muskulatury. „Herkules" - to dokładnie pomyślałem, gdy go po raz pierwszy zobaczyłem.

Po drugie, nie byłem w stanie ocenić jego wieku. Wydawał mi się znacznie doroślejszy ode mnie, a przecież nie określiłbym go jako bardzo dojrzałego mężczyznę. Jego rysy były gładkie. Zimne północne wiatry wyrzeźbiły tę twarz na podobieństwo antycznych posągów; nie było w niej miękkości poza tą w bujnych włosach i w spojrzeniu. Zdawała się młoda - zaskakująco młoda - a jednak w błękitnych oczach mężczyzny błyszczała cicha mądrość i spokój dziesięcioleci, podejrzewałem więc, że bliższy był wiekiem mojemu wujowi niż mnie. Jak się później dowiedziałem, była to cecha często spotykana wśród mężów północnej Europy, że aż do średniego wieku mijające lata zdawały się nie zostawiać na ich obliczach typowych śladów, a więc ich wiek trudno było oszacować nieświadomej tego zjawiska osobie.

Do tego włosy jego były rude jak u Szkotów. Był to kolor niespotykany niemal na ulicach Hamburga i niezawodnie przyciągający mój wzrok raz po raz swoją intensywnością. Włosy spływały aż na łopatki, nieposkromione, jak na wyobrażeniach nordyckich bogów i antycznych herosów.

Herkules. Przez kolejne miesiące przyzwyczaiłem się do jego obecności, do intensywności jego spojrzenia i łagodności jego ruchów. Jednak tego pierwszego, silnego wrażenia nigdy nie zapomnę.

Jakże różnił się ten człowiek od wszystkich, których znałem! Jak inny był od przemądrzałych kolegów po fachu mojego wuja, którzy gościli czasem w naszych progach. Od ludzi nauki i innych ludzi pełnych przekonań: politycznych, ekonomicznych, etycznych i religijnych. Od mojej Gräuben i jej koleżanek, które mijałem czasem w saloniku lub na ulicy. Od obdartusów i od elegantów spotykanych podczas spacerów. Od robotników o spracowanych dłoniach, połatanych ubraniach i wulgarnym języku.

Spoglądałem na niego jak na pierwszy z napotkanych okazów nowo odkrytego gatunku. Później przekonałem się jednak, że był on tego gatunku jedynym przedstawicielem. Owszem, wielu Islandczyków podzielało skąpość jego mimiki i minimalizm w mowie, mając przy tym podobnie otwarte i hojne serca. Ale Hans był tylko jeden.

Tego dnia nie zamieniliśmy z sobą ani jednego słowa. Nie zrozumiałem także wiele z rozmowy, która toczyła się między nim a wujem. Dlatego dopiero kiedy wyszedł, dowiedziałem się, że profesor zdecydował się go zatrudnić na cały czas trwania naszej wyprawy. Nie potrafię opisać uczucia, które towarzyszyło tej rewelacji; mogę tylko stwierdzić, że byłem tą nową okolicznością naszego przedsięwzięcia mocno przejęty.

Hans - ognistowłosy Herkules o oczach koloru czystego północnego nieba - miał towarzyszyć nam w podróży do serca Ziemi.


Podróż do wnętrza Ziemi: historia nieopowiedziana [Axel/Hans]Where stories live. Discover now