Rozdział 36

12 4 0
                                    


Zostaję wprowadzona do dużej komnaty. Nie rozglądam się po niej, bo łzy przysłaniają mi widok. Stajemy na środku pomieszczenia, a Brann odpina mi ciężkie żelazne obręcze z nadgarstków.

- Czuj się jak u siebie - drwi.

Odwracam się do niego, ocierając łzy.

- Bo długo stąd nie wyjdziesz - dodaje z szyderczym uśmiechem.

Spoglądam z wyrzutami na Attie, ale on się obraca i wychodzi. Brann podąża jego śladem. Osłupiała patrzę, jak zamykają się za nimi drzwi, dopiero trzask przekręcanego klucza mnie otrząsa. Podbiegam do nich i chwytam za klamkę, szarpię nią, ale nie drgają.

- Otwierajcie! - krzyczę. - Nie zostawiajcie mnie tu. Attie!

Ich kroki zanikają w oddali, kiedy odchodzą. Wpadam w rozpacz. Zdradzili mnie, oszukali, a ja głupia... Zaczynam uderzać pięściami w rzeźbione drzwi jedno po drugim. Każde kolejne, mocniejsze niż poprzednie, nie zważam na ból, który promieniuje mi w prawej ręce. Narastającym impetem przekładam coraz większą moc na moją lewą rękę. Odczuwam w niej szczypanie, ale nie mogę przestać. Wiem, że przez mój czyn poraniłam dłoń, bo ciepła krew spływa mi po palcach. Tracę siły, a łzy strumieniem spływają mi po policzkach. Ostatnie uderzenie rozbrzmiewa donośnie po izbie, rozrywają ciszę. Ramiona mi opadają z wysiłku, przykładam czoło do drzwi, które wydają się, być niewzruszone moim atakiem. Oddycham ciężko, a gula w gardle narasta z każdym oddechem. Spoglądam na dłonie, jedna jest opuchnięta i sina, a z drugiej krew kapię na drewnianą podłogę, mieszając się z łzami.

Stoję krótką chwilę przy drzwiach, po czym odwracam się i rozglądam. Pierwsze, co rzuca mi się w oczy, jest ogromne okno, podbiegam do niego i z rozmachem je otwieram. Zimne powietrze przeszywa załzawione policzki. Wyglądam przez nie, ale wysokość, na jakiej się znajduje, mnie przeraża. Nie mam lęku przed wysokością, ale patrzenie w dół z wierzy na dachy poniższych budynków, nie napawa mnie nadzieją na ucieczkę tą stroną. Odchodzę od niego i staję na środku bogatej komnaty, w której znajduje się łóżko stojące z lewej strony. Z prawej zaś wielki kominek z napalonym opałem, przed nim stoją dwie masywne sofy i niski drewniany stolik. Podbiegam do niego, chwytam za jego krawędzie z nadzieją, że może uda mi się nim rzucić w drzwi, ale kiedy go próbuję podnieść, jest on zbyt ciężki, a moje mięśnie uginają się pod jego ciężarem. Nie daję rady nawet go drgnąć.

Rozglądam się w poszukiwaniu czegoś innego, co się nada. Dostrzegam w rogu kolejne odrzwia, bez zastanowienia idę w ich kierunku. Rozwieram je i robię wielkie oczy, przede mną ukazuje się komnata łaziebna z wielką białą wanną ze złotymi masywnymi nogami, umieszczoną na środku pomieszczenia. Naprzeciw niej stoi stolik z lustrem i niewielkim taboretem, a wrogu toaleta. Kilka kroków od wejścia jest kominek, w którym też pali się ogień. Szybkim krokiem podchodzę do taboretu, biorę go w dłonie i wracam do drzwi, z którymi bezskutecznie walczyłam. Chwytając za nogi, biorę zamach i z całych sił uderzam nim w rzeźbione drewno. Za pierwszym razem nic się nie stało, ale kiedy kolejny raz nim uderzam, roztrzaskuje się na drobne kawałki.

- Aaaaaa! - krzyczę sfrustrowana.

Nie poddam się! Podchodzę do łóżka, przeglądam go, ale nic nie znajduje. Przysiadam, rozglądając się jeszcze uważniej, za jakimkolwiek przydatnym narzędziem. Przychodzi mi jedna myśl, podchodzę do kominka i chwytam jeden z palącego się drewna, którego nie pochłoną jeszcze ogień. Spoglądam na czerwono-żółty płomień, tym razem mnie nie uspakaja, wręcz przeciwnie doprowadza do szału. Idę z nim do wyjścia i już mam przyłożyć go do drewnianych drzwi, gdy naglę, otrząsam się z rozpaczy. Mój wzrok pada na kominek, a później na płonący kij w dłoni. Nie mogę przecież ich podpalić... Co ja takiego robię? A co jeśli jestem sama, w tej wierzy i gdy ogień pochłonie nie tylko je, ale cały pokój? Nie zdołam się z niego uwolnić, a przede wszystkim nikt nie zdąży mnie uratować. Wracam do kominka, ciskam drzewcem w ogień. Opuszczam zrezygnowana napięte ramiona, a łzy ponownie napływają mi do oczu. Otulam się rękami, pozwalając wypłynąć kolejnej fali swoich emocji. Odsuwam się od płomieni i idę w stronę łóżka, po kilku krokach, opadam twarzą na miękkie poduszki. Przyciągam jedną z nich, nie zważając na to, że ją poplamię krwią, która ciągle wypływa mi z poranionej dłoni. Wtulam się w nią wyczerpana, płaczem i bezsensowną walką z masywnymi drzwiami. Przymykam zrezygnowana oczy.

Tajemniczy LasOù les histoires vivent. Découvrez maintenant