Niebieskie oczy cz. 1

1 0 0
                                    

Kalina przebudziła się, ale nie odmykała jeszcze powiek, rozkoszując się faktem, że nareszcie nie musi nigdzie pędzić. Zajęcia na uczelni skończyły się we wtorek, a wczoraj studenci spoza stolicy porozjeżdżali się do domów. Jeśli chciała, mogła wylegiwać się w łóżku nawet do południa. W końcu to była Wigilia.
A potem westchnęła ciężko, uderzona nagłym wspomnieniem niby obuchem. W niedzielę, zaledwie kilka dni temu, rozstała się z Adrianem, swoim narzeczonym. Wprawdzie ten związek od dawna wydawał się martwy, lecz jakoś trwał siłą przyzwyczajenia, dając dziewczynie złudzenie posiadania poukładanego życia. A teraz znów była w punkcie wyjścia. Rodzina i znajomi będą ją pewnie na wyścigi swatać, przerażeni wizją staropanieństwa Kaliny.
W takiej sytuacji dłuższe leniuchowanie nie zapowiadało się specjalnie obiecująco, zdecydowała się więc wstać. Kapcie, szlafrok, mycie zębów, obowiązkowa poranna kawa. Zastygła na chwilę nad filiżanką, wdychając aromat Jacobsa i zastanawiając się, co będzie robić przez resztę dnia.

No tak, była przecież Wigilia. Jak każda przyzwoita kobieta, powinna od rana krzątać się po kuchni, przygotowując tradycyjne potrawy, a wieczorem przełamać się z najbliższymi opłatkiem i zjeść uroczystą kolację. Tak postąpi w tym dniu znakomita większość Polaków. Nawet ci samotni i bezdomni zasiądą przy wspólnych stołach, korzystając z dobroci instytucji charytatywnych i władz miejskich, organizujących na placach coroczne „choinki".
Mogłaby pojechać do rodziców. Nie mieszkali przecież na drugim końcu Polski. Jeśli się spręży, za kilka godzin będzie w domu. W zasadzie już powinna tam być. Rodzice, a zwłaszcza mama, obrażą się, jeśli nie siądzie z nimi do wieczerzy. Gdyby miała własną rodzinę, sprawa byłaby jasna, a tak... A tak pozostawała wciąż, mimo swoich dwudziestu siedmiu lat i doktoranckiego stypendium, dzieckiem. Przynajmniej w ich oczach. Zbuntowanym dzieckiem, które pewnego dnia po prostu spakowało się i „uciekło" z domu w wielki świat Warszawy.
Tyle że nie miała najmniejszej ochoty tam jechać. Mogłaby przysiąc, że do samej nocy rozmowa będzie obracała się wokół Adriana i ich przerwanego związku. Oboje tłumaczyliby jej, jak głupio postąpiła, odrzucając tak wspaniałego mężczyznę. Prawdopodobnie namawialiby ją, by zadzwoniła do chłopaka i spróbowała go przeprosić, wykorzystując magię świąt. Jej młodszy brat dzielnie sekundowałby im w tych zabiegach, rzucając swoje nieszkodliwe docinki. Cała sprawa mogłaby na końcu przerodzić się w awanturę, gdy usiłowałaby wyjaśnić rodzicom, dlaczego nie chce dłużej być z Adrianem. Jej punkt widzenia zawsze był dla nich czymś niepojętym. Pomimo pokrewieństwa dzieliły ich od dziewczyny, zwłaszcza ojca, całe lata świetlne.
Rok temu spędzała Wigilię z Adrianem u jego rodziców. Było miło, nie mogła zaprzeczyć. Wszyscy się cieszyli, uśmiechali się do siebie nawzajem i niczego nie udawali. Lecz szybko powróciła codzienność, znów przynosząc nierozwiązane problemy. Już po paru dniach w jej rozmowy z chłopakiem na nowo wkradły się pretensje, błagania i łzy. Nie, nie miała ochoty do tego wracać. A gdyby nawet wykazała się tak daleko idącym masochizmem, powrót byłby bardzo trudny, jeśli nie niemożliwy. Przecież dała Adrianowi nieodwołalnego kosza.
Spędzi więc chyba ten czas w swoim wynajętym mieszkaniu, w jedynym pokoju i małej kuchni. Będzie oglądać familijne komedie, pochłonie górę słodyczy i wypije w samotności całą butelkę czerwonego wina. Może coś przeczyta, coś napisze, trochę popracuje. Do diabła z Bożym Narodzeniem. To tylko kilka dni w roku, podczas których ludzi ogarnia jakieś niewytłumaczalne szaleństwo. Niech durne masy pozwalają porwać się szałowi zakupów i obżarstwa. Niech spotykają się na rodzinnych zjazdach z wujami i ciotkami, których nie widzieli od wielu lat, i dają się brać w krzyżowy ogień pytań. Ale ona, Kalina, będzie ponad tym wszystkim. Przeczeka w ukryciu ten najgłupszy czas, a potem wróci, jak gdyby nigdy nic, do swoich zajęć na uczelni, obsesyjnej nauki języków i barowych nasiadówek z innymi singlami. Do swojego prawdziwego życia.
To nawet lepiej, że zostaje u siebie. Wciąż męczyło ją przygnębienie i nie chciała nikomu pokazywać się w takim stanie. Była na etapie przekonywania otoczenia, a najmocniej samej siebie, że wcale nie potrzebuje Adriana. Może alkohol poprawi jej humor. Odbierze na pewno trochę esemesów z życzeniami i parę maili od znajomych. Dzięki nim nie będzie czuła się tak bardzo opuszczona. Bo na pogawędkę na forum dyskusyjnym nie ma co dzisiaj liczyć...
Nagle zamarła, w najwyższym stopniu zaniepokojona dobiegającymi z kuchni dźwiękami. Mieszkała sama, więc nikt poza nią nie powinien się tam kręcić. Nie miała nawet zwierzaka, który mógłby być sprawcą tych szmerów. Czyżby włamanie...? Lokal był położony na pierwszym piętrze, a tuż obok kuchennego okna stało dumnie rozłożyste drzewo, więc wysportowany złodziej mógłby, bez większego wysiłku, wspiąć się po jego gałęziach i wybić okno.
Ale przecież nie słyszała hałasu, jaki musiałaby wydawać rozbijana w drobny mak szyba. Chyba więc jednak nie było to włamanie. Na wszelki wypadek rozejrzała się rozpaczliwie po pokoju, szukając jakiegoś wystarczająco ciężkiego narzędzia. Bezskutecznie. Wszystkie noże, tasaki i podobne im urządzenia zostały w kuchni. A gdyby nawet miała coś pod ręką, mocno powątpiewała, czy ze swoją drobną posturą pokonałaby dobrze zbudowanego mężczyznę. Jej wzrok padł na leżącą na ławie komórkę. Może zdążyłaby przynajmniej zadzwonić na policję.
Tak, bez wątpienia ktoś chodził po kuchni i przekładał jej rzeczy. Serce Kaliny waliło ze strachu tak mocno, jakby miało za moment wyskoczyć z piersi. Nie, za nic w świecie tam nie pójdzie. Już prędzej wyskoczy z balkonu w samym szlafroku i domowych bamboszach, prosto w śniegową zaspę, która na pewno zamortyzuje upadek, a potem zacznie dobijać się do drzwi sąsiadów i prosić o pomoc. Nie pozwoli zamordować się albo zgwałcić we własnym, uczciwie wynajmowanym mieszkaniu.
Kiedy już niemal podjęła decyzję, w drugim pomieszczeniu zapadła nagle cisza. A potem usłyszała długie, miękkie westchnienie tamtego kogoś. Nie wiadomo czemu, ten dziwny odgłos uspokoił ją, a nawet dodał otuchy. Jakoś w ogóle nie kojarzył się ze zbirem. Kalina, chociaż nie zdusiła jeszcze do końca niedobrych przeczuć, wielkim wysiłkiem woli przemogła się i drobnymi kroczkami, wstrzymując oddech i próbując uspokoić rozpędzone serce, skierowała się w stronę kuchni.
Wstrząs, jaki przeżyła, omal nie odebrał jej przytomności. Krzyknęła głośno tylko jeden raz, cudem powstrzymując się przed wrzeszczeniem aż do zachrypnięcia. Rzeczywiście nie była w mieszkaniu sama. Przy kuchennym stole siedziała brązowowłosa dziewczynka, na oko dziesięcio-, może dwunastoletnia, i w zamyśleniu przyglądała się własnym paznokciom. Miała na sobie ubogą, niemodną, choć czystą i schludną odzież. Tylko jej proste włosy zwisały w tłustych strąkach, rozpaczliwie wołając o mycie. Był to chyba jedyny zgrzyt w raczej miłej aparycji ładnego dziecka.
Kalina poczuła, że ma w ustach tak sucho, jakby przed chwilą jadła piasek. Jej kolana dygotały z całej siły i musiała przysiąść na taborecie. Na szczęście stał tuż obok, bo dziewczyna nie była teraz w stanie zrobić nawet jednego kroku. A kiedy mała, która dziwnie jej kogoś przypominała, podniosła nagle głowę i spojrzała tamtej prosto w oczy, Kalina znów krzyknęła ze strachu. Wyszedł jej raczej żałosny pisk, ale zupełnie się tym nie przejmowała.
Zdołała jeszcze pomyśleć, że przynajmniej nie będzie zgwałcona. Bo co do całej reszty, to nadal nie miała prawa czuć się bezpiecznie. Niewinnie wyglądające dziecko mogło lada chwila zamienić się w jakiegoś potwora i rzucić na nią z paszczą pełną ostrych zębów. Albo stać się czymś jeszcze ohydniejszym i spowodować, że młoda kobieta umrze z samej niewypowiedzianej zgrozy.
– Nie bój się – odezwała się niespodziewanie dziewczynka. – Przecież mnie znasz.
– N-nie znam cię – wykrztusiła wreszcie Kalina nie- swoim głosem. – Kim, u diabła, jesteś i jak się tu dostałaś?
A potem dodała, odzyskując troszeczkę rezonu:
– Jeśli zaraz się nie wyniesiesz, wezwę policję.
– Znasz mnie, Kalino – powtórzyła łagodnie mała. – Wiesz o mnie wszystko, a ja wiem wszystko o tobie. Przypatrz się uważnie.
– Skąd wiesz, jak...
... mam na imię, nie dokończyła. Prawda dotarła do niej tak nagle, że po raz drugi w tym dniu prawie zemdlała. Te włosy, zawsze przetłuszczone, bo myła je zbyt rzadko..., w tym wieku jeszcze z grzywką..., oczy, tak ciemne jak jej własne..., regularne rysy ładnej twarzyczki, stanowiące niemal dokładną, tylko młodszą kopię oblicza Kaliny... Ten sam wykrój ust..., znamię na odsłoniętej szyi... i to natręctwo, zajmowanie się własnymi paznokciami, gdy dziewczyna czuła się zakłopotana lub chciała udać, że czegoś nie słyszy... Nie, takie rzeczy po prostu się nie zdarzają.
Nie zdarzają się, a więc dziewczynka nie mogła być nią samą z przeszłości. A jednak nią była i zajmowała bezczelnie kuchnię dorosłej Kaliny. – Po co tu przyszłaś... zjawiłaś się? Po jaką cholerę? – dziewczyna, zamieniwszy strach na niezrozumiałą dla niej samej desperację, prawie naskoczyła na Bogu ducha winne stworzenie. – Świetnie radziłam sobie bez ciebie. Całkowicie o tobie zapomniałam i ty doskonale o tym wiesz! Nie potrzebuję cię!
Skierowała oskarżycielski palec w kierunku swojej młodszej wersji. Bezwiednie wstała i zbliżyła się parę kroków do dziecka, a w jej głowie pojawiły się niespodziewanie mordercze myśli. Nikt nie szukałby osoby, która od dawna nie istniała. Ale nie, to nie mogło być takie proste. Dziewczynka, która z całą pewnością nie należała do tego świata, wciąż mogła zmienić się w bestię. Lepiej było nie kusić losu.
– Owszem, zrobiłaś wszystko, by się mnie pozbyć – mała mówiła tak, jakby role nagle się odwróciły, jakby to ona była starsza, a dorosła Kalina była jej dzieckiem. – A jednak nie osiągnęłaś swojego celu. Bo ja wciąż tkwię w tobie i kieruję całym twoim życiem.
– To bzdura! Sama kieruję swoim życiem! Ja i tylko ja! Nikt nie ma prawa mówić mi, co powinnam robić! A ty... Ciebie już nie ma!
– Cząstka mnie przetrwała w twojej głowie. Nie umrę do końca, dopóki będzie żyło nasze ciało. Wiesz o tym dobrze, Kalino. Przecież czytujesz literaturę psychologiczną.
– No i co z tego? Zniknij, rozpłyń się w powietrzu, kimkolwiek tam sobie jesteś, i daj mi święty spokój – w głosie Kaliny zabrzmiało coś na kształt groźby, choć zdawała sobie sprawę, że nie uda jej się nastraszyć dziewczynki. – Chcę żyć po swojemu.
– Dobrze, odejdę. Choćbym chciała, nie wolno mi z tobą zostać. Ale moja rola jeszcze się nie skończyła. Jestem duchem przeszłości i mam ci ją pokazać.
– Świetnie pamiętam swoją przeszłość. Nie musisz mi jej pokazywać – burknęła.
– Nie, pamiętasz tylko fakty – smutno pokręciła głową mała. Również wstała, wyglądając dziwnie żałośnie ze swoim dziecięcym ciałem w porównaniu z bujną kobiecością dorosłej Kaliny. – Ale emocje zdusiłaś. Tyle że one wciąż istnieją, zamienione w coś znacznie bardziej groźnego. Moim zadaniem jest zawrócenie cię z drogi donikąd.
– Dobrze, niech ci będzie – odparła zrezygnowana Kalina. – Pokaż mi tę przeszłość.
– W takim razie zabieram cię w podróż – zjawa wciąż była zmartwiona. Młoda kobieta przypomniała sobie, że w rzeczywistości w tym wieku też rzadko się śmiała. Różniła się od rówieśników tak bardzo, że trudno byłoby odmalować to w paru słowach. Oczywiście, zawsze zdecydowanie zaprzeczała własnej inności.
– Ale ostrzegam, że to nie będzie przyjemne.
– Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. Co mam zrobić? Powinnam przebrać się w strój bardziej stosowny do podróży?
– Nie, nie musisz – pokręciła głową dziewczynka. – Nasza podróż odbędzie się w wymiarze duchowym, nie w fizycznej przestrzeni. Nikt cię nie zobaczy, więc ubranie nie ma znaczenia. Idź za mną.
– Ale jak...
Tamta już jej nie słuchała, ponieważ właśnie wchodziła w ścianę. Dosłownie przez nią przeszła, a gładki mur zamknął się za jej sylwetką niby ściana mgły. Przed zniknięciem zdążyła jeszcze odwrócić głowę i spojrzeć na Kalinę ponaglającym wzrokiem.
Dziewczyna zawahała się, lecz była na tyle rozsądna, by zdawać sobie sprawę, że nie uda jej się łatwo pozbyć nieproszonego gościa. Jeśli za nim teraz nie pójdzie, duch przeszłości na pewno wkrótce wróci, by na nowo nękać swoją starszą wersję. Westchnęła więc przeciągle, zacisnęła mocno powieki i polecając się opiece wszystkich świętych, ruszyła w kierunku ściany.
Poczuła tylko, jakby rozstępowała się przed nią gęsta galareta. W lęku, że zaraz się udusi, wyciągnęła przed siebie obie ręce, jakby mogło jej to pomóc w znalezieniu się po drugiej stronie. Na szczęście tajemnicza substancja posłusznie wypuściła z uścisku jej ciało, i Kalina stanęła pewnie na jakiejś twardej powierzchni, wciąż drżąc z emocji.
– Możesz już otworzyć oczy – usłyszała obok siebie dziecięcy głos.
Miejscem, do którego miała dotrzeć, okazało się mieszkanie jej rodziców. Ale nie to, które teraz doskonale znała, lecz takie, jakie zamieszkiwali we czworo kilkanaście lat temu. Dziewczynka, wierna kopia przewodniczki Kaliny, zamknęła się w swoim pokoju, a z największego pomieszczenia dobiegały podniesione głosy dwojga dorosłych.
Nietrudno było zgadnąć, co się stało. Ojciec regularnie, kilka razy w tygodniu, wracał z pracy zalany w trupa, co doprowadzało mamę do szewskiej pasji. Urządzała mu wtedy głośne awantury, które niczego nie zmieniały. Kalina wiedziała, że nie dojdzie do rękoczynów. Wprawdzie parę razy miały miejsce, ale to było naprawdę tylko parę razy i nie stało się nic poważnego. Nigdy za to nie podniósł ręki na dzieci. Traktował je nawet jak czasowych „sprzymierzeńców" w wojnie z żoną, co mała Kalinka brała za autentyczne rodzicielskie zainteresowanie.
Z reguły tamci dwoje „ograniczali się" więc do kilkugodzinnej słownej przepychanki, w której temat alkoholu stanowił jedynie skromny wstęp. Potem zaś następowała wzajemna wymiana pretensji i wyliczanie wad partnera. Gęsto padały wulgarne słowa, a na koniec oboje zwykle wyrażali żal, że w ogóle się ze sobą związali. Częściej rozwodem straszyła mama, co nie oznaczało, że naprawdę tego chciała.
Ale wcale nie o tej awanturze myślała ich córka. I to było najdziwniejsze. Młodziutka Kalinka właśnie układała w głowie kolejną opowieść o wymyślonym przez siebie świecie. Przechadzała się przy tym w tę i z powrotem po swoim malutkim pokoiku, który to zwyczaj pozostał dziewczynie do dnia dzisiejszego. Ruch pomagał jej w twórczym myśleniu i pozwalał na odprowadzenie nadmiaru energii.
Kiedy obok walił się świat, mała uciekała w bezpieczną fantazję, gdzie wszystko układało się po jej myśli. Udawała wtedy, że „tamto" w ogóle się nie dzieje. Dwoje najważniejszych dla niej ludzi nie czuło do siebie nawzajem tak wielkiej nienawiści, jej dom nie rozpadał się. Nauczyła się być szczęśliwa ze swoimi nieistniejącymi „przyjaciółmi". Pokój za ścianą, również zamknięty na głucho, należał do jej młodszego brata, który też udawał, że wszystko jest w najlepszym porządku. Nigdy nie rozmawiali ze sobą o zachowaniu rodziców. Każde z nich żyło własnymi sprawami, traktując domową atmosferę jak zło konieczne.
Duch przeszłości miał rację. Wiele z tamtej dziewczynki pozostało w dorosłej Kalinie. Do dziś w taki sposób radziła sobie z problemami, łaskawie ich „nie zauważając". Potrafiła czuć się wspaniale nawet wtedy, gdy jej rzeczywiste położenie było dramatyczne. Notorycznie pozostawiała trudne sprawy własnemu biegowi, licząc na to, że w końcu same się w cudowny sposób naprawią. Oczywiście nigdy się tak nie działo. A kiedy przychodziła nieunikniona katastrofa, miała pretensje do wszystkich wokół, tylko nie do siebie.
– Już pamiętam – szepnęła do swojej przewodniczki. – Zawsze wiedziałam, dlaczego taka jestem. Ale nic nie mogłam na to poradzić. Byłam tylko dzieckiem...
– Wiem. To nie twoja wina. Zobaczyłaś już dość i nie musisz tu dłużej zostawać. Ale to nie koniec naszej wspólnej podróży.
Po raz drugi przeszła przez ścianę, a młoda kobieta podążyła za nią bez strachu. Wciąż znajdowały się w tym samym mieszkaniu, lecz teraz jej młodsze wcielenie było już dorastającą pannicą. Młoda Kalina wracała właśnie z kuchni, mijając po drodze pokój rodziców. Ponieważ drzwi do niego były otwarte, dziewczyna słyszała każde słowo matki i ojca.
Nie, tym razem się nie kłócili. Zwyczajnie rozmawiali, bez krzyków i wulgaryzmów. Komentowali jakiś program telewizyjny, w którym była mowa o roli kobiet w świecie. Końcówka wypowiedzi matki umknęła uwagi osiemnastoletniej Kaliny, za to słowa ojca rozległy się wyraźnie w jej głowie:
– No i wszędzie na świecie rządzą przeważnie mężczyźni. Bóg tak chce.
Zamknęła się w swoim pokoju, próbując nie myśleć o tym, co usłyszała. Starała się też stłumić emocje, które, jeśli dopuściłaby je do głosu, zepchnęłyby ją na samo dno rozpaczy.
Wiedziała doskonale, że jej ojciec ma takie właśnie poglądy. To była jeszcze jedna z rzeczy, nad którymi lepiej było się nie zastanawiać. Wróciła uporczywa myśl, która zawsze narzucała się jej w podobnych chwilach.
Bo ja będę pisarką. W ten sposób młoda Kalina pocieszała samą siebie. Bo ja będę pisarką. Zrobię błyskotliwą karierę. Będę sławna, będę „kimś", zarobię mnóstwo pieniędzy. To głównie ja będę utrzymywać rodzinę. Nie będę zależna od żadnego mężczyzny.
Jakie ty bzdury opowiadasz, dziewczyno, miała chęć krzyknąć dorosła Kalina. Co ty wiesz o pisarstwie? Dobre chęci nie wystarczą, przyzwoity warsztat też nie. Musisz umieć trafić do ludzi, mieć do opowiedzenia historię, której inni będą chcieli słuchać. Dopiero wtedy możesz liczyć na to, że renomowane wydawnictwo tę książkę opublikuje, a czytelnicy ją kupią. A ty, powiedzmy to uczciwie, żyjesz we własnym świecie i pisujesz tylko o swoich dziwacznych fantazjach.
Poza tym, pisarstwo nie jest zawodem. To hobby, przynajmniej w tym kraju. Tutaj ludzi nieźle żyjących z pisania książek można policzyć na palcach obu rąk. Cała reszta wegetuje na granicy przetrwania lub wykonuje równolegle inne zajęcie. Naprawdę myślisz, że jeśli będziesz pisać, to świat padnie ci do stóp? Że będziesz otoczona podziwem, że wszyscy będą ci zazdrościć? W takim razie ogromnie się mylisz. Świat mocno cię zrani i poczęstuje głównie obojętnością, a niekiedy również niechęcią. Bo komu przysłuży się twoja pisanina, którą będziesz się zajmowała głównie dla własnej przyjemności?
A co więcej, ty po prostu nie masz talentu. Bądź szczera sama ze sobą i wreszcie się z tym pogódź. Masz tylko to, czym podobno wybrukowane jest piekło. Uwierz mi, bo wiem coś o tym. Wiem, bo sama jeszcze próbuję i chyba nie będę umiała przestać.
Ha, może osiągnęłabyś coś ciężką pracą. Ale na to potrzebowałabyś czasu i wsparcia rodziny. Wiedz już teraz, że nie będziesz miała ani jednego, ani drugiego. Zawsze znajdzie się coś pilniejszego, czym będziesz musiała się zająć. Studia, praca, dzieci... Czas przeznaczony na pisanie będzie czasem ukradzionym. Twojej prawdziwej karierze, kochającym cię dzieciom... Włożysz w to gigantyczny wysiłek i uzyskasz mierny efekt. Zawsze będziesz „początkująca".
Bardzo chciałaby powiedzieć to wszystko młodej. Ale nie mogła, bo w tym czasie i miejscu była tylko duchem. Tamta Kalina nie zobaczy jej ani nie usłyszy. Będzie musiała zdobyć doświadczenie na własnych błędach. Zgorzknieje przy tym i straci entuzjazm, ale taką cenę płaci się za życie.
Wybiegła jeszcze myślą ku matce. Jej rodzicielka próbowała czasami postawić na swoim. Broniła praw kobiet i sprzeciwiała się patriarchalnemu systemowi wartości ojca. Także córce tłumaczyła, że powinna kierować się w życiu przede wszystkim troską o własne dobro. Ale sama niedaleko zaszła na drodze do niezależności. Przez wiele lat nie pracowała zawodowo, a nawet gdy wróciła już do pracy, jej dochód zawsze był dużo mniejszy od zarobków ojca. Nie można było mieć do niej o to pretensji, bo trafiła ze swoim powrotem do zawodu na czasy, kiedy większość Polaków zarabiała za mało bądź tkwiła latami na bezrobociu.
Następny epizod, który pokazała Kalinie przewodniczka, związany był właśnie ze stosunkiem mamy do pracy zawodowej kobiet. Stosunkiem niejednoznacznym i często zmieniającym się wraz z okolicznościami. Dla córki oczywiste było, że będzie pracować, skoro postawiła na kształcenie. Musiała w jakiś sposób zdradzić się ze swoim poglądem, bo matka odparła:
– Jak urodzisz dziecko i twój mąż powie: Kalinko, teraz jest nam dobrze, może posiedziałabyś ze trzy lata w domu, to trzeba się zgodzić. A nie gadać: ja muszę pracować, bo ja mam ambicje!
Ostatnie słowa wypowiedziała zmienionym tonem, przybierając przy tym „dumną" postawę kobiety z ambicjami. To wszystko miało oczywiście na celu wykpić taki tok myślenia. Matka często odgrywała tego rodzaju pantomimę, naśladując wymowę Kaliny bądź innej osoby. Takie postępowanie raniło uczucia córki, lecz znów niewiele mogła na to poradzić.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Bo i co miała powiedzieć? Że nie zgadza się z radą matki, że i tak postąpi po swojemu? Nie, to nie miałoby sensu. Sprowokowałaby awanturę, której raczej nie wygrałaby, i po której jej uczucia byłyby jeszcze bardziej zdeptane. Zostałaby całkowicie, nieodwołalnie pokonana. Podświadomie przysięgła sobie tylko w duchu, że ona NIGDY, PRZENIGDY nie znajdzie się w opisywanej przez mamę sytuacji i nie będzie musiała dokonywać takiego wyboru.
Którego zresztą dotyczyła następna rozmowa, także z matką. Kalina nie ukrywała się zbytnio ze swoimi życiowymi planami. Chciała rozwijać swoje zainteresowania, chciała pracować zawodowo, coś osiągnąć. Kochała zgłębianie wiedzy i nie wyobrażała sobie, że kiedyś będzie musiała odsunąć tę pasję na drugi plan. W tym wszystkim nie było już miejsca na dzieci, a nawet na małżeństwo. Chociaż to ostatnie nie musi być takie złe.
– Mogłabym wyjść za mąż – oświadczyła. – Ale nie chcę mieć dzieci.
– Nie byłoby wam dobrze – pokręciła głową mama. – Tylko we dwoje, bez dzieci, to jest tak smutno... Taka rodzina jest niepełna. Nie, dzieci trzeba mieć.A kiedy indziej matka sama zagadnęła ją w tej kwestii:
– Przeczytałam ostatnio w gazecie historię pewnej kobiety. Najpierw mówiła tak jak ty teraz. Chciała mieć ciekawą pracę, więc nie założyła rodziny. A teraz ma czterdzieści lat i uważa, że jej życie jest puste. Kiedy przychodzi po pracy do domu, nie ma co ze sobą zrobić.
Z tym nie dało się dyskutować i Kalina wcale nie próbowała. Tamta kobieta mogła mieć rację, a już na pewno nie myliła się co do swoich odczuć. Była w końcu od Kaliny o wiele starsza i posiadała życiowe doświadczenie, którego dziewczynie na razie brakowało. Chyba więc to właśnie wtedy Kalina po raz pierwszy poczuła niepewność co do słuszności własnych przekonań. Ta wątpliwość miała wracać co jakiś czas, uporczywie tłumiona i rozmywana w nawale codziennych wrażeń.
Oczywiście nie zawsze było tak źle. Najczęściej mama wspierała ją w procesie kształcenia i nie protestowała, kiedy Kalina mówiła o swojej przyszłej pracy. Jednakże wspomnienie tych kilku zdarzeń i jeszcze innych, których przewodniczka jej nie pokazała, sprawiło, że po twarzy dorosłej Kaliny popłynęły łzy. Powróciły wszystkie dawne emocje: złość, rozpacz, poczucie krzywdy, poczucie niesprawiedliwości, lęk przed utratą tego, co kochała i czemu chciała poświęcić życie. A jedynym powodem miała być jej płeć.
– Nie chcę więcej – wyszeptała. – Już dość, proszę. Pozwól mi wrócić.
– Niech tak będzie – kiwnęła głową dziewczynka. – To jest to, z czego wyrosłaś. Tym nasiąkałaś od maleńkości. Tym wciąż jesteś. Przypomniałam ci przeszłość, Kalino, i niczego więcej nie zdołam cię nauczyć.
Kolejne przejście przez najbliższą ścianę. Wylądowała w ciasnej kuchni, skąd rozpoczęła się podróż. W wynajętym mieszkaniu, które dziewczyna z dumą nazywała pierwszą własną przystanią.
– Posłuchaj, czasami było tam całkiem fajnie... – zaczęła, spoglądając na krzesło, na którym spodziewała się zobaczyć dziewczynkę. Ale mała zniknęła, a przy stole siedział już ktoś inny.

c. d. n.

Wieża Zapomnienia i inne opowiadaniaWhere stories live. Discover now