Niebieskie oczy cz. 2

1 0 0
                                    

c. d.


Osoba ta wyglądała jak siostra bliźniaczka dorosłej Kaliny. Różnica polegała jedynie na tym, że ta nowa prezentowała się, przynajmniej chwilowo, o niebo lepiej. Makijaż, biżuteria, nienaganna fryzura, szpilki, ciuchy jakby prosto z butiku – dziewczyna musiała przyznać, że jej kopia ani trochę nie odbiega wizerunkiem od pewnej siebie kobiety sukcesu. Takiej kobiety, jaką prawdziwa Kalina dopiero miała się stać.
– Hej, witaj – rzuciła nieco kwaśno. – A tym kim jesteś? Pewnie duchem teraźniejszości?
– Zgadłaś – odparła tamta przyjaźnie, nie zwracając uwagi na ten sarkazm. – Jestem nim i zamierzam pokazać ci w nowym świetle to, czym żyjesz w chwili obecnej.
Jej własny głos, po raz pierwszy w życiu dobiegający z zewnątrz, spoza ciała, wydawał się początkowo Kalinie wyjątkowo brzydki i piskliwy jak u małej dziewczynki.
– I pewnie nie będzie to przyjemne, co?
– Nie powinnaś poczuć bólu. Teraźniejszość rani mniej niż przeszłość, która tak przemożnie odciska na nas swe piętno, i mniej niż przyszłość, która z reguły jest niepewna i budzi lęk. Wydaje się nam, że całkowicie panujemy nad naszą chwilą obecną, ale nawet to jest iluzją.

– No dobrze, koleżanko, przejdź już przez tę ścianę. Chcę mieć to wszystko jak najprędzej za sobą, chociaż pewnie długo nie będę mogła się pozbierać po tych wycieczkach. Rozumiesz, nie na co dzień spotyka się duchy... – zachichotała nieco nerwowo.
Druga Kalina wstała i niespodziewanie położyła wypielęgnowaną dłoń na ramieniu tamtej. Prawdziwa Kalina zadrżała i z trudem powstrzymała się od strząśnięcia tej ręki.
– To nie będzie potrzebne. Znam lepszy sposób. Podejdź tu.
Poprowadziła ją w kierunku okna, na którym mróz wymalował wspaniałe wzory. Pochyliła się i dmuchnęła na szybę, która natychmiast zaparowała, a następnie, tak szybko, że prawdziwa Kalina nie zdążyła nawet krzyknąć ze zdumienia, powstało na niej coś w rodzaju ruchomego obrazka. Przypominało to nieco telewizję. Malutkie postaci poruszały się i mówiły, nie mając pojęcia, że właśnie są podglądane. Ich głosiki z początku wydawały się dziewczynie zbyt odległe i ciche, by można je było zrozumieć, ale po krótkim czasie jej zmysły dostosowały się do tej nowej perspektywy.
– Popatrz i zastanów się – szepnęła zjawa, stając za plecami swojego oryginału.
Młoda kobieta oglądała więc film o swoim własnym życiu. Widziała siebie, jak bierze udział w uczelnianych seminariach i prowadzi zajęcia ze studentami, a potem, w wolnym od pracy dydaktycznej czasie, mozolnie pisze rozprawę doktorską. Wieczorami udzielała korepetycji, które pozwalały jej jakoś związać koniec z końcem. Dwa razy w tygodniu goniła zaś na lekcje angielskiego. No cóż, taka była moda. Każda wykształcona osoba musiała mieć w dzisiejszych czasach przynajmniej blade pojęcie o języku angielskim. Ale Kalina naprawdę lubiła uczyć się języków i czerpała z kursu prawdziwą przyjemność. To było jej hobby, nie kwestia przymusu.
Skończyła studia polonistyczne i po kilkumiesięcznym bezskutecznym poszukiwaniu pracy, głównie w szkołach, postanowiła powalczyć o miejsce na dziennych studiach doktoranckich na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Kiedy powiedziała o tym rodzicom, ojciec stwierdził:
– Jak chcesz. Wiesz, że masz u nas utrzymanie. Gdzie wyżywi się troje, tam starczy i dla czworga.
– Ale to nie tak – odparła. – Będę miała stypendium prawie w wysokości pensji. To nie będą dla mnie studia, tylko praca. Bo jeśli mam pracować w tym mieście za najniższą krajową, to już wolę doktorat.
I tak właśnie myślała o swoich studiach doktoranckich. To jest praca, równie dobra jak każda inna. Skoro jej płacą, dlaczego ma wybrzydzać? W tych czasach szalejącego bezrobocia i tak miała wiele szczęścia.
Przez półtora roku dojeżdżała do Warszawy, a potem postanowiła się tam przeprowadzić. Głównym powodem takiej decyzji była chyba chęć uniezależnienia się od rodziców, z którymi coraz trudniej było jej wytrzymać. Najczęstszym tematem rozmów stał się bowiem ostatnio wolny stan Kaliny i kwestia, kiedy wreszcie pozna jakiegoś chłopaka. Dopiero to, narzeczeństwo i zamążpójście, uważali za start w dorosłe życie. Cała reszta była bez większego znaczenia.
Zdawała sobie sprawę, że stypendium, z którego była tak dumna i które pozwalało jej, singielce na utrzymaniu rodziców, mieszkającej w średniej wielkości mieście z wyjątkowo wysokim bezrobociem, pożyć na całkiem przyzwoitym poziomie, w stolicy będzie stanowiło zaledwie kroplę w morzu potrzeb. A jednak zacisnęła zęby i postanowiła nie brać pieniędzy od rodziców. I rzeczywiście dała radę. Wynajęła malutkie i stosunkowo tanie mieszkanko, nauczyła się oszczędzać i zaczęła dorabiać korepetycjami dla uczniów szkół średnich. Była bardzo zadowolona ze swojej zaradności i szczęśliwa jak nigdy dotąd.
Wkrótce po przeprowadzce poznała Adriana. Chłopak niedawno skończył studia i był na etapie wdrażania się do pierwszej pracy. Pochodził z małej podwarszawskiej miejscowości i codziennie dojeżdżał pociągiem do stolicy, gdzie znajdowała się „jego" firma. Wpadli na siebie pewnego wieczoru w jakiejś kafejce, którą oboje lubili odwiedzać ze znajomymi. Wkrótce potem stali się parą.
Czy się w nim zakochała? Chyba nie. Zdawała sobie doskonale sprawę, że oni dwoje pochodzą z zupełnie różnych „bajek". A jednak inwestowała w ten związek mnóstwo czasu i energii, dusząc w zarodku błąkające się jej po głowie przekonanie, że postępuje wbrew własnym interesom. Ale przecież rodzice byli tacy szczęśliwi. Od razu zaakceptowali Adriana i traktowali go jak syna. Ona sama też poczuła, jak ogromne, ledwo uświadomione napięcie opadło, zamieniając się w bezbrzeżną ulgę. Oto nareszcie była w stałym związku, miała chłopaka. I to w wieku, w którym mnóstwo kobiet zostawało po raz pierwszy lub kolejny matkami. Nie była już nieudanym, bezwartościowym istnieniem, kandydatką na starą pannę. MIAŁA CHŁOPAKA. I tylko to się liczyło.
Za to on zakochał się w niej do szaleństwa, co dziewczyna wykorzystywała bez poczucia winy. Jego głębokie uczucie było gwarancją tego, że Adrian na pewno nie odejdzie. Bo nie chciała znów przeżywać niepewności życia w pojedynkę i gorączkowego wypatrywania na horyzoncie jakiegokolwiek rozsądnego partnera.
Dzieliła więc czas pomiędzy studia, pasje, życie towarzyskie i randki z Adrianem. Była na razie całkowicie zadowolona z takiego stanu rzeczy i nie chciała niczego zmieniać. Oświadczyn mężczyzny wyczekiwała z lękiem, nie radością. Gdyby mogła, bez końca przedłużałaby okres swojej młodości i niezależności. Wiedziała jednak, że tak po prostu się nie da. Pewnego dnia będzie musiała stanąć przed ołtarzem, a potem urodzić dzieci.
A na razie... czasami siadywała wieczorami do komputera i pisała powieści. Bo wciąż próbowała. Tworzyła „dzieła", które poważni wydawcy zgodnie odrzucali, lecz nawet to nie było w stanie zniechęcić jej do pisania. Bo nie wyobrażała sobie życia bez książek.
Tak, te wszystkie obrazy nie sprawiły jej bólu. To było prawdziwe życie Kaliny, które uwielbiała i którego nie miała ochoty zamieniać na nic innego. Ale nagle sceneria uległa zmianie. Widziała znów swój pokój w mieszkaniu rodziców, siebie samą, młodszego brata i Adriana. Zdarzenie pochodziło sprzed zaledwie paru miesięcy. Wybierali się właśnie we troje, jak co roku, na odbywające się w jej rodzinnym mieście pokazy lotnicze. Mężczyźni o czymś rozmawiali, a ona się przysłuchiwała, wtrącając coś od czasu do czasu. Ta pogawędka miała raczej żartobliwy wydźwięk, jak wszystko, w czym maczał palce jej braciszek, i nic nie zapowiadało ponurego finału.
– ...bo teraz jest równouprawnienie – zakończył jakąś dłuższą wypowiedź jej brat.
– Równouprawnienie to anarchia – odparł natychmiast Adrian, a na jego twarzy pojawiał się znów ten dziwaczny, sarkastyczny wyraz, połączony z pionową bruzdą między brwiami.
Nic nie odpowiedziała. Nie chciała psuć zabawowego nastroju, który miał im towarzyszyć przez cały dzień. Udała więc, że nic się nie zdarzyło. Znów przecedziła rzeczywistość przez filtr własnych oczekiwań i wolała po raz kolejny „nie zauważyć" niebezpieczeństwa, niż stanąć przed koniecznością podjęcia trudnych decyzji. Ale tak naprawdę nie zapomniała o tych słowach.
Wiedziała, a raczej przeczuwała, że poglądy Adriana są tak samo patriarchalne jak poglądy jej ojca. Przeczuwała, bo nigdy na ten temat nie rozmawiali. Potrafiła całymi godzinami opowiadać mu o drobiazgach, lecz starannie omijała poważne sprawy. Nie planowali więc wspólnego życia, ilości dzieci ani podziału ról w domu. Kalina odsuwała te rzeczy na nieokreślone „potem", podświadomie wierząc, że wszystko „jakoś" się ułoży. Bo gdyby zaczęli rozmawiać, nie mogłaby już zamknąć oczu na niewygodne dla niej fakty, jak przywykła to czynić od wczesnego dzieciństwa. Musiałaby się do tej nieprzyjemności jakoś ustosunkować. A to mogłoby skończyć się nawet rozstaniem, które stanowiłoby dla dziewczyny ostateczny cios.
Naturalnie, zastanawiała się czasami nad takim rozwiązaniem. Tym bardziej, że właśnie to doradzała jej spora część koleżanek, a czasami także mama, gdy widziała, w jak okropny stan psychiczny „ukochany" wpędza jej córkę. Ale potem mówiła coś całkiem innego. Pewnego dnia, w mieszkaniu rodziców Kaliny, gdy rozmawiały tylko we dwie, dziewczyna stwierdziła:
– Może faktycznie powinnam się z nim rozstać i poszukać kogoś innego.
– Ale kogo będziesz szukać? – odparła natychmiast matka. – Nigdy nie znajdziesz takiego mężczyzny, z którym życie byłoby idealne. Każdy będzie chciał nad tobą panować.
KAŻDY. Nie warto więc podejmować tego ryzyka, bo i tak nie spełni swoich marzeń. Każdy mężczyzna, którego spotka, okaże się prędzej czy później jej panem i władcą, a nie partnerem. W sumie Adrian nie jest taki zły. A ile słyszy się historii o facetach maltretujących swoje kobiety? U niej przynajmniej tego nie ma i nigdy nie będzie.
Wybierała więc iluzję, bo tylko ona dawała jej poczucie szczęścia. A jednak w końcu coś pękło w Kalinie. Po którejś z kolei awanturze i dwutygodniowym milczeniu obrażonego Adriana podjęła decyzję. Koleżanki miały jednak rację. Wszystko było lepsze od tego.
Nieodwołalnie postanowiła wyjść z tego związku i właśnie wtedy zły humor chłopaka w końcu minął, i Adrian zapowiedział się przez telefon, że po pracy do niej wpadnie. Chciała wyjaśnić mu wszystko w cztery oczy i rozstać się po ludzku, na pewno nie za pośrednictwem esemesa bądź czegoś podobnego. Ale bała się, że narzeczony jak zwykle przekona ją do zmiany zdania i w rezultacie będzie tkwić w tym koszmarze do samej śmierci. Zaczęła więc mówić bez wstępów i owijania w bawełnę, gdy tylko zobaczyła go w progu, trzymającego w dłoniach jakieś siatki:
– Chciałabym zakończyć nasz związek.
Miała zamiar wytłumaczyć się z tej decyzji, lecz Adrian na to nie czekał. Rzucił jej tylko jedno spojrzenie, które nie wyrażało niczego, odwrócił się bez słowa i ruszył do windy. Tego dnia już nie próbował się z nią kontaktować.
Kiedy wyszedł, Kalina nie płakała. Siedziała tylko do samej nocy na kanapie, nie jedząc i nie przygotowując się do jutrzejszych ćwiczeń ze studentami, i bez końca myślała o swoim krótkim, lecz burzliwym związku. Być może popełniła właśnie poważny błąd, lecz mleko się rozlało i dziewczyna nie zamierzała go z powrotem zbierać.
Następnego dnia z samego rana przysłał jej esemesa.
Czy jesteś tego pewna?
Zastanawiała się przez chwilę nad swoimi uczuciami, a potem napisała:
Adrian, najbardziej chciałabym, aby między nami było zupełnie inaczej. Bo tak, jak jest teraz, to nie może się ciągnąć. Jest mi bardzo ciężko, ale chyba już nic nie mogę dla Ciebie zrobić.
Jego odpowiedź była znacznie bardziej zwięzła:
.
I tylko tyle. Kropka. Koniec i kropka. Od tamtej chwili minęły już całe trzy doby, a ona nie miała od niego więcej wiadomości. Chyba zrozumiał, że nie ma już żadnego „my".
I wtedy zobaczyła coś całkiem innego. Zobaczyła siebie, odrobinę starszą. Miała teraz trzydzieści lat i od zerwania z Adrianem nie spotykała się z nikim. Ale jej życie nie było puste ani niespełnione. Obroniła niedawno doktorat i została zatrudniona jako adiunkt. Pieniądze, jakie zarabiała, były nadal niewielkie, lecz pozwalały już na przetrwanie w takim mieście jak Warszawa, choć wciąż musiała wynajmować to ciasne mieszkanie. Pracowała na pełnym etacie i miała swoją największą miłość – literaturę – stale na wyciągnięcie ręki. W poniedziałki i czwartki chodziła do pobliskiej szkoły na angielski, a we wtorki i piątki na niemiecki. Zaczęła uczyć się tego języka już bardzo dawno temu i po latach postanowiła do niego wrócić. Miała przecież prawo dysponować według własnego uznania całym wolnym czasem. W weekendy widywała się ze znajomymi lub oddawała słodkiemu lenistwu. A czasami jeździła do rodziców, którzy powoli zaczynali akceptować jej styl życia.
Odkryła też możliwości, jakie daje internet. Twórczością dziewczyny zainteresowało się niedawno całkiem przyzwoite wydawnictwo i postanowiło wypuścić jej powieści na rynek w elektronicznej formie e-booków. Pieniądze z tego były żadne, ale przynajmniej zrobiła w swojej karierze pisarskiej znaczący krok naprzód. Pocieszała się przy tym myślą, że te e-booki to tylko wstęp do czegoś poważniejszego. A nocami pisała nowe książki, wciąż marząc o sławie.
Czuła się nadal młoda i pełna entuzjazmu jak nigdy dotąd. Całe życie było jeszcze przed nią, a jej czas miał być nieskończony. Niczego, ale to absolutnie niczego teraz Kalinie nie brakowało. Inni ludzie powinni jej tylko zazdrościć. Nigdy nie myślała o sobie jako o starej pannie. Nigdy nie zastanawiała się nad starością ani przemijaniem. Była niewiarygodnie szczęśliwa w swojej niby-nieśmiertelności i sama nie potrafiła czasami nadziwić się swojemu szczęściu.
Druga Kalina wyciągnęła niespodziewanie rękę i starła mgłę z szyby. Pokaz dobiegł końca i przyszedł czas powrotu do rzeczywistości. Odstąpiła nieco od „bliźniaczki" i uporczywie się w nią wpatrywała. Prawdziwa Kalina dojrzała w tym wzroku nieme pytanie i poczuła się w obowiązku na nie odpowiedzieć:
– No co? Sama widzisz, że dobrze zrobiłam, pozbywając się Adriana. Przecież wszystko doskonale się ułożyło. Robię to, co lubię, odnoszę sukcesy i mężczyzna wcale nie jest mi potrzebny do szczęścia.
– Dlaczego chwalisz dzień przed zachodem słońca?
W głosie ducha teraźniejszości był ogromny smutek, który wzbudził w dziewczynie dreszcz przerażenia. Koniecznie musiała dowiedzieć się więcej.
– Co masz na myśli? – bąknęła.
– Ja ci tego nie powiem. Nie wolno mi zaglądać w odległą przyszłość. To jest przywilej twojego następnego gościa.
I nagle zaczęła się zmieniać. Zmalała, przygarbiła się i jakby zapadła w sobie, a jej włosy stały się całkiem siwe. Przed Kaliną stała zgrzybiała staruszka, w której twarzy dziewczyna z pewnym wysiłkiem rozpoznała własne rysy.
Ta istota, tak stara i zmęczona życiem, wydawała się tylko dalekim, niemal nieuchwytnym echem pięknej, młodej Kaliny. A jednak to wciąż, to zawsze była ona.
Krzyknęła po raz kolejny w tym pełnym dziwów dniu. Lecz tym razem krzyczała o wiele dłużej i mocniej. Ta przemiana była tak koszmarna, tak bardzo urągająca zdrowemu rozsądkowi, że najłatwiej byłoby nie uwierzyć własnym oczom. A kiedy duch przyszłości wyciągnął pomarszczoną dłoń, by dotknąć jej głowy, odruchowo szarpnęła się do tyłu. Mogła jakoś znieść dotyk ładnej dziewczyny, ale nie tej wstrętnej baby.
– Spokojnie – szepnęła staruszka. – Pokażę ci, dokąd zawiodła cię wybrana przez ciebie ścieżka.
Położyła jedną sękatą dłoń na oczach Kaliny, a drugą dotknęła jej skroni. I nagle dziewczyna, bez żadnych magicznych sztuczek, znalazła się w innym miejscu i czasie. Tym razem nie oglądała swojego życia z zewnątrz, lecz była sobą z przyszłości. Tamta zabrała ją nie do swojego czasu, lecz znacznie wcześniej. Kalina miała teraz około pięćdziesięciu pięciu lat i wciąż była atrakcyjną kobietą. Jej sylwetka i stroje były tak samo nienaganne, farbowała tylko włosy, by zamaskować siwiznę. Miała za sobą dwie operacje żylaków, po których jej nogi odzyskały perfekcyjny wygląd. Poza tym cieszyła się doskonałym, jak na jej wiek, zdrowiem.
Wciąż pracowała na uczelni. Uzyskała stopień doktora habilitowanego i została zatrudniona jako profesor nadzwyczajny. Kupiła sobie w końcu niewielkie mieszkanie, dwa pokoje z kuchnią, i regularnie spłacała raty kredytu. Bez przeszkód rozwijała się zawodowo i intelektualnie, a studenci wręcz uwielbiali swoją panią profesor.
No i oczywiście, nadal była sama. Przez te wszystkie lata ani razu nie pomyślała na poważnie o ułożeniu sobie życia z mężczyzną, chociaż miała paru adoratorów. Nie potrzebowała przecież zrzędliwego typa, który życzyłby sobie, żeby jak najwięcej siedziała w domu i gotowała mu smaczne obiadki. Nie miała najmniejszego zamiaru rezygnować ze swoich pasji, wolności i tych wszystkich atrakcji, w jakie obfitowała jej codzienność. A przede wszystkim nie potrzebowała kilkorga rozwrzeszczanych dzieciaków, które skutecznie uniemożliwiłyby jej dalsze wspinanie się po szczeblach akademickiej kariery.
Ale... Jej rodziców nie było już wśród żywych, co wyzwoliło u kobiety krótkotrwałą na szczęście depresję. Brat miał własną rodzinę, dzieci i wnuki, i w zasadzie nie interesował się jej sprawami. Przyjaciele też powoli się wykruszyli, gdy na każde z kolei przychodziła pora ożenku bądź zamążpójścia i życiowej stabilizacji. Pozostało wprawdzie kilkoro równie zatwardziałych jak ona samotników, lecz każde z nich zdziwaczało w mniejszym lub większym stopniu i ich towarzystwo nie sprawiało już Kalinie tak dużej przyjemności.
Przynajmniej coś innego zmieniło się u niej zdecydowanie na lepsze. Gdy rozdzwonił się telefon, odebrała natychmiast. To mogła być ta wiadomość, na którą czekała od kilku tygodni.
– Dzień dobry – odezwał się w aparacie męski głos. – Czy rozmawiam z panią Kaliną Stępień?
– Tak, przy telefonie. Dzień dobry, kto mówi?
– Tu Artur Dobkowski z Wydawnictwa Ars Nova. Mam przyjemność zawiadomić panią, że pani powieść „Świetlista ścieżka" weszła do naszego planu wydawniczego na kolejny rok.
Właśnie takiego wyniku się spodziewała, a jednak wypuściła z siebie głośne westchnienie ulgi. Ars Nova wydało już jej dwie poprzednie książki, ta miała być trzecia. Wraz z upływem lat udoskonaliła swój warsztat, nauczyła się pisać bardziej dojrzale i spełniło się w końcu jej wielkie marzenie o prawdziwej pisarskiej karierze. Jej powieści dobrze się sprzedawały, a recenzje były wyłącznie pozytywne. Wyrobiła sobie już w świecie pisarskim rozpoznawalną markę i cieszyła się znacznymi wpływami na rachunek bankowy. Nie osiągnęłaby tego wszystkiego, gdyby kiedyś obarczyła się małżeńskimi i rodzicielskimi obowiązkami.
– Bardzo się cieszę. Czy mógłby pan mi powiedzieć... to znaczy, czy książka się spodobała? Co zawierały recenzje?
– Proszę pani, wie pani przecież, że nie przekazujemy autorom treści wewnętrznych recenzji. Pani książka powinna ukazać się w trzecim kwartale roku. Poproszę panią tylko o wykonanie korekty autorskiej, a my zajmiemy się resztą.
– Dobrze. Rozumiem.
– Czy ma pani jeszcze jakieś pytania?
– Nie, chyba nie mam.
– W takim razie gratuluję i do usłyszenia.
– Do widze...
Rozłączył się. A przecież naprawę chciała dowiedzieć się czegoś więcej. Była ciekawa, jakie wrażenie wywarła na członkach zespołu redaktorskiego jej najnowsza powieść. A może chciała po prostu pogawędzić z tym całym Dobkowskim. Bo miała dziś wolny od zajęć dzień, co oznaczało, że od rana nie wychodziła z domu i nie otwierała do nikogo ust.
Tymczasem tamten człowiek zachował się jak chłodny profesjonalista, ograniczając się jedynie do przekazania informacji. Nie miał ochoty albo czasu, bądź jednego i drugiego, na rozmowę z podstarzałą pannicą, która przypadkiem wydawała u nich swoje wypociny. Tylko tyle mieli jej do zaoferowania ci, do których bram dobijała się przez większą część życia.
Zaczęła zastanawiać się, do którego z przyjaciół mogłaby zatelefonować i umówić się przynajmniej na kawę. Bo nie mogła dłużej okłamywać samej siebie. Czuła się bardzo, ale to bardzo samotna. W jej mieszkaniu zawsze panowała cisza, chyba że włączyła któreś z grających urządzeń. W weekendy snuła się czasami przez kilka godzin po pokojach, szukając sposobów na zabicie czasu. Nadal żyła w świecie literackich fantazji, który nazywała swoim prawdziwym domem, lecz satysfakcja czerpana z przebywania wśród książkowych postaci była coraz mniejsza. Ogromnie bała się pisarskiego wypalenia, ponieważ wtedy jej życie naprawdę straciłoby sens. A niekiedy nawiedzała ją niepokojąca myśl, że chętnie zamieniłaby wszystkie swoje „wielkie" osiągnięcia na obecność jednego bliskiego, kochającego człowieka, którego mogłaby nazywać swoim mężem.
Może zapisze się na lekcje kolejnego, piątego już obcego języka. Albo odwiedzi jeszcze jeden kraj. Albo znajdzie jakiś kurs robótek ręcznych. Albo postara się o częstsze spotkania autorskie, lub będzie brała udział w jeszcze większej ilości kulturalnych wydarzeń. Da jej to przynajmniej powód do wyjścia z domu, w którym zwyczajnie się dusiła. Może wtedy nie zbzikuje do końca. Chodziła wprawdzie regularnie do psychoterapeuty i brała nawet jakieś tabletki, lecz stany lękowe wciąż wracały, niekiedy nie pozwalając zasnąć niemal przez całą noc.
Jej życie, kiedy nie pracowała, nie pisała i nie przebywała wśród tłumów, było puste i pozbawione blasku. Czuła się dokładnie tak samo jak tamta kobieta z gazetowej opowieści sprzed lat. I tej pustki nie mogli wypełnić studenci, przyjaciele, wydawcy, czytelnicy ani nawet przelotni kochankowie. Tęskniła za dziećmi, których nigdy nie miała. Gdyby urodziła je we właściwym czasie, dziś byłyby już dorosłymi ludźmi. Nie przeszkadzałyby jej teraz w pracy zawodowej. A nawet więcej, stanowiłyby dla niej źródło inspiracji i najlepszy powód, dla którego warto tak bardzo się starać. Mogłaby wspierać ich własne kariery i pomagać w osiąganiu rozmaitych celów. Miałaby komu przekazać swój intelektualny i materialny dorobek. Tylko świeże, młodzieńcze głosy jej nie istniejących dzieci byłyby w stanie rozproszyć melancholię starzejącej się Kaliny.
Ale nie chciała ich urodzić, a teraz było za późno. Popełniła błąd, którego już nie naprawi. Nigdy nie zostanie matką. Jej geny umrą wraz z nią, a jedynymi śladami jej pobytu na tym świecie będą książki i publikacje naukowe.
Poczuła nagły wstrząs i powróciła do swojego czasu. Zjawa wreszcie zdjęła ręce z głowy dziewczyny i nieco się odsunęła.
– Rozumiesz teraz? – wyszeptała smutno. – Nie zwyciężysz na tej drodze. Tylko teraz tak ci się wydaje. Ale jeszcze nie jest za późno. Wciąż możesz coś zmienić.
Kalina nie była w stanie wykrztusić słowa. Oczy młodej kobiety wypełniły się gwałtownie łzami, które natychmiast zaczęły ściekać po policzkach. Nie wiedziała, czy ma być wdzięczna staruszce za ostrzeżenie, czy raczej powinna ją znienawidzić za zniszczenie jej wszystkich złudzeń.
I wtedy nastąpiła kolejna przemiana, a raczej cała ich seria. Duch przyszłości zaczął szybko młodnieć, przybierając wszystkie twarze Kaliny, aż do niemowlęcia. A potem równie nagle z powrotem się zestarzał, wracając do postaci zgrzybiałej staruszki. A jeszcze później stał się wszystkimi trzema przewodniczkami Kaliny naraz, dziewczynką, kobietą w rozkwicie młodości i starą jędzą. Z ust istoty w nieokreślonym wieku wydobył się głos, który był jednocześnie dziecinny, młody i stary:
– Nie robię tego przeciwko tobie. Przecież wiesz, że nikt cię nie kocha i nigdy nie będzie kochał równie mocno jak ja. I będę cię kochać, nawet jeśli odrzucisz moje posłanie...
Głos stopniowo cichł, a postać stawała się coraz bardziej przezroczysta. W końcu zniknęła zupełnie. Kalina znów została sama w pustym i cichym mieszkaniu. Odruchowo spojrzała na wiszący nad drzwiami kuchni zegar. Było już po południu, co oznaczało, że czas nie stał w miejscu. Ubrała się w końcu, zjadła byle jakie śniadanie, nie mające nic wspólnego ze świątecznym przepychem, i snuła się w otępieniu przez następnych kilka godzin po tych paru pomieszczeniach, wciąż rozmyślając o tym, co niedawno zobaczyła i usłyszała.
Nawet nie przeszło jej przez myśl, by poddawać prawdziwość wizji w wątpliwość. Nie miewała przecież do tej pory halucynacji i na pewno nie zwariowała. Nie zmyśliła sobie tej podróży poprzez czas i siebie samą. Niewiarygodne wydarzenia musiały więc rozegrać się naprawdę, pozostawiając Kalinę z pytaniem: czego chciały od niej duchy?
Bo wiedziała, że nie wolno jej zlekceważyć ostrzeżenia. Tylko co ma zrobić? Może powinna jednak pogodzić się z Adrianem? Ta możliwość przez chwilę ogromnie ją kusiła. Sięgnęła po komórkę i uruchomiła spis numerów. Ale... Czy to naprawdę był dobry pomysł? Być może chłopak dałby się jakoś przekonać, że powinni kontynuować tę znajomość. A może wcale nie musiałaby go specjalnie przekonywać. Przez jakiś czas panowałaby nawet między nimi idealna zgoda. Lecz wkrótce wpadłaby na nowo w zaklętą spiralę żalów, podejrzeń, kłótni i łzawych pojednań, zakańczanych nieodmiennie w łóżku. Zawsze po takim seksie miała wstręt do samej siebie. W końcu, wyczerpana psychicznie do cna tą huśtawką nastrojów, płaczami i bezsennymi nocami, stałaby się wrakiem człowieka. A co byłoby po ślubie, gdyby do niego doszło? Wiedziała, że Adrian, z jego przekonaniami na temat roli kobiety, zmusiłby ją dość szybko do rezygnacji z pracy zawodowej i porzucenia pisarstwa. Wymógłby pewnie na niej, by urodziła mu pięcioro lub sześcioro dzieci, i całkowicie się im poświęciła. A przecież ona chciała mieć dzieci, lecz nie więcej niż troje. I nie zamierzała, nawet dla nich, przekreślać całej reszty swojego życia.
Nie powinna wchodzić z powrotem do tej samej cuchnącej rzeki. Nie po tym, jak z wielkim trudem wydostała się na brzeg. Musi być konsekwentna. Ze złością rzuciła komórkę na ławę, aż pośliznęła się po blacie i spadła na dywan. Nie.
Po kilku głębokich westchnieniach pochyliła się i sięgnęła po zmaltretowany aparat, by zadzwonić do rodziców, złożyć życzenia i wysłuchać ich narzekania na brak córki w domu rodzinnym. Nie miała ochoty tego teraz robić, ale nie mogła przecież całkowicie ich zignorować. A potem chyba spróbuje wprosić się na Wigilię do kuzynki, która też mieszkała w Warszawie i miała już swoją rodzinę. Bo nagle bardzo nie chciała zostać w tym świątecznym dniu sama jak palec.
Nie zdążyła wybrać numeru, bo niespodziewanie usłyszała pukanie do drzwi. Mając nadzieję, że tym razem będzie to człowiek z krwi i kości, przeszła do przedpokoju i popatrzyła przez wizjer. Za drzwiami stał młody mężczyzna, którego czasami mijała na schodach. Po krótkim namyśle – a co tam, jest przecież Wigilia, dziś wszyscy są dla siebie mili i ten chłopak na pewno nie zrobi mi krzywdy – zdecydowała się otworzyć.
– Cześć – zaczął głosem, którego brzmienie sprawiło Kalinie dziwną przyjemność. – Jestem sąsiadem z dołu i mam na imię Bartek. Widziałem cię parę razy, jak wchodziłaś do klatki.
– Jestem Kalina – odparła automatycznie. – O co chodzi?
– Bo wiesz, dziś jest Wigilia i wszystkie sklepy są już pozamykane, a nam zabrakło soli. Mogłabyś trochę pożyczyć? Obiecuję, że oddam po świętach.
Tym razem prawie się nie wahała. Nie zostawi przecież człowieka bez pomocy w takim dniu. Odsunęła się, robiąc mężczyźnie przejście.
– Nie ma sprawy. Zaraz przyniosę. Wejdź.
Zamknęła za nim drzwi, przy okazji lustrując go otwarcie wzrokiem. Bartek był blondynem i miał najbardziej niebieskie oczy, jakie widziała w całym swoim życiu. Te oczy były jak niezapominajki, jak dwa dziewicze jeziora, w których mogłaby pogrążyć się bez reszty. Do tej pory nie znosiła ludzi o takim typie urody. Sama brązowowłosa i ciemnooka, mająca śniadą, podatną na opalanie karnację, interesowała się podobnymi do siebie mężczyznami. Ale ten chłopak od razu stał się wyjątkiem od reguły. Zaprowadziła go do kuchni, gdzie zaczęła przesypywać sól z dużego pojemnika do mniejszego. Słuchała przy tym wesołej opowieści Bartka o wigilijnej wieczerzy, którą właśnie przygotowywała jego mama. Próbował jakoś usprawiedliwić swoje najście, ale ona nie miała mu wcale tego za złe. Zauważyła w duchu, że chłopak wiedział naprawdę dużo o kuchni, stając się przez to cenną perłą wśród płci męskiej.
Podobał jej się również sposób, w jaki Bartek mówił o swojej matce. Od pierwszych słów widać było, że kocha ją i szanuje. To też było wielką zaletą u mężczyzny, ponieważ podobny stosunek będzie miał prawdopodobnie do przyszłej żony.
– Jesteś dzisiaj sama? – zapytał nagle.
Czemu o to pytał? I co ma odpowiedzieć? Kaliną targnęło nagle złe przeczucie. Ale chyba jest już za późno na kłamstwa. Nikt nie uwierzy, że w tym mieszkaniu przebywa ktokolwiek oprócz niej.
On ci nic nie zrobi, idiotko, powiedziała sobie w myślach. Przestań wymyślać zagrożenia, których nie ma.
– Tak, mieszkam sama. I postanowiłam zostać na Boże Narodzenie w stolicy.
Stał tuż obok, więc zebrała się na odwagę i spojrzała mu prosto w twarz. Znów te intensywnie niebieskie oczy. Znała Bartka właściwie dopiero od dzisiaj, lecz już teraz czuła się przy nim całkiem inaczej niż w towarzystwie Adriana. Tam zawsze było napięcie i podskórny strach, i zawsze te niedopowiedzenia, te tajemnice, te sprawy przemilczane w obawie przed reakcją narzeczonego. Nowy znajomy od samego początku sprawiał, że czuła się bezpiecznie. Jego przystojna twarz miała przyjazny i zrelaksowany wyraz, bez śladu sarkastycznego ściągnięcia, a w oczach nie dostrzegała nic oprócz ciepła.
– Więc jeśli nie masz innych planów, to może wpadłabyś do nas na kolację? Mama i siostra na pewno się ucieszą. Nikt nie powinien być dzisiaj sam.
Namyślała się tylko przez jedno uderzenie serca.
– Oczywiście. Dziękuję za zaproszenie. Przebiorę się i zaraz do was przyjdę.
Pojemnik z solą stał na stole, nagle straciwszy ważność. Młodzi patrzyli na siebie jeszcze przez chwilę, a Kalina poczuła dziwne ciepło w okolicy serca.

Wieża Zapomnienia i inne opowiadaniaWhere stories live. Discover now