Rozdział 9

304 49 1
                                    

*Nayeli*

Chodziliśmy z Colby'm po mieście w pobliżu jeziora i szukaliśmy kota, ale nigdzie go nie było. Jednak zadzwonił do niego Leo i powiedział, że do niego przyszedł jakiś kot podczas śnieżycy i żebyśmy przyszli zobaczyć, czy to ten sam. I to był on. Nie mieliśmy też pewności, czy komuś nie uciekł. Leo zrobił mu zdjęcie i stwierdził, że wydrukuje kilka ogłoszeń i rozwiesi na mieście. A ja postanowiłam zająć się kotem przez ten czas. Zadowolona niosłam go do samochodu, owiniętego kocem.

Położyłam go do samochodu, gdy do niego dotarliśmy i pobiegłam do marketu po trochę jedzenia dla kotów, a Colby zaczął odśnieżać samochód.

– Będę musiała chyba zabrać go do weterynarza – powiedziałam, gdy wyszłam z marketu. – Mógł być kilka dni na dworze – zerknęłam przez okno na szarego kota, który spał w środku.

– Tylko się do niego nie przywiązuj, bo ktoś może na niego czekać.

– Wiem, wiem... Ile ja mam lat, Colby? Pięć? Ciesz się, że go biorę, bo inaczej siedziałby w twoim pokoju.

Pół godziny później weszliśmy już do mojego mieszkania. Postawiłam kota na podłodze, gdy Colby zamknął drzwi.

– Witam w moim królestwie. Muszę ci kocie jakąś kuwetę wykombinować jeszcze. O tym nie pomyślałam.

– Wow, masz bardzo jasne mieszkanie – powiedział Colby, gdy wszedł głębiej. – Ale taka biel i beże do ciebie pasują.

– Calutkie mieszkanie takie jest. No i dodatki drewna. Uwielbiam to miejsce. Napijesz się czegoś?

– Możesz mi nalać trochę wody.

Przeszłam do kuchni, którą miałam połączoną z salonem i wyjęłam z szafki szklankę, napełniając mu ją wodą. Spojrzałam na niego, gdy się rozglądał po kuchni.

– Więc to w niej gotujesz. Widziałem ją dzisiaj na filmiku i zastanawiałem się, czy to twoja kuchnia.

– Moja. Jak się stąd kiedyś wyprowadzę, to najbardziej będzie mi brakowało kuchni – zaśmiałam się. – Muszę gdzieś pochować kwiatki, bo mi je zje ten kot. Może przeniosę je na razie do sypialni i nie będę go tam wpuszczać. Pomożesz mi? Przy okazji zobaczysz resztę mieszkania.

– Jasne.

Podałam mu dwa kwiatki, ja wzięłam kolejne dwa i poszłam przodem. Otworzyłam drzwi i od razu zamknęłam je nogą, gdy weszliśmy do środka. Postawiłam je na szafkach i spojrzałam na Colby'ego, który patrzył akurat na duże łóżko, które stało na środku.

– Masz pościel w mandarynki – uśmiechnął się, gdy do niego podeszłam. – Urocza.

– Kocham mandarynki. Babcia mi ją chyba dała. No tak, ona. Na pewno. Spieszy ci się bardzo?

– Nie.

– Cudownie.

– Cudownie? – Powtórzył po mnie, gdy go objęłam. – Czemu? Masz jakieś plany, Jensen?

– Mhm... Bardzo ciekawe.

– Zdradzisz mi je?

– Tak – kiwnęłam powoli głową. – Spodobają ci się.

– W to nie wątpię. Więc? Powiesz mi wreszcie, czy nie?

– Na pewno?

– No mów... Może akurat myślimy o tym samym.

– Trzeba iść po kuwetę i żwirek dla kota – powiedziałam, powstrzymując uśmiech, a jego momentalnie zniknął z jego twarzy. Chyba nie tego się spodziewał. – Żartuję – zaśmiałam się, widząc jego minę. – Znaczy w sumie to nie żartuję, bo później faktycznie muszę po to iść. Mam nadzieję, że nie rozwali mi mieszkania ten kot.

Miłość o zapachu cynamonu | short storyWhere stories live. Discover now