Bezsilność cz. 2

1 0 0
                                    

c. d.

W nocy chwycił przymrozek i na trawnikach wciąż jeszcze leżał szron. Cały dzień zapowiadał się zresztą zimny, o czym przed chwilą poinformował przemiłym barytonem spiker z Radia ZET. Adam podkręcił więc ogrzewanie w aucie i wrzucił do odtwarzacza jakiś krążek z muzyką disco polo. Jako stały bywalec dyskotek zwyczajnie lubił te klimaty i trzymał na stałe w schowku „meganki" co najmniej dziesięć płyt.

Wczoraj w nocy wypił wprawdzie w towarzystwie kolegów dwa czy trzy piwka, ale do tego czasu alkohol musiał już dawno wyparować mu z głowy. Nie miał się czym martwić. Tak wczesnym rankiem „psy" na pewno nie będą go sprawdzać. Przecież to też ludzie i kiedyś potrzebują się wyspać, no nie?
Szybko wydostał się ze wsi i wyjechał na trasę. Do Odrzywołu, małej mieściny zagubionej gdzieś pomiędzy Radomiem a Tomaszowem Mazowieckim, gdzie robił u kumpla w sklepie z artykułami elektrycznymi, miał dotrzeć za niecałe pół godziny. Pogłośnił muzykę i wygodniej rozparł się w fotelu. Pomyślał po raz dziesiąty już może tego poranka o swoim farcie. W tych gównianych czasach szalejącego bezrobocia miał zajęcie, kasę i śliczną narzeczoną. Na razie czekali jeszcze na wynajęcie sali, ale na wiosnę na pewno wezmą ślub. A za rok urodzi mu się syn. Chłopak, koniecznie musi być chłopak. Córeczką żonka może się cieszyć później.

Do tego obchodził dziś swoje dwudzieste piąte urodziny. Zaplanował z tej okazji na sobotę huczną imprezkę u siebie w domu. Dwadzieścia pięć lat, kwiat wieku. Wszystko, co najlepsze, było jeszcze przed nim.
Tak, Adam był królem życia. A że nie skończył studiów? Nie zrobił nawet matury? A na cholerę mu matura! Mało to słyszy się o nikomu nie potrzebnych wykształciuchach?
Nagle zauważył przed sobą inne auto. Żarówiasto zielone, w kolorze, jaki mogła wybrać tylko jakaś laska. I rzeczywiście, za kierownicą matiza siedziała wystrojona damulka koło pięćdziesiątki. Wlokła się niemiłosiernie, więc postanowił ją wyprzedzić, po tym, jak upewnił się, czy nic nie jedzie z naprzeciwka. Dał lewy kierunkowskaz, zredukował bieg i dodał gazu. Ale damulka niespodziewanie spróbowała zawalczyć. Również przyspieszyła, wyciskając z miejskiego autka ostatnie poty.
W krwi Adama gwałtownie zaszalała adrenalina, wspomagana wspomnieniem wczorajszej libacji. Ogólnie nie lubił bab za kierownicą. Nie miały pojęcia o jeździe i powodowały większość wypadków. A najgorsze były takie, którym zaczynało się nagle wydawać, że są co najmniej Hołowczycem albo jakimś Kubicą, i zaczynały rywalizować na drodze z facetami. O, właśnie tak, jak ta przed nim.
Jeszcze mocniej przycisnął więc pedał gazu. Ale ta cholera dalej nie dawała się wyprzedzić. Chcesz kłopotów, więc będziesz je miała, paniusiu, pomyślał. Zaraz się okaże, kto będzie górą.
Ścigając się z tą podstarzałą lafiryndą, nie dostrzegł, że wjechali do jakiejś miejscowości. Zauważył więc wyskakującego nagle na drogę z lewej strony dzieciaka dosłownie w ostatniej chwili. Nie miał już czasu na hamowanie. Skręcił z całej siły w prawo, natychmiast tracąc panowanie nad „meganką". Pamiętał jeszcze, że uderzył w tamten samochód i że jego autem ostro przy tym zakręciło, a on sam poczuł, jak pasy wrzynają mu się mocno w ciało. Pamiętał, jak oba pojazdy zostały ciśnięte na pobocze, gdzie rosły równym szpalerem stare drzewa. Chyba wylądował na jednym z nich, w sumie niczego nie mógł być w takiej chwili pewien. Pamiętał tylko ból, koszmarny, przeszywający ból, którego nie potrafił umiejscowić. A potem stracił przytomność i wszystko rozmyło się w niebycie.
Gdy ją odzyskał, w pierwszej chwili nie wiedział, gdzie jest. Ściany były wyłożone białymi kafelkami, a sam pokój wypełniony jakąś szumiącą i pikającą aparaturą. Spróbował się poruszyć, ale nie było to takie proste. Na początek zbadał więc wzrokiem swoje położenie tak dokładnie, jak tylko było to możliwe. Leżał na jakimś dziwacznym, wąskim i wysokim łóżku, klatkę piersiową miał oklejoną kilkoma czujnikami, a w zgięciu łokcia tkwiła igła kroplówki. Był nagi, tylko od pasa w dół jego ciało przykryte było prześcieradłem.
Wciąż był zbyt słaby, by przesunąć chociażby rękę. Nagle dotarło do niego, że w pomieszczeniu przebywa ktoś jeszcze. Obok łóżka siedziała na szpitalnym krześle jego matka. Widząc, że Adam wreszcie się ocknął, przysunęła się nieco i wzięła prawą dłoń syna w obie własne. W jej oczach zalśniły łzy, które usilnie starała się zahamować. Zamiast pozwolić im spłynąć, uśmiechnęła się do młodego mężczyzny. Ten uśmiech był bardzo blady i przypominał grymas bólu.
Starał się coś powiedzieć, ale miał zbyt sucho w ustach. Nie używane od wielu godzin struny głosowe odmówiły posłuszeństwa.
– Wszystko będzie dobrze, synku – odezwała się kobieta tak łagodnie, jakbymówiła do małego dziecka. – Jestem przy tobie, a wieczorem przyjedzie tata.
Widząc w jego oczach nieme pytanie, dodała:
– Ewelina od razu, kiedy dowiedziała się o twoim wypadku, zwolniła się z pracy i przesiedziała w szpitalu cały wczorajszy dzień. Dzisiaj też powinna przyjść.
– Co... co się stało? – wychrypiał wreszcie.
Matka uciekła przed nim wzrokiem i wyraźnie ociągała się z odpowiedzią. Tym razem nie udało jej się zapanować nad nagłym atakiem płaczu. Wreszcie, mocując się z łzami, odezwała się:
– Byłeś nieprzytomny przez całą dobę. Doktor mówił, że odniosłeś kilka niezbyt groźnych obrażeń i że powinny zagoić się najpóźniej w ciągu miesiąca.
Ale to nie mogło być wszystko. Co było aż tak bardzo źle, że matka wolała ukrywać przed nim prawdę? Spojrzał na okrywający dolną część jego ciała materiał i nagle zrozumiał. Pod prześcieradłem brakowało prawej stopy. Nie mógł pozwolić tej myśli się rozwinąć. Wciągnął głęboko powietrze i znów zemdlał.
Kiedy powtórnie wrócił do siebie, nie było przy nim rodziny, tylko jakiś starszy lekarz.
– A więc wreszcie się pan obudził, panie Adamie – zaczął mężczyzna. – Nazywam się Pająk i jestem pana lekarzem prowadzącym. Prosiłem pana matkę, by nie przekazywała panu szczegółowych informacji o stanie pana zdrowia. Nie zdołamy długo pana okłamywać, więc wolę wziąć na siebie ten przykry obowiązek.
Westchnął i upewniwszy się, że pacjent go słucha, mówił dalej:
– Jak pan zapewne wie, miał pan poważny wypadek. Pana samochód wbił się w drzewo, a prawa noga została zakleszczona i zmiażdżona. Kiedy strażacy rozcięli karoserię i uwolnili pana, medycyna była bezsilna. Mogliśmy tylko amputować tę kończynę.
– Ile...? – wyszeptał z trudem. Nie musiał kończyć, bo lekarz zrozumiał jego pytanie.
– Na wysokości kolana. Stracił więc pan tylko dolną część nogi.
Przez chwilę obaj milczeli, lekarz, by uszanować cierpienie pacjenta, i oszołomiony Adam, który próbował jakoś przetrawić to, co usłyszał. Wreszcie doktor Pająk dodał:
– Poza tym nic poważnego się panu, dzięki Bogu, nie stało. Miał pan lekkie wstrząśnienie mózgu, ale to nieuniknione przy tej sile uderzenia. Wkrótce wróci pan do zdrowia i będzie mógł pan zacząć rehabilitację.
Dzięki Bogu...? Adam poczuł, jak ogarniają go gorycz i złość. Te uczucia narastały, aż wreszcie z jego ust wydobył się kolejny słaby szept:
– Boże... Boże...
Jak większość mieszkańców wsi, wierzył we Mnie i regularnie praktykował. I jak większość lekkomyślnych ludzi, winą za swoją tragedię obarczył w pierwszej kolejności Mnie. Przecież mogłem go ocalić. Mogłem tak pokierować sytuacją, by ten wypadek w ogóle się nie zdarzył.
A teraz co? Dwadzieścia pięć lat i kalectwo do końca życia. Wózek inwalidzki albo proteza. Miał się na wiosnę żenić. Istniało duże prawdopodobieństwo, że dziewczyna zmieni zdanie. Przecież najbardziej podobała jej się w Adamie siła fizyczna i aż tryskająca od niego męskość. We wsi będą się śmiać, że wzięła sobie chłopa bez kulasa. Czy wystarczy jej miłości i odwagi...?
Ale co Ja mogę na to poradzić? Tobie też, Adamie, dałem wolną wolę. Gdybyś zrezygnował ze ścigania się z tą kobietą, nic by ci się nie stało. Szczeniacki wygłup, ambicjonalna zagrywka, próba pokazania, kto tu rządzi, zrujnowały całe twoje młode życie.
I wiesz, z waszej czwórki to ciebie najbardziej mi żal. Najboleśniej kroi Mi się serce, którego w sensie fizycznym nie posiadam, i najmocniej ciekną duchowe łzy. Nie dlatego, byś był dla Mnie ważniejszy od pozostałych. Po prostu twoja strata jest największa, całkowicie nieodwracalna. Tamci troje cierpią tak samo, lecz ich ból tkwi w głównej mierze w psychice, i jeśli tylko zechcą, pozbędą się go. A twoja noga już nie odrośnie.
Przyjdźcie do Mnie, wszyscy, którzy jesteście chromi, niewidomi i trędowaci, a Ja was uzdrowię...

Wieża Zapomnienia i inne opowiadaniaWhere stories live. Discover now