9

177 10 2
                                    

- Więc panie Donfort, dlaczego chce pan dla nas pracować?

- Chciałbym dalej móc robić to, w czym jestem najlepszy i co sprawia mi przyjemność.

- Ma pan świadomość, że przeszłość kryminalna działa na pańską niekorzyść?

Jake pokiwał twierdząco głową w zmieszaniu.

- Dlaczego więc miałbym pana zatrudnić? Skąd mam mieć pewność, że nie wykradnie nam pan danych?

- Po pierwsze, nie znajdziecie bardziej kompetentnego kandydata. W końcu za amatorszczyznę nie poszedłbym siedzieć. Po drugie, kilka lat działania w ukryciu i uciekania już mnie zmęczyło. Wie pan, jest ktoś na kim mi zależy...

- Dziewczyna?

- Chciałbym ułożyć sobie z nią życie. Jeśli znów zniknę przez jakieś przekręty, złamię jej serce.

- Brzmi przekonująco. Ale słowa to trochę mało. Więc twierdzi pan, że jest pan najlepszy? Zaraz się o tym przekonamy. Proszę pójść ze mną.

Jake razem z dyrektorem poszli do innego biura, gdzie stały dwa laptopy.

- Laptop po lewej to serwer. Ten po prawej jest do pana użytku. Czy 10 minut panu wystarczy do przeprowadzenia audytu?

- Bez problemu.

Jake skończył w 5 minut i 13 sekund. Dyrektor był widocznie zaskoczony i nie dowierzał. Ale był zadowolony. A gdy Jake przedstawił podsumowanie i proponowane poprawki, wiedział już, że ma tę pracę.

Był naprawdę zadowolony. Wszystko szło po jego myśli. A już niedługo miał się zobaczyć z Leną. Nie mógł się doczekać, kiedy spotka ją i resztę w Duskwood. Na razie nic jej nie mówił, bo chciał zrobić jej niespodziankę. 

Szedł wesoło miejską ulicą i nieomal podskakiwał z ekscytacji, gdy nagle na jego drodze stanęło dwóch mężczyzn, którzy nie wyglądali, jakby chcieli zapytać go o drogę do muzeum. Wyglądali jak kłopoty - duże kłopoty. Jake niepewnie zawrócił i przy najbliższym zaułku rzucił się biegiem do ucieczki.

Zauważył w tym czasie jedną, jedyną zaletę pobytu w więzieniu - z braku jakiegokolwiek innego zajęcia zajął się ćwiczeniami; czymś na co nigdy wcześniej nie miał ochoty ani czasu. Nigdy wcześniej nie biegło mu się ani nie skakało przez ogrodzenie tak lekko i zwinnie jak teraz.

W końcu ich zgubił, ale nie miał pojęcia, czy powinien się cieszyć, czy płakać. Jakby to, co spotkało go w więzieniu to za mało. Nici z układania sobie życia. Co on myślał? Że w zazna spokoju w rodzimym mieście? Przecież to było takie oczywiste, że będą go tam szukać. Lena? Może o niej zapomnieć, jeśli chce, żeby żyła szczęśliwie.

Przypomniała mu się jego pierwsza luźna pogawędka z Leną, jak rozmawiali o bezludnej wyspie. Zmienił w tej chwili zdanie - jedyną rzeczą jaką by tam zabrał nie byłby komputer, ale właśnie ona, choć to już nie rzecz.

"Chyba najlepszą opcją będzie zostać rolnikiem na totalnym odludziu bez elektryczności." zaśmiał się w duchu z goryczą. Miał już serdecznie dość.

Mimo to, postanowił pojechać na wesele. Zaproszenie było na papierze, który już dawno został spalony, a wszystkie szczegóły dogadane przez telefon. Żadnych trwałych zapisów. Przyjście to najlepszy prezent jaki mógł dać Lilly - po prostu pojawić się tam i dobrze się bawić razem z nią.

Zaletą jego nowej pracy było to, że miał służbowy laptop i mógł pracować zdalnie. Nie było więc szans, żeby ktoś go w ten sposób wyśledził, dopóki nie próbowałby użyć go do hakowania. Z resztą urządzenie miało pozakładane tyle "blokad rodzicielskich" i tym podobnych, że złamanie ich zajęłoby więcej czasu niż byłoby warte. Wziął go ze sobą do pociągu, żeby nie tracić czasu na wykonanie obowiązków i nie podpaść szefowi już na samym początku. Praca była banalnie łatwa i mógł ją wykonywać nawet stojąc na głowie.

Hack into my heartWhere stories live. Discover now