Rozdział 1

375 55 9
                                    

*Nayeli*

Po przebraniu się dostałam od babci telefon, żebym do niej przyjechała, dlatego wsiadłam do samochodu i ruszyłam prosto w stronę jej urokliwego domu na przedmieściach. Całe miasto było zasypane śniegiem, a ulice były ledwo przejezdne, generując spore utrudnienia w ruchu.

– Przestań trąbić, idioto – mruknęłam, zerkając w lusterko na samochód, który stał za mną. Kierowca był wyjątkowo zniecierpliwiony, a on z sekundy na sekundę coraz bardziej testował moją cierpliwość. – Cudownie – szepnęłam, gdy usłyszałam charakterystyczny sygnał dźwiękowy. Zjechałam najbardziej, jak tylko mogłam, gdy zobaczyłam w lusterku wóz strażacki. – Tylko się nie zakop, Nayeli, bo zaraz to ciebie będą musieli wyciągać.

Miałam bardzo dużo szacunku do pracy strażaka. Wydawało mi się, że nieraz byli oni za mało doceniani. A powinni być.

Pół godziny zajęło mi przebicie się przez samo centrum miasta. W końcu zaparkowałam pod małym, niebieskim domkiem, przed którym znajdowały się jeszcze świąteczne dekoracje. Babcia kochała święta i wydawało mi się, że do końca lutego te dekoracje nie znikną sprzed jej domu. Wyglądał jak taki uroczy domek z Doliny Muminków. Kochałam to miejsce. Spędziłam w tym domu praktycznie każde popołudnie, gdy byłam dzieckiem. Rodzice w tygodniu pracowali, więc ze szkoły wracałam prosto do babci. Specjalnie wysłali mnie też do szkoły, która była blisko jej domu.

Zapukałam kilka razy i weszłam do środka, gdy otrzepałam dokładnie buty.

– To ja! – krzyknęłam, zdejmując obuwie i od razu włożyłam kapcie, bo wiedziałam, że zaraz zacznie narzekać, że mam je ubrać, bo nogi mi zmarzną. A jak zmarzną mi nogi, to będzie mi zimno i zaraz będę chora. Znałam ją już bardzo dobrze. – Co tu tak pachnie? – zapytałam, wchodząc do kuchni. – Czy to moje ulubione paszteciki z ciasta francuskiego? – spojrzałam na babcię, która od razu się uśmiechnęła. – Z pieczarkami? O matko, jestem w niebie.

– Z pieczarkami. Wiedziałam, że pewnie nie jadłaś śniadania.

– Nie, nie jadłam.

– Co ci jeszcze zrobić, co? Chudniesz w oczach... Jajecznicę? – zaproponowała.

– Ja mogę zrobić.

– Ty sobie usiądź. Od rana jesteś na nogach. Oglądałam rano program. Kiedy ugotujesz mi zupę?

– Ty nie lubisz takich kremów – przypomniałam jej. – Ale mogę ci ugotować, jeśli chcesz. Na zimę idealna. Zrobię sobie kawę, coś chcesz? Herbatę?

– Możesz postawić więcej wody, to napiję się herbaty. Opowiadaj, dziecko. Jak życie? Ciągle w tym telefonie siedzisz. Tam nikogo nie znajdziesz, wiesz? Masz już dwadzieścia siedem lat...

– Musisz mi przypominać? A w telefonie często siedzę, bo to moja praca... Mogę zrobić zdjęcie pasztecików?

– Możesz. I nie zmieniaj tematu, dziecko. Czekam na moje prawnuki, wiesz? – Zapytała, gdy robiłam zdjęcie. Wiedziałam, że mi się przygląda.

– Pierwsze muszę kogoś poznać. I muszę go polubić... I on musi polubić mnie. A to będzie trudne. Mało osób mnie lubi. Nie wiem, czy znajdzie się facet, który ze mną wytrzyma. I to tak na dłuższą metę, a nie przez tydzień... Ja po tobie mam ten charakter.

– Po mnie? Nie zwalaj teraz na mnie winy – zaśmiałam się, gdy wzięła ścierkę i lekko uderzyła mnie nią w nogę. – Ja wyszłam za twojego dziadka, jak mieliśmy dwadzieścia lat. Już na pierwszej randce się we mnie zakochał. Pewnie jak trafiłam go śnieżką w głowę... Zima jest magiczna, Nayeli. Może też niedługo kogoś poznasz?

Miłość o zapachu cynamonu | short storyWhere stories live. Discover now