Rozdział 2

67 16 19
                                    


Kolejnego dnia ledwo daję radę wstać z łóżka.

Całe moje ciało odmawia mi posłuszeństwa, a rana na dłoni coraz bardziej doskwiera. Choć to tylko niewielkie draśnięcie, skóra wokół jest okropnie tkliwa. Zaczynam martwić się, czy aby na pewno nie wdało się w nią zakażenie. Po dokładnej obserwacji dochodzę jednak do wniosku, że na to nie wygląda. Z wielkim wysiłkiem zakładam ubrania ułożone obok łóżka i wychodzę wolnym krokiem z komnaty sypialnianej.

– Alice?

Rozglądam się po izbie, ale nigdzie jej nie widzę. Otwieram drzwi wyjściowe, żeby sprawdzić, czy poszła po drewno. Zimne powietrze owiewa moją rozpaloną twarz.

– Alice! – wołam.

Wciąż odpowiada mi cisza. Wracam do środka i siadam przy stole. Przesuwam dłonią po wilgotnym czole. W sumie nie pamiętam, kiedy ostatni raz chorowałam. Zaczynam się nad tym zastanawiać – nad bólem, który pojawił się przy ogniu i tym dziwnym uczuciem w ranie– kiedy mój wzrok pada na niewielką kartkę leżącą na wyciągnięcie ręki. Biorę ją i czytam starannie napisany liścik.

Ruszyłam szukać lekarstwa, by Cię wyleczyć. Ponoć jest tylko jedno miejsce, w którym mogę je znaleźć, i tam właśnie muszę się udać. Bez niego uzdrowiciel nie potrafi Ci pomóc. Wybacz, ale nie mogę cię stracić. Alice.

Zrywam się na równe nogi.

Natychmiast dopadają mnie zawroty głowy. Chwytam się krawędzi stołu, by nie upaść. Serce bije mi w zastraszającym tempie na samą myśl, że Alice mogła iść do Zakazanego Lasu.

Przymykam na chwilę powieki, by uspokoić nerwy. Biorę głęboki oddech i bez zastanowienia idę w stronę sypialni. Nie mam czasu na przemyślenia, muszę działać.

Ogień w kominku gaszę wodą i zabieram tyle jedzenia, ile jestem w stanie zapakować do torby. Resztę owijam w tkaninę i chowam w schowku pod deskami, który potem zakrywam stołem. Nie mogę pozwolić, by ktoś nas okradł. Trzęsącymi dłońmi przypinam pas z nożami, zakładam torbę z jedzeniem. Na to wszystko zarzucam długi, ciepły płaszcz. Uszyłam go w taki sposób, by nie ograniczał moich ruchów, ale za to dawał dużo ciepła. Rzadko kiedy go wkładam. Zawsze bałam się, że go zniszczę, ale teraz nie mam wyjścia. Nie wiem, ile czasu spędzę na poszukiwaniu Alice. Biorę łuk i kołczan, i wychodzę w pośpiechu, trzaskając drzwiami. Szybkim krokiem kieruję się w stronę skalnego tunelu. Żałuję, że kiedyś go jej pokazałam. Gdybym tego nie zrobiła, nie doszłoby do tego.

Niespodziewany spadek energii sprawia, że zwalniam kroku. Na chwilę przystaję, by złapać oddech. Gorączka coraz bardziej daje mi się we znaki, ale ruszam dalej ścieżką, nie pozwalając jej wygrać. Na szczęście do szczeliny w murze mogłabym dojść nawet z zakrytymi oczami.

Na miejscu od razu dostrzegam odsłonięte wejście.

– Alice – szepczę.

Przechodzę na drugą stronę i idę w głąb lasu, szukając śladów. Zawsze udawało mi się wytropić jakieś zwierzę, więc swoją siostrę też powinnam – a przynajmniej taką mam nadzieję. Przeszukując torbę, opieram się bezsilnie o drzewo. Z bólem zdaję sobie sprawę, że nie zabrałam ze sobą wody, a picie tej w Zachodnim Lesie nie wchodziło w rachubę.

Osuwam się powoli i siadam na ziemi. Potrzebuję chwili, by nabrać trochę sił, by na chwilę oderwać myśli od Alice. Przymykam oczy i nasłuchuję.

Dźwięki ptaków rozbrzmiewają wokoło. Z oddali dochodzi do mnie szum strumyka oraz szelest obgryzanej przez jakieś zwierzę trawy. Uwielbiam wsłuchiwać się w pieśń lasu. Dźwięki te uspokajają mnie na tyle, że zaczynam wspominać swoje dzieciństwo.

Tajemniczy LasWhere stories live. Discover now