32. Gasłam coraz bardziej.

27 4 2
                                    

Aurora

Gdy byłam mała, uwielbiałam patrzeć na ognisko, które rozpalał mój tata.

Zawsze relaksowałam się, patrząc na płomienie i nieważne było, jak bardzo się tamtego dnia źle czułam, to pomagało. Wystarczyły te żółto-pomarańczowe światełka dające ciepło, aby na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Było coś relaksującego w tym, gdy powoli się wypalały, zabierając innym ciepło.

A teraz, leżąc na kanapie w salonie w swoim domu, sama czułam się takim płomykiem. Bo gasłam coraz bardziej każdego dnia, sprawiając moim bliskim ból. A oni gaśli razem ze mną.

Podświadomie wyczekiwałam tego momentu, kiedy zacznę się gorzej czuć na tyle, że ciężkie będzie ukrywanie tego. Minął tydzień, odkąd byliśmy z Milesem w restauracji.

Gdyby porównać tamten dzień i dzisiejszy, byłoby to życie i śmierć. Ciężko było mi się poderwać z łóżka, czułam się niesamowicie osłabiona po zażytych lekach. Już raz trafiłam do szpitala, ale nie chciałam tam dłużej być i słuchać, że mogą mi jedynie podarować kilka dni. Nie chciałam dni. Chciałam tygodni, lat.

Tak cholernie się bałam, że mój koniec mógł nastąpić lada dzień. Mogłam umrzeć nawet we śnie, więc bliscy nie potrafili odstąpić mnie na krok, a ja musiałam się jakoś z tym mierzyć.

- W porządku? - spytała mama, przechadzając się po pokoju.

Podeszła do mnie. Wzięła urlop na dwa tygodnie, aby cały czas mnie kontrolować. Czułam, że nigdy by sobie nie wybaczyła, jakby była w pracy a ja...ja...bym umarła. Sama w domu.

Razem z tatą, Milesem i Jamesem non stop zmieniali przy mnie warty, choć starali się to jak najlepiej ukrywać. Gdy rodzice byli czymś zajęci, nagle magicznie pojawiał się James. A w nocy bezustannie dbał o mnie Miles, który od momentu naszej ostatniej randki, spał u mnie codziennie.

Bałam się coraz bardziej, choć w środku odczuwałam też pewien rodzaju spokój. Martwili się, że przegapią moment, by się ze mną pożegnać. Ja już miałam swoje pożegnania zapisane na aparacie i musiałam w końcu powiedzieć o tym Milesowi, aby w odpowiednim momencie je przekazał.

- Tak - odpowiedziałam, uśmiechając się.

W tle oglądałam w telewizji film, ale za nic nie wiedziałam, co się w nim działo. Kiedy oboje z mamą spojrzeliśmy na ekran, okazało się, że to jakaś komedia, która trwała już prawie godzinę.

A ja nawet ani razu się nie zaśmiałam.

- Nie jesteś głodna?

- Nie.

- Coś do picia?

- Mamo...

- Dobrze, już dobrze - westchnęła. - Po prostu...

Przyłożyła dłonie do twarzy, starając się zahamować płacz. Nie chciała pokazywać przy mnie łez, ale nie zdawała sobie sprawy, że widziałam, gdy to robiła. Gdy krzątała się po kuchni z załzawionymi oczami, udając, że nad wszystkim panowała.

Ja też starałam się udawać, że mimo wszystko byłam spokojna. Bo niby byłam, ale jednocześnie czułam, jakby cały mój świat się walił. Bo właściwie tak było.

Przysunęłam się do niej i przytuliłam ją. Nie było słów, którymi byłabym w stanie ją pocieszyć.

Bo jak można było pocieszyć rodzica, które miało stracić dziecko?

- Wiem - szepnęłam.

Miałam ochotę ją przeprosić. Za to, że zachorowałam. Za to, że musiała cierpieć razem ze mną. Ale przecież to nie była moja wina. Chociaż coraz częściej tak się czułam, widząc cierpienie swoich bliskich.

Skrawek niebaWhere stories live. Discover now