15. Nic nie kończy się samo

508 31 6
                                    

Gdy się obudziłam leżałam na chodniku, zemdlałam, może ze strachu? Nie wiem dokładnie dlaczego, zastanawiało mnie jedno, czy bracia mnie szukają. Wstałam na nogi, które swoją drogą były jak galareta, ruszyłam chwiejnym krokiem do domu. Poczułam lepką i ciepłą ciecz na moim czole, jak sięgnęłam tam ręką zauważyłam czerwoną ciecz, krew mi się lała z głowy cholera... Ruszyłam już szybszym krokiem do mojego celu, bałam się jak mnie bracia przyjmą, przecież na gadałam im takich rzeczy, teraz odechciało mi się wracać do domu, ale musiałam, nie miałam gdzie indziej iść. Zauważyłam dach mojego domu, podeszłam jeszcze bliżej, o dziwo brama była otwarta, weszłam przez nią, a następnie podeszłam do drzwi, łzy zaczęły spływać po moich policzkach, bałam się reakcji braci, ale musiałam tam wejść, zapukałam słabo do drzwi, następnie usłyszałam szybkie kroki.

- Przepraszam, jesteśmy teraz zajęci - szybko wytłumaczył Shane, ale gdy spojrzał na mnie wbił we mnie swoje spojrzenie.

- Przepraszam, tak bardzo was przepraszam nie chciałam tego powiedzieć, byłam zła, nie wiem czemu, ale przepraszam, za wszytko! - powiedziałam na jednym wdechu.

Shane bez słowa mnie przytulił, wszedł ze mną do domu, a ja wbiłam wzrok w podłogę.

- Dziewczynko! - Dylan podbiegł do mnie i oplótł mnie ramieniem.

- Ale, jak to? Nie jesteście źli? - wyszeptałam cichutko.

- My też zawiniliśmy, to nie tylko twoja wina - zwrócił się do mnie Shane.

- Ja też przepraszam - mruknął Tony.

Wtedy uniosłam głowę, a oni zobaczyli co mi się stało.

- Matko Hailie! Co ci się stało? - Dylan powiedział podnosząc mój podbródek.

- Nic takiego... - powiedziałam odrywając od niego wzrok.

- Nic takiego? Masz łeb rozwalony - rzucił Shane.

- To tylko tak źle wygląda - zagwarantowałam, choć wiedziałam że to nie prawda.

- Choć Dylan ci to opatrzy - Shane złapał mnie za ramię i zaczął prowadzić do salonu - A w między czasie opowiesz nam co się stało.

Przęłknęłam silne, dosyć zagłośno bo chyba Shane usłyszał, bo posłał mi zaciekawione spojrzenie.

Usiedliśmy na kanapach, Dylan zasiadł obok mnie, a Shane po drugiej stronie, za to Tony zajął miejsce na fotelu. Dylan zaczął psikać mi czymś moją rano na głowie, na co trochę się skrzywiłam.

- No to teraz, ładnie nam opowiesz, co się stało? - Shane posłał mi dumne spojrzenie, a ja nie wiedziałam co powiedzieć.

- Nic - mruknęłem, ledwo słyszalnie.

- Hailie, nie kłam - Tony zaszczycił mnie ostrzegawczym spojrzeniem.

- Wywaliłem się jak szłam - tak, skłamałam, nie chciałam mówić im prawdy, nie wiem czemu, ale nie chciałam.

- Aż taką sierotą nie jesteś - starszy z bliźniaków zasłonił sobie dłonią usta, ja spojrzałam na niego nie okazując żadnych emocji.

- Mogę iść? - w moim głosie nie było już żadnych emocji, była tylko pustka.

- Teoretycznie tak, ale miałaś nam powiedzieć, co ci się stało - spojrzałam na Dylana i bez słowa opuściłam pomieszczenie.

Biegłam po schodach prawie się po nich wywracając. Zamknęłam szczelnie drzwi od mojego pokoju i się po nich zsunęłam. Nie mogłam płakać, płacz to znak słabości, nie mogłam jej okazać.

Od tamtej chwili stwierdziłam, jedno, będę się starać nie okazywać uczuć, żadnych, radości, szczęścia, smutku czy złości, zachowam tylko pustkę, resztę emocji zamknę głęboko w sobie.

Przypomniałam sobie o istnieniu jednej rzeczy, żyletce, nie wiedziałam co mną wtedy kierowało, usiadłam na zimnych kafelkach łazienkowych, wyjęłam niebieskie pudełeczko i wyciągnęłam z niego przedmiot, zaczęłam obracać go w rękach, czy to dobry pomysł? Zadałam sobie pytanie, podwinęłam rękaw mojego czarnego t-shirtu i przyłożyłam metal do skóry.

Raz...

Dwa...

Trzy...

Wypowiedziałam w myślach, zrobiłam krótkie, ale za to głębokie nacięcie, piekło, cholernie piekło, ale poczułam ulgę, tak jakby było mi przyjemnie? Było to przyjemne uczucie. Zauważyłam że z rany sączy się coraz więcej czerwonej cieczy, przyłożyłam do niej papier i czekałam aż w końcu będę mogła go odłożyć, po chwili papier był cały czerwony, ale jak go odsunęłam, to zauważyłam że już nic się na ile sączy, posprzątałam bałagan który wyrządziłam i opuściłam pomieszczenie, przy tym dokładnie chowając pudełeczko.

••••

Siedziałam na parapecie wpatrując się w las, był taki spokojny, cichy, całkowita odmianą mnie, do moich uszu dobiegło pukanie, nie miałam ochoty na gości, ale nie miałam wyboru.

- Tak? - odezwałam się cicho.

- To ja, Shane mogę? - nie zareagowałam początkowo na jego słowa, ale po chwili już odpowiedziałam.

- Wejdź.

Chłopak wszedł i zasiadł na łóżku, wpatrywał się we mnie, widziałam to w odbiciu od szyby, ja nie reagowałam w żaden sposób.

- O czym chciałeś porozmawiać? - spytałam poważnie, nie okazując przy tym ani grama emocji.

- O twoim samopoczuciu - oznajmił, nie zareagowałam na jego słowa, zewnętrznie, a wewnętrznie płakałam z świadomości że muszę z nim o tym rozmawiać.

- Coś z nim nie tak? - mruknęłam.

- Ostatnio zachowujesz się nieco... Dziwnie - zmarszczył brwi i mi się przyglądał.

- Wydaje ci się - odpowiedziałam, nawet na niego nie spoglądając.

- Mam trochę inne zdanie, na słowa Tony'ego zareagowałaś, nieco dziwnie, ja wiem że... - nie dałam mu dokończyć bo wiedziałam do czego zmierzał.

- Wyjdź - Shane posłał mi zdezorientowane spojrzenie.

- Ale...

- Shane, wyjdź - mówiłam stanowczo.

- Jakby się coś działo, pamiętaj zawsze możesz z nami porozmawiać - chłopak wstał i skierował się do drzwi.

- Okej, Shane - byłam o wiele bardziej poważna niż zwykle, teraz to już będzie codzienność.

- Pa Hailie - chwilę czekał na moją odpowiedź, ale jak jej nie uzyskał, wyszedł.

Działo się ze mną coś niedobrego, ale byłam pewna że za niedługo to się samo skończy.

Ale wtedy zapomniałam, że nic nie kończy się samo.

___________________________________________

Siemka, mam nadzieję, że rozdział wam się podobał, przepraszam że tak długo nie było rozdziałów ale nie miałam czasu, postaram się wrzucać częściej 😘

Krytyka -

Błędy -

Opinia -

Wskazówki -

Do następnego misiaki ❤️

Hailie Monet - Koszmar Where stories live. Discover now